Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zwidywał się im w wyobraźni sposób – wiele sposobów, i motyw – wiele motywów; a po-
nieważ nie było rzeczą niemożliwą, żeby jeden z tych mnogich sposobów mógł być właśnie tym
jedynym, przeto uważali za rzecz dowiedzioną, że jeden z nich być nim musi. Tymczasem ła-
twość, z jaką te różne domysły snuto, oraz pozory słuszności, jakie miał każdy z nich, winny były
ostrzegać, iż rozwiązanie zagadki będzie raczej trudne niż łatwe. Zauważyłem, iż rozum w poszu-
kiwaniu prawdy winien torować sobie drogę tylko szczytami, co wznoszą się ponad poziom zwy-
czajności, i że w podobnych wypadkach nie tyle właściwe jest pytanie: co się stało?, ile pytanie:
co się stało takiego, czego przedtem nigdy jeszcze nie było? Podczas śledztwa w domu Madame
L'Espanaye agenci prefekta G. byli zakłopotani i zniechęceni niezwykłością wypadku, która dla
prawidłowego intelektu była właśnie najniezawodniejszą zapowiedzią powodzenia; natomiast
tenże sam intelekt mogłaby przyprawić o rozpacz zwyczajność tego wszystkiego, co objawia się
w zdarzeniu z dziewczyną z perfumerii i z czego dotychhczas nie wynikło nic prócz płonnych
tryumfów urzędników prefektury. Kiedy chodziło o Madame L'Espanaye i jej córkę, to już od
samego początku śledztwa nie ulegało wątfdiwości, iż popełniono zabójstwo. Od razu dało się
wykluczyć przypuszczenie samobójstwa. W obecnym wypadku możemy być również pewni, iż

27 Adam.
28 Outre(fr.) – przesadne.
105
zmarła nie targnęła się na swe życie. Znaleziono jej zwłoki przy Barriere du Roule w takich oko-
licznościach, iż nie potrzebujemy łamać sobie głowy nad tym ważnym szczegółem. Wszelako
poddawano myśl, że trup ten nie jest zwłokami Marii Roget. Za wykrycie zabójcy czy zabójców
wyznaczono nagrodę i ona to stanowi jedyną podstawę umowy naszej z prefektem. Dobrze zna-
my obaj tego pana. Nie należy na nim zbytnio po legać. Jeżeli zaczniemy nasze śledztwo od zna-
lezionego trupa i tropiąc następnie zbrodniarza odkryjemy, że są to zwłoki innej osoby, a nie Ma-
rii, lub jeżeli przyjmiemy, że Maria żyje, i znajdziemy ją istotnie żywą – to w obu wypadkach
praca nasza pójdzie na marne, gdyż trzeba pamiętać, z jakim to panem mamy do czynienia. W
imię więc własnego dobra, jeśli już nie w imię sprawiedliwości, jest rzeczą niezbędną, byśmy
zaczęli od stwierdzenia, iż owe zwłoki są zwłokarni zaginionej Marii Roget.
Wśród publiczności wywody zamieszczone w „L'Etoile” nie przeszły bez wrażenia. Że redak-
cja tego dzienI nika sama jest przeświadczona o ich ważności, widać to z tonu, w jakim rozpo-
czyna jeden ze swych artykułów omawiających tę sprawę: „Kilka dzienników porannych – brzmi
ten początek – wspomina o rozstrzyga jącym sprawę artykule, który pojawił się w naszym nume-
rze poniedziałkowym”. Dla mnie artykuł ten rozstrzyga zaledwie o pochopności do oskarżeń. Nie
zapominajmy, iż na ogół dążeniem dzienników naszych jest raczej pościg za sensacją, łechtanie
ciekawości niż
Sprzyjanie prawdzie. To ostatnie tylko wówczas ma tę na uwadze, gdy daje się pogodzić z
pierwszym. Pimio, które pozostaje w zgodzie z poglądem utartym (chociażby najlepiej uzasad-
nionym), nie znajduje uznania śród tłumu. W pojmowaniu gawiedzi głębokość polega tylko na
jaskrawym przeciwieństwie do powszechnego zdania. W dziedzinie rozumowania, podobnie
zresztą jak w literaturze, najbezpośredniejsze i najpowszechniejsze powodzenie miewa epigram.
Tymczasem zarówno w jednej, jak w drugiej zajmuje on miejsce najpośledniejsze.
Chciałbym przez to powiedzieć, iż pomysł, jakoby Maria Roget jeszcze żyła, przemówił do
przekonania redakcji „L'Etoile” i spotkał się z przychylnym przyjęciem publiczności raczej dlate-
go, iż jest mieszaniną epigramu i melodramatu, niż dla swej rzeczywistej słuszności. Przyjrzyjmy
się wytycznym rozumowania tego dziennika i miejmy się na baczności przed bezładem, który w
nich zasadniczo się przejawia.
Pierwszym zamierzeniem publicysty jest wykazać na podstawie krótkości czasu między znik-
nięciem Marii a znalezieniem pływającego trupa, iż nie mogą to być zwłoki Marii. Sprowadzenie
tej odległości czasu do możliwie najniklejszych rozmiarów staje się przede wszystkim przedmio-
tem jego rozumowania. W rączym pościgu za tym przedmiotem zaprzepaszcza się na ślepo w
czczych domysłach. „Byłoby niedorzecznością mniemać – powiada – aby zabójstwo, jeśli w
ogóle padła ona ofiarą zabójstwa, mogło odbyć się pospiesznie, iż zabójcy zdążyli wrzucić zwłoki
do rzeki przed północą”. Zapytujemy od razu i najzupełniej po prostu: dlaczego? Dlaczego niedo-
rzecznością byłoby przypuszczać, iż zabójstwa dokonano w pięć minut po wyjściu dziewczyny z
domu? Dlaczego niedorzecznością byłoby przypuszczać, że zabójstwa dokonano o każdej dowol-
nej porze dnia? Zdarzały się zabójstwa w różnych porach. Skoro jednak zabójstwo nastąpiło w
jakiejś chwili między dziewiątą w niedzielę rano a trzy kwadranse na dwunastą przed północą, to
zawsze znalazło się dość czasu, by „wrzucić zwłoki do rzeki przed północą”. Ten domysł zmierza
zatem prostą drogą do wniosku, że zabójstwa w niedzielę w ogóle nie dokonano; jeżeli zaś zgo-
dzimy się na ten wniosek redakcji „L'Etoile”, to moglibyśmy zgodzić się również na wszystkie