— Jesteśmy — odezwał się po chwili Gurder.
— Hmm?
— Podobno mieliśmy się zjawić, jak tylko wrócimy — przypomniał młodzieniec. —
No, to jesteśmy.
— Ach! — Opat najwyraźniej się ocknął. — Młody Gurder, tak?
— We własnej osobie.
— To dobrze.
I znów zapadła cisza.
Gurder chrząknął uprzejmie.
— Mieliśmy się zjawić, jak tylko wrócimy — przypomniał.
139
— Fakt. — Opat skinął głową. — Podejdź no tu, młodzieńcze. . . nie ty, Gurder, tylko ty z dzidą.
— Ja? — zdziwił się Masklin.
— A widzisz tu jeszcze jakiegoś młokosa z dzidą?! Rozmawiałeś z tą. . . tym czymś?
— Z Rzeczą? Można powiedzieć, że tak, ale ona dziwnie mówi. Trudno ją zrozu-
mieć.
— Rozmawiała ze mną i powiedziała mi dużo ciekawych rzeczy. . . Powiedziała mi,
że została zrobiona przez nomy. Je elektryczność i słyszy, jak myślą rzeczy odżywia-
jące się prądem. Twierdzi, że słyszała. . . — opat przyjrzał się nieżyczliwie Rzeczy —
. . . że słyszała Arnolda Brosa (zał. 1905) planującego zniszczenie Sklepu. Poza tym jest szalona: mówi, że przylecieliśmy z gwiazd. . . Sam nie wiem, czy to wiadomość wy-słana przez Dyrekcję, żeby nas ostrzec, czy pułapka przygotowana przez Drastyczną
Obniżkę?. . . Tak więc pozostaje nam jedynie zapytać Arnolda Brosa (zał. 1905). Jedynie wtedy dowiemy się prawdy.
140
— Ależ, Wasza Wielebność jest zbyt. . . to znaczy chciałem powiedzieć, że niewła-
ściwą rzeczą byłoby, aby opat osobiście fatygował się do Rachuby! — zaprotestował
Gurder. — To strasznie niebezpieczna podróż!
— Mądrze mówisz, chłopcze. Ja się nigdzie nie wybieram: to ty udasz się w podróż
do Rachuby. Czytasz po ludzku dobrze, a twój ciekawy świata przyjaciel z dzidą może
ci towarzyszyć.
Nowina powaliła Gurdera na kolana.
— Do Rachuby. . . ? — wyjąkał. — Ale ja. . . dlaczego ja. . . Jestem niegodny. . .
Opat kiwnął głową.
— Nikt z nas nie jest — powiedział po chwili. — Wszyscy jesteśmy zbrukani Skle-
pem. Wszystko musi iść, ty też, mój chłopcze. Niechaj Raj Przecen będzie z tobą.
— Kto to jest Raj Przecen? — spytał Masklin, gdy wyszli.
— Sługa Sklepu. — Gurder jeszcze się trząsł. — Wróg Drastycznej Obniżki, który
nocą snuje się po korytarzach, przyświecając sobie strasznym, białym światłem w po-
szukiwaniu złych nomów.
— W takim razie dobrze, że w niego nie wierzysz.
141
— Oczywiście, że nie wierzę.
— To dlaczego ci dzwonią zęby? — zainteresował się Masklin.
— Bo moje zęby w niego wierzą. Podobnie jak moje kolana. I mój brzuch. Tylko
moja głowa nie wierzy, ale ona porusza się na całej masie pojedynczych tchórzy. Przepraszam, ale muszę się spakować, bo musimy zaraz wyruszyć. To naprawdę ważne.
— A dlaczego?
— Bo jak trochę poczekamy, to będę za bardzo przerażony, żeby iść dokądkolwiek.
*
*
*
Opat rozsiadł się wygodniej.
— Powiedz mi jeszcze raz, jak się tu znaleźliśmy — zażądał. — Wspominałaś coś
o piciu, jeśli dobrze pamiętam. . .
— „Biciu” — poprawiła go Rzecz. — „A właściwie o rozbiciu.”
— A tak. Czegoś, co leciało.
— „Statku zwiadowczego.”
— Faktycznie. Ale on się zepsuł, tak?
142
— „Silnik główny miał wadę, o której nie wiedziano przed startem. Nie mogliśmy wrócić do statku-bazy. Jak mogliście to wszystko zapomnieć? Z początku zdołaliśmy
się porozumieć z ludźmi, ale różnice w metabolizmach i odbiorze czasu były zbyt duże i wkrótce uniemożliwiły dalsze kontakty. Z początku mieliśmy nadzieję, że da się ludzi nauczyć wystarczająco wiele, by zbudowali nam nowy statek, ale okazali się zbyt
powolni. W końcu nauczyliśmy ich podstawowych umiejętności, takich jak metalurgia,
w nadziei, że w końcu przestaną ze sobą walczyć choć na tyle, by zainteresowali się
lotami kosmicznymi.”
— Metal Urgia — powtórzył opat. — Pociąg do używania metali, no tak, to typowo
ludzkie. Mówiłaś, że jeszcze czegoś ich nauczyliście. . . zaczynało się na p.
Rzecz się zawahała, ale szybko się uczyła, jak rozmawiać z nowym pokoleniem
nomów.
— „Uprawiania ziemi?”
— Właśnie, U-Prawiania. To ważne, prawda?
— To podstawa cywilizacji.
— A co to znowu znaczy?
143
— „To znaczy tak!”
Opat zamilkł, a Rzecz mówiła dalej, zalewając go potokiem dziwnych słów, jak:
planety, grawitacja czy rakieta. Nie rozumiał ich co prawda, ale brzmiały właściwie.
A co ważniejsze: nomy nauczyły ludzi i przybyły z daleka. Najwyraźniej z jakiejś od-