Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Perrin pokiwał głową, ale nic nie powiedział. Nie chciał zasugerować, by jechali po tej linii, by Faile nie mogła tego po raz kolejny wykorzystać dla uzyskania przewagi. Machinal­nie znowu potarł nos; ten niemalże niewyczuwalny, daleki za­pach paskudztwa był denerwujący. Nie zamierzał już więcej się odzywać, nawet po to, by sformułować najbardziej choćby rozsądną propozycję. Jeżeli chciała jechać na czele, pozwoli jej na to. Siedziała tylko w siodle, zabawiała się bezmyślnie rękawiczkami, najwyraźniej czekając, aż on pierwszy coś po­wie, aby mogła mu jakoś błyskotliwie dociąć. Lubiła być bły­skotliwa, on, przeciwnie, zazwyczaj mówił, co myśli. Zdener­wował się wreszcie, zawrócił Steppera, zamierzając jechać choćby i bez niej czy Loiala. Linia prowadziła do Bramy, sam był w stanie znaleźć otwierający ją liść Avendesory.
Nagle posłyszał odległy, stłumiony odgłos kopyt w ciemno­ściach, a wrażenie wstrętnego zapachu odnalazło drogę do jego pamięci.
- Trolloki! - wrzasnął.
Gaul odwrócił się lekko, wbijając włócznię w osłoniętą czarną kolczugą pierś wilczopyskiego trolloka, który skoczył na niego z ciemności, wznosząc miecz o klindze przypomi­nającej ostrze kosy. Chwilę później Aiel uwolnił włócznię i dał niewielki krok na bok pozwalając, by wielka postać swo­bodnie runęła na ziemię. Za nią jednak pojawiły się kolejne, krąg światła ujawnił koźle pyski, kły dzików, okrutne dzioby i poskręcane rogi, w dłoniach stworów zalśniły wygięte mie­cze, ostrza i kolce toporów, hakowate włócznie. Konie zaczę­ły wierzgać i rżeć.
Trzymając wysoko tyczkę z latarnią - na myśl o konieczności walki w ciemnościach, zimny pot wystąpił mu na czoło - Perrin sięgnął po broń i ciął w oblicze zniekształcone ostro­zębym pyskiem. Zdumiony zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoni młot, który choć nie wyposażony w ostrze jak topór, to ze swą wagą dziesięciu funtów był równie groźną bronią; uderzenie potężnego obucha, wzmocnione siłą kowalskiego ramienia, od­rzuciło trolloka do tyłu - zatoczył się, wrzeszcząc i ściskając pazurami zmiażdżoną twarz.
Loial uderzył tyczką latarni w łeb o koźlich rogach i jego latarnia pękła; zalany płonącą oliwą, trollok pomknął z wyciem w ciemność. Ogir sięgnął za nim tyczką, jego wielkie dłonie wykonały szybki, nieznaczny zamach, kiedy jednak cios do­szedł celu, rozległo się ostre chrupnięcie pękających kości. Jeden z noży Faile rozkwitł krwią w aż nazbyt ludzkim oku ponad pyskiem, z którego sterczały kły odyńca. Aielowie przedstawiali w tańcu włócznie, w jakiś sposób znaleźli czas, by naciągnąć zasłony na twarze. Perrin uderzał, uderzał, ude­rzał. Wir śmierci, który trwał... Minutę? Pięć? Zdawało się, że minęła godzina. Nagle jednak okazało się, że wszystkie trolloki leżą na ziemi, martwe lub wierzgające w przedśmiertnej agonii.