– Sójeczka milczał przez pewien czas, po czym westchnął. – To nas prowadzi z powrotem do Ganoesa Parana i Domu Łańcuchów. W porządku, rozumiem dlaczego chciałbyś, żeby sprzeciwił się ambicjom Okaleczonego Boga. Ostrzegam cię jednak, że Paran nie lubi, gdy mu rozkazywać.
– Musimy więc mieć nadzieję, że sam dostrzeże najmądrzejszy kurs. Czy udzielisz mu rady w naszym imieniu?
– Spróbuję.
– Powiedz mi, Sójeczka – podjął Rake innym tonem – czy szum rzeki wydaje ci się niepokojący?
Malazańczyk zmarszczył brwi.
– Wprost przeciwnie, bardzo mnie uspokaja.
– Ach, to wskazuje na fundamentalną różnicę między nami.
Między śmiertelnikami a nieśmiertelnymi? Beru broń... Anomanderze Rake, dokładnie wiem, czego ci trzeba.
– Mam małą beczułkę gredfallańskiego ale, panie. Gdybyś zechciał chwilkę zaczekać, to mógłbym ją tu przynieść.
– To świetny plan, Sójeczka.
Obyś o świcie się przekonał, że szum rzeki cię uspokaja.
Malazańczyk odwrócił się i ruszył ku obozowi. Zbliżając się do pierwszego szeregu namiotów, przystanął i obejrzał się na wysoką postać, która stała nieruchomo na porośniętym trawą wzniesieniu.
Dragnipur wisiał na plecach Anomandera Rake’a niczym wydłużony krzyż, otoczony tchnieniem nadnaturalnej ciemności.
Niestety, obawiam się, że gredfallańskie ale nie wystarczy...
– A którą grotę wybierzesz w tym celu?
Szybki Ben przyjrzał się leżącym na ziemi zwłokom oraz zbrukanym krwią kamieniom wyrwanym z miejskich murów. Za wyłomem było widać pożary, buchający pod nocne niebo dym oraz z pozoru pozbawione życia budynki.
– Chyba Rashan – odparł.
– Grotę Cienia. Powinienem był się domyślić. – Talamandas wdrapał się na stertę trupów, po czym spojrzał na czarodzieja. – Zaczynamy?
Szybki Ben otworzył grotę, trzymając ją na krótkiej uprzęży tuż obok siebie. Czary spowiły go w cienie. Talamandas zachichotał i zbliżył się do niego.
– Pojadę na twoim ramieniu, zgoda?
– Skoro nalegasz – burknął czarodziej.
– Nie zostawiasz mi wielkiego wyboru. Jeśli kontrolujesz grotę, otwierając ją na oślep przed sobą i zamykając za swymi plecami, to może to świadczyć o twoim mistrzostwie, ale nie daje mi wielkiej swobody manewru. Co prawda, nie mam pojęcia, po co w ogóle zawracamy sobie w tej chwili głowę grotami.
– Nie chcę wyjść z wprawy. A poza tym nie cierpię rzucać się w oczy. – Szybki Ben skinął dłonią. – No to właź.
Sznurołapka wspięła się po nodze czarodzieja, wetknęła stopy ze splecionego sznurka za jego pas i wdrapała się na górę po bluzie. Gdy Talamandas usiadł na lewym ramieniu Szybkiego Bena, mag poczuł, że waga sznurołapki jest minimalna. Na jego kołnierzu zacisnęły się wykonane z gałązek palce.
– Mogę od czasu do czasu wytrzymać upadek – oznajmiła sznurołapka – ale niech ci to nie przechodzi w zwyczaj.
Szybki Ben ruszył naprzód, przemykając się przez wyrwę w murze. Blask ognia przebijał się tu i ówdzie przez spowijające czarodzieja cienie, malując jego ciało bezładnymi plamami koloru. Głęboki cień wędrujący przez rozświetloną pożarami scenerię za bardzo rzucałby się w oczy. Szybki Ben ze wszystkich sił starał się wtopić w otoczenie.
Płomienie, dym i popioły. Ciche jęki dobiegające spod gruzów, a w odległości kilku przecznic żałobna pieśń Barghastów.
– Wszyscy Panniończycy uciekli – wyszeptał Talamandas. – Po co się ukrywać?
– To leży w mojej naturze. Ostrożność utrzymuje mnie przy życiu. A teraz bądź cicho.
Wyszedł na ulicę, przy której znajdowały się rezydencje Daru. W innych alejach widać już było efekty wysiłków usuwających ciała Barghastów, w tym miejscu jednak nie uczyniono dotąd nic w tym celu. Leżało tu przerażająco wielu zabitych panniońskich żołnierzy. Szczególnie duże ich sterty zgromadziły się przed jedną posiadłością. Wypalona wartownia przypominała paszczę oblepioną zakrzepłą krwią. Posiadłość otaczał niski mur. Pełniły na nim straż mroczne, nieruchome postacie, najwyraźniej stojące na jakimś biegnącym szczytem chodniku.
Szybki Ben przycupnął pod ścianą sąsiedniego budynku, w odległości sześćdziesięciu kroków, i przyjrzał się scenie. W powietrzu wyczuwało się jeszcze gorzkie tchnienie czarów. Siedzący na jego ramieniu Talamandas syknął nagle głośno.
– Nekromanci! Ci, którzy wyrwali mnie z kurhanu!
– Myślałem, że już nie musisz się ich bać – wyszeptał Szybki Ben.
– Nie muszę, ale to nie zmniejsza mojej nienawiści i obrzydzenia.
– To pech, bo chcę z nimi porozmawiać.
– A po co?
– Żeby się dowiedzieć, ile są warci, oczywiście.
– To szaleństwo, czarodzieju. Zapewniam cię, że ci nekromanci to nic dobrego.
– A ja to niby co? Daj mi pomyśleć.
– Nie ma mowy, żebyś przemknął się między tymi martwiakami.
– Kiedy powiedziałem „daj mi pomyśleć”, to miałem na myśli „zamknij się”.
Talamandas posłuchał go z niechęcią, mamrocząc coś pod nosem i przesuwając się nerwowo na ramieniu.
– Będzie do tego potrzebna inna grota – oznajmił w końcu czarodziej. – Wybór wygląda tak: grota Kaptura albo Aral Gamelon...
– Aral co? Nigdy nie słyszałem...
– To demoniczna grota. Większość czarodziejów, którzy przywołują demony, otwiera ścieżkę do Gamelon, choć zapewne nie zdają sobie z tego sprawy, a przynajmniej nie znają jej prawdziwej nazwy. Co prawda, można znaleźć demony również w innych grotach, na przykład Aptorianie z Cienia, ale Korvalahrai i Galayn, ulubione demony cesarzowej, wywodzą się z Gamelon. Tak czy inaczej, jeśli instynkt mnie nie myli, w tej posiadłości natrafimy na oba rodzaje nekromancji. Mówiłeś, że było ich dwóch, tak?
– Tak jest, dwa rodzaje obłędu.