Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Z nadejściem nowej pory roku mieliśmy zostać poddani próbie, by udowodnić, czy jesteśmy cokolwiek warci.
525
— Cokolwiek warci — powtórzył takim tonem, jakby tych, którzy zawiodą, skazywał na śmierć.
Uwaga jego uczniów nie mogła być już bardziej napięta. A ja, milcząc, próbowałem
sobie uświadomić w pełni, co będzie oznaczało dla mnie, jeśli nie przejdę przez próbę.
Nie wierzyłem, że Konsyliarz będzie sprawdzał moje umiejętności honorowo ani że
mógłbym przejść przez test, nawet gdyby tak uczynił.
— Ci z was, którzy się sprawdzą, utworzą krąg Mocy. Będzie to krąg, jakiego dotąd
nie było. W punkcie kulminacyjnym wiosennego Święta Radości sam przedstawię was
królowi i zobaczy on wówczas cud, który stworzyłem. Skoro zaszliście razem ze mną
tak daleko, wiecie doskonale, że nie zamierzam się przed nim wstydzić. Dlatego też sam poddam was próbie, by zyskać pewność, że broń, którą oddaję w ręce mojego króla, ma
ostrze warte swego pana. Jutro rozproszę was, niczym nasiona na wietrze, po całym
królestwie. Ułożyłem już, że każde z was zostanie stąd szybkimi końmi zabrane do
miejsca przeznaczenia, a tam pozostawione samo. Żadne nie będzie wiedziało, gdzie są pozostali.
526
Przerwał, chyba po to by pozwolić nam odczuć narastające napięcie. Wiedziałem, że wszyscy pozostali wibrują unisono, podzielają te same uczucia, niemal jak jeden umysł
odbierający jego instrukcje. Podejrzewałem, że słyszą o wiele więcej, nie tylko proste słowa padające z ust Konsyliarza. Czułem się między nimi jak obcy, słuchający słów
w języku, którego idiomów nie potrafi pojąć. Byłem pewien, że poniosę klęskę.
— W ciągu następnych dwóch dni zostaniecie wezwani. Przeze mnie. Zostaniecie
poinstruowani, z kim i gdzie macie się skontaktować. Każde z was otrzyma informacje
niezbędne, by wrócić tutaj. Jeśli się uczyliście i robiliście to dobrze, mój krąg Mocy bę-
dzie tutaj na Święto Radości, gotowy do zaprezentowania królowi. — Znowu przerwał.
— Nie wyobrażajcie sobie, że wystarczy tylko wrócić do Koziej Twierdzy w odpowied-
nim czasie. Macie być kręgiem Mocy, a nie gołębiami pocztowymi. To, jak wrócicie
i w jakim towarzystwie, udowodni mi, że posiedliście umiejętność władania Mocą. Do
jutrzejszego ranka macie czas na przygotowania do drogi.
Pozwolił nam odejść, kolejno, znowu z dotknięciem Mocy i słowem pochwały dla
każdego oprócz mnie. Ja stałem przed nim tak otwarty, jak tylko potrafiłem, mimo strachu przed jego atakiem, a mimo to muśnięcie Mocy w moim umyśle było lżejsze niż
527
nieśmiały powiew wiatru. Konsyliarz spojrzał na mnie z góry, ja podniosłem na niego wzrok i nie potrzebowałem Mocy, by wyczuć, że się mną brzydzi. Prychnął pogardliwie, odwrócił wzrok i zwolnił mnie. Ruszyłem ku schodom.
— O wiele lepiej by się stało — odezwał się głucho — gdybyś pokonał mur tamtej
nocy, bękarcie. O wiele lepiej. Brus sądził, że cię skrzywdziłem. Ja tylko pokazałem ci drogę wyjścia, najbliższą honorowego rozwiązania. Odejdź już i zgiń, chłopcze, a przynajmniej odejdź. Samym istnieniem hańbisz imię swego ojca. Na Eda, nie wiem, jak to
się stało, że w ogóle żyjesz. Że twój ojciec upadł tak nisko, by się położyć z. . . i pozwolić ci się począć. . . to przekracza moją wyobraźnię.
W jego głosie brzmiała nuta fanatyzmu, jak zwykle gdy mówił o księciu Rycerskim,
oczy miał prawie puste od ślepego uwielbienia. Niemal automatycznie ruszył do wyj-
ścia. Dotarł do szczytu schodów, tam przystanął i odwrócił się do mnie, bardzo wolno.
— Muszę zapytać — odezwał się, a nienawiść w jego głosie ociekała jadem. —
Czy jesteś jego kochasiem, że pozwala ci tak wysysać energię? Czy dlatego jest taki
zazdrosny o ciebie?
— Kochasiem? — powtórzyłem słowo, którego nie zrozumiałem.
528
Uśmiechnął się, przez co jego wymizerowana, trupio blada twarz jeszcze bardziej upodobniła się do czaszki.
— Myślałeś, że go nie odkryję? Sądziłeś, że będziesz ciągnąć z niego siły w czasie
próby? Nie. Możesz być pewny, bękarcie. Nie będziesz.
Odwrócił się i zaczął schodzić, zostawiając mnie samego na szczycie wieży. Nie
miałem pojęcia, co oznaczały jego ostatnie słowa, ale bijąca z nich nienawiść sprawiła, że czułem się chory i słaby, jak gdyby do mojej krwi dostała się trucizna. Przypomniał
mi się ostatni raz, gdy wszyscy zostawili mnie na szczycie wieży. Poczułem przymus,
by podejść do krawędzi muru i spojrzeć w dół. Ten róg wieży był od strony lądu, lecz u stóp ściany wystawały ostre skały. Nikt by nie przeżył takiego upadku. Gdybym zdołał
podjąć decyzję, niezłomną choć przez jedną sekundę, uwolniłbym się od brzemienia
życia. A wtedy już by mnie nie mogło kłopotać, co by o tym powiedział Brus albo
Cierń, albo ktokolwiek inny.
Odległe echo skamlenia.
„Już idę” — szepnąłem i odwróciłem się od krawędzi.
17. PRÓBA
Ceremonia wkroczenia w wiek męski powinna się odbyć w miesi ˛
acu, w którym chło-
piec obchodzi czternaste urodziny. Nie wszyscy zostaj ˛
a ni ˛
a uhonorowani. Wymaga ona
obecności Wtajemniczonego, który będzie patronem chłopca oraz nada mu imię. Musi on także przedstawić dwunastu innych Wtajemniczonych, którzy zaświadcz ˛
a, że chło-
piec zasłużył na tę ceremonię i jest gotów być mężczyzn ˛
a. Ponieważ żyłem pomiędzy
żołnierzami, znałem tę tradycję, a także wiedziałem o jej doniosłości i ważności dostatecznie dużo, by nigdy się nie spodziewać, że wezmę w niej udział. Z jednej strony nikt nie potrafił dokładnie określić daty mojego urodzenia, z drugiej — nie znałem żadne-530
go Wtajemniczonego, nie mówi ˛
ac już o tym, czy w ogóle istniało dwunastu, skłonnych
uznać mnie za wartościowego człowieka.
Pewnej nocy, wiele miesięcy po próbie Konsyliarza obudziłem się otoczony przez
zakapturzone postacie. W ciemnościach wychwyciłem błyski masek Słupów.
Nie wolno mówić ani pisać o szczegółach ceremonii. Lecz mogę, jak s ˛
adzę, uchylić
r ˛
abka tajemnicy. Trzeba wspomnieć, że maj ˛
ac w swoich rękach żyw ˛
a istotę — rybę, pta-