Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kawiarnia była jeszcze pusta, tylko Schomberg krążył
koło mnie, wybałuszając oczy z pewnego rodzaju lękliwą ciekawością i szacunkiem. Nie
wątpiłem, że to on rozpuścił ową historię, ale miał dobre serce i jestem doprawdy przekonany,
że dzielił wszystkie moje troski. Krzątał się koło mnie, jak tylko mógł. Usunął na bok ciężkie
pudło z zapałkami, ustawił prosto krzesło, popchnął z lekka nogą spluwaczkę, jak to się daje
drobne dowody współczucia przyjacielowi, którego dotknął ciężki smutek, wreszcie wes-
tchnął i powiedział, niezdolny utrzymać dłużej języka za zębami.
─ No! Ostrzegałem pana, panie kapitanie. Ma pan za swoje, że się pan porwał na Falka.
Facet jest zdolny do wszystkiego.
Siedziałem bez ruchu; Schomberg obrzucił mnie wzrokiem, wyrażającym coś w rodzaju
współczucia, i wybuchnął zachrypłym szeptem:
─ Ale pyszny bo pyszny kąsek z tej dziewczyny. ─ Mlasnął głośno grubymi wargami. ─
Najpyszniejszy kąsek, jaki kiedykolwiek... ─ ciągnął z wielkim namaszczeniem, lecz urwał
nie wiadomo dlaczego. Wyobraziłem sobie w duchu, że rzucam mu czymś w głowę. ─ Ja
pana nie potępiam, panie kapitanie. Nie potępiam, żebym tak zdrów był ─ powtórzył protek-
cjonalnym tonem.
─ Dziękuję panu ─ powiedziałem z rezygnacją. Nie warto było walczyć przeciw tej fał-
szywej opinii. Nie wiem nawet, czy sam byłem pewien, gdzie się prawda zaczyna. Kolejne
wstrząsy, którym uległo moje poczucie bezpieczeństwa, wpoiły mi przekonanie, że to
wszystko skończy się katastrofą. Zacząłem przypisywać nadzwyczajną potęgę czynnikom nie
mającym w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Zdawało mi się, że w bezpodstawnych plot-
kach Schomberga tkwi jakaś moc, która przemienia je w rzeczywistość, albo że wrogość Fal-
ka sama przez się mogłaby wpędzić mój statek na mieliznę.
Wyjaśniłem już, jak dalece taki wypadek byłby fatalny. To, co teraz nastąpi, kładę na karb
mojej młodości, niedoświadczenia i bardzo realnego niepokoju o zdrowie załogi. Postępek
mój był na wskroś impulsywny. A został wywołany po prostu przez ukazanie się Falka w
drzwiach kawiarni.
W pokoju pełnym już gości panował gwar. Wszyscy spoglądali na mnie z ciekawością, ale
jakże mam opisać sensację wywołaną przez ukazanie się Falka we własnej osobie; zataraso-
wał drzwi swoją postacią. Natężone oczekiwanie obecnych można było zmierzyć głębokością
ciszy, która pochłonęła nawet dźwięk kuł bilardowych. Jeśli chodzi o Schomberga, wyglądał
na niezmiernie wystraszonego; nienawidził śmiertelnie wszelkiego rodzaju kłótni (nazywał je
burdami) w swoim zakładzie. Twierdził, że burda jest rzeczą szkodliwą dla interesów,. ale w
gruncie rzeczy ten okaz tęgiego mężczyzny w średnim wieku był z usposobienia bojaźliwy.
91
Nie wiem, czego się wszyscy spodziewali po sytuacji wytworzonej przez moją obecność w
kawiarni. Może czegoś w rodzaju walki rogaczy. Albo przypuszczali, że Falk przybywa, aby
mnie zupełnie unicestwić. W rzeczywistości zaś przyszedł na prośbę Hermanna, żeby zapytać
o drogocenny biały, bawełniany parasol; wśród trosk i niepokojów poprzedniego dnia Her-
mann zapomniał go na stole, przy którym toczyła się nasza krótka rozmowa.
To właśnie nasunęło mi okazję. Nie sądzę, żebym się był wybrał na poszukiwanie Falka.
Nie. Nie sądzę. Wszystko ma jednak pewne granice. Ale trafiła mi się okazja i chwyciłem ją
─ starałem się już wyjaśnić, dlaczego. Teraz chcę tylko stwierdzić, że według mnie kapita-
nowi wolno uciec się do wszystkiego i wszystko powinno mu się wybaczyć prócz zbrodni,
jeśli jego celem jest wywiezienie chorej załogi na morskie powietrze i zapewnienie statkowi
szybkiego odpłynięcia. W takim wypadku kapitan powinien schować do kieszeni swoją du-
mę; może przyjmować zwierzenia; musi usprawiedliwiać się ze swej niewinności, jak gdyby
to był grzech; ma prawo wykorzystać cudze mylne pojęcia, pragnienia, słabości; powinien
ukryć swój wstręt i inne uczucia, a jeśli los ludzkiej istoty ─ choćby to była wspaniała, młoda
dziewczyna ─ jest dziwnie w tę sprawę wplątany, tedy powinien patrzeć na ów los bez
drgnienia powiek, nie bacząc na to, jakim by mu się wydawał. Uciekłem się do tych wszyst-
kich sposobów perswazji, wysłuchiwania zwierzeń, udawania ─ aż do obojętności włącznie -i
nikt, nie wyłączając nawet bratanicy Hermanna, nie powinien rzucić we mnie kamieniem, a
Schomberg w żadnym razie, ponieważ od początku aż do końca nie było na szczęście naj-
mniejszej burdy.
Opanowawszy nerwowy skurcz tchawicy, zdołałem wykrzyknąć: „Panie kapitanie!”
Drgnął, szczerz e zdumiony, lecz potem ani się uśmiechnął, ani zmarszczył. Czekał po prostu.
Wreszcie kiedy powiedziałem: „Muszę z panem pomówić”, i wskazałem mu krzesło przy