Te o czasie, energii i krwiobiegu.
Bo mimo że Reksa od dawna z nami nie było, teraz pojawił się na nowo.
Przyśpieszyliśmy kroku. Ada niosła posapujące maleństwo, ja prowadziłem dwa psy.
Bunia zachowywała się bardzo grzecznie.
*
Przechodząc przez wieś, minęliśmy chatkę Baby Jagi, gdzie Ada wciąż miała swoją
pracownię lalek. Bo robi je nadal, choć teraz mniej dla teatrów, a więcej na wystawy. Nie
tylko w Polsce, ale w całej Europie. Ma mnóstwo zamówień. Zrobiła się sławna.
Zapomniałem wspomnieć, że domeczek wykupiliśmy na własność już parę lat temu i
wyremontowaliśmy go; teraz naprawdę wygląda jak z bajki. Zwłaszcza w tym sypiącym
śniegu, oświetlony blaskiem latarni. Jakiś czas temu zawitał do nas pewien artysta i
fotografował naszą chatkę. Mówił, że znajdzie się na świątecznych kartkach.
Naprzeciwko znajduje się obejście babci od jajek. Kobiecina żyje i ma się dobrze,
choć się mocno postarzała.
Kiedy przeszliśmy obok domu Joli i Pawła (wciąż oświetlonego; widocznie
gospodarze nadal świętowali) i skręciliśmy na lewo, lekko w górę, w oddali ujrzeliśmy morze
różnokolorowych światełek, którymi ozdobiłem ogród.
- To co teraz? Bigos i lampka wina? - zagaiłem z nadzieją.
- Jak zwykle! - Roześmiała się Ada. - Tylko najpierw nakarmimy malucha. Reksa
Drugiego. I posłuchamy, co ma nam do powiedzenia. Przecież zaraz północ.
Na wzgórzu pod lasem widzieliśmy dom.
Nasz dom.
*
Został zamknięty pewien rozdział naszego życia. Wkrótce zakończy się kolejne nasze
dziesięciolecie i zacznie się następne. I tak w koło.
Bo czas jest kołem.
KONIEC
Osada pod Gdańskiem, grudzień 2011 r.