Kent walnął dłonią w stół, aby przywrócić porządek.
- Czy ktoś chce poprzeć wniosek?
Pete Lewis zdecydowanie zaprzeczył ruchem głowy. Joe Preston i Gary Spencer gapili się w stół. Ken Moser patrzył na zgromadzonych ludzi swoimi kaprawymi oczami. Gdyby Hudson City miało jakiegoś patriarchę, byłby nim właśnie on. Dla Springera widoczne było, że stary Ken spogląda na podekscytowany tłum z głębokim niesmakiem.
Burmistrz potwierdził brak głosów wspierających Strattona, po czym oznajmił:
- Jako pełnoprawny członek rady, popieram postawiony wniosek. - Odczekał, aż na sali ustaną okrzyki zadowolenia. - Propozycja, żebyśmy ograniczyli liczbę osób, którym wolno będzie mieszkać w ośrodku Błękitnego Bractwa, jest otwarta do dyskusji dla wszystkich zebranych. To jest publiczne zgromadzenie i każdy, kto ma coś do powiedzenia na omawiany temat, powinien zabrać głos.
Natychmiast wystrzeliło w górę sto rąk. Kent wybrał na chybił trafił.
- Wally?
Wychudły mechanik samochodowy ze stacji benzynowej Granda powstał z miejsca i powiedział:
- Nie podoba mi się, co oni robią. Zabrali ze sobą moje dzieci; zupełnie jakby szły na smyczy. Musimy się ich pozbyć.
Sala rozbrzmiała oklaskami. Wally kiwnął głową, aby podziękować zebranym, i usiadł.
- Carl! - zawołał burmistrz.
Na końcu sali podniósł się rolnik i wymamrotał coś zgadzając się ze zdaniem mechanika. Zaraz potem odezwał się inny farmer, o tubalnym głosie, mówiąc:
- Coś zrobili mojej córce. Patrzy na człowieka jak ślepa krowa.
- Buster Crayton - wywołał Kent.
- Muszą odejść, albo źle się to skończy! - krzyknął Buster. - Jestem gotowy zwyciężyć lub zginąć w tej sprawie!
Springer zadrżał z powodu wściekłości, z jaką zagrzmiał potężny ryk na sali. Pojawiała się ona teraz złowieszczo za każdym razem, kiedy kolejni mówcy powtarzali ostrzeżenie Craytona. Wreszcie z miejsca powstał Alfie Potter. Słuchacze uciszyli się, pełni respektu. Rosły hydraulik wyglądał na zakłopotanego.
- Sam nie wiem, co myśleć, Bob. Moje dzieci też z nimi poszły, a kiedy Amy zachowywała się, jak gdyby mnie nie było, myślałem, że serce mi pęknie. Ale ciągle myślę o tym pożarze, tam przy torach. Bez tej nowej ciężarówki, którą nam ofiarowali, stracilibyśmy trzy domy...
Wzruszył swoimi ciężkimi ramionami i usiadł. Nikt nie bił mu brawa.
Kent przeszukiwał wzrokiem uspokojony nagle tłum, aż wreszcie, po chwili wahania, wywołał Matta Wrighta. Kłótliwa żona dyrektora szkoły uszczypnęła go w nogę, kiedy tylko wstał.
Sztywno gestykulując, powiedział:
- Stanowią dla nas zagrożenie. Poważne zagrożenie. Rada powinna natychmiast przegłosować wyrzucenie ich. - Przełknął z trudem ślinę i uśmiechnął się do Jeannie. - I myślę, że nasi radni powinni pamiętać o tym, że ten rok jest rokiem wyborów.
Jego uwagę nagrodziły burzliwe oklaski. Springer bił w dłonie z całej siły, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Matt wykazał wielką odwagę. Większość członków rady należała bowiem również do komisji oświaty - a zatem byli jego pracodawcami.
Wright uśmiechnął się nagle:
- I możecie być pewni, że Jeannie i ja będziemy pamiętać w listopadzie, kto jak głosował w tej sprawie. A jeżeli Błękitne Bractwo tu zostanie, to czeka nas kilka zmian w składzie Rady Miejskiej.
Na sali rozległ się ryk. Matt usiadł. Żona złapała go za ramię i trzymała mocno. Alan zamachał w ich kierunku. Żałował, że nie było na zebraniu Margaret, ale postanowiła zostać, gdyż stwierdziła, że Samantha potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Spencer, Lewis, Moser i Preston nadal wbijali wzrok w stół. Kent skinął głową i Ed Stratton wsadził mu w usta pękate cygaro. Kiedy ucichły oklaski, podniósł rękę Pete Lewis.
- Chciałbym coś powiedzieć, panie burmistrzu.
- Śmiało, Pete. Mów.
Sklepikarz wyprostował swój wąski krawat i obciągnął cienką marynarkę.
- Chciałbym przemówić - zaczął - jako obywatel Hudson City, a nie tylko jako członek Rady Miejskiej. Pieniądze, które Bractwo tutaj wydaje, są nam potrzebne. Sześciuset ludzi potrzebuje mnóstwo żywności, ubrań, artykułów gospodarstwa domowego, najrozmaitszych materiałów, benzyny, drewna. Wszystko, co kupuje każdy z nas, jest potrzebne także im. Możecie sobie myśleć: "No tak, to świetnie dla facetów, którzy mają sklepy". Ale posłuchajcie. Odkąd przyjechali Braciszkowie, zatrudniłem trzy nowe sprzedawczynie. Miejscowe dziewczyny: Molly Franklin, Betty Peters i Barbarę James. U Gary'ego Spencera pracuje czterech nowych chłopaków: synów Strattona, Joego Francisa i Davy'ego Johnsona. Podobnie jest w składzie Mosera, na stacji benzynowej , w drugstorze - wszędzie. Błękitni Bracia oznaczają dla nas miejsca pracy i pieniądze i nie możemy sobie pozwolić, by je stracić.
- Dziękuję - powiedział Kent, ale Lewis nie dał mu dojść do słowa.