Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Lepiej, żeby nie mogli gadać z sepami, kiedy wszystko się zacznie. A wy musicie
jedynie sprowadzić atak z powietrza. Kiedy zneutralizujemy ich największe cele, takie jak
potrójne-A, a „Leveler" zrobi kilka dziur w infrastrukturze, oddziały Torrenta będą mogły
zapewnić wsparcie z powietrza Maritom podczas szturmu. Nie chcę, aby któryś z was zmienił
ten plan.
- O właśnie, a gdzie są jaszczury? - Zapytał Fi, podnosząc się. - Myślałem, że to ich
wielki wieczór.
- Nie bój się, są wszystkie...
Było już prawie ciemno; kiedy Darman spojrzał w stronę Eyat, nie widział miasta. W
ciągu kilku ostatnich nocy przyzwyczaił się do świateł ulicznych, tym bardziej zauważalnych,
że lśniły w środku ciemnych pól. Ale dziś panowała ciemność. Przełączył wizjer na
powiększenie i noktowizję; zmieniał przez chwilę ustawienia, ale i tak niewiele widział.
Nawet w podczerwieni wciąż była to tylko zielona, spłaszczona kopuła ciepła.
- Wyłączyli oświetlenie - oznajmił. - Spodziewają się ataków z powietrza.
- Szkoda, że muszą zginąć - odparł Fi. - To było całkiem miłe miejsce.
Nikt tego nie powiedział głośno, ale Darman przynajmniej pomyślał: nie było
najmniejszego powodu, aby tu walczyć, poza faktem, że Republika rościła sobie prawo do
wspierania Maritów, a separatyści natychmiast uznali, że też muszą się wtrącić.
Darman był ciekaw, czy takie myślenie już jest zdradą, czy tylko różnicą opinii.
- Zastanawiam się, gdzie teraz jest Sull - rzekł, ale nikt mu nie odpowiedział. Spojrzał
przez ramię na zarośla po drugiej stronie obozu, wciąż korzystając z noktowizora, i przez
moment wydawało mu się, że przyrząd źle działa. Nagle zrozumiał, że świetlne punkty - a
były ich tysiące, jakby ekran miał poważne zakłócenia - to w istocie oczy jaszczurów.
Maritowie. Nagle była ich cała armia, milcząca, nieruchoma, czekająca na sygnał, aby
zabić.
Siedem kilometrów na południe od wyspy Tropix. 478 dni po Geonosis
Mereel wyszedł z opróżnionej śluzy powietrznej w samych spodenkach i wyjął aparat
oddechowy aquata z ust. Otrząsnął się jak Mird, rozpryskując wodę po całej ładowni, po
czym wcisnął mokrą, zimną czaszkę w dłoń Vau.
- Chyba da się zrobić testy DNA - rzekł. - Wydaje się, że toto ma przynajmniej zęby. -
Skirata podał mu ręcznik i Mereel wytarł się energicznie. - Ale ani śladu ubrania czy ciała.
Kimkolwiek był właściciel kości, zrobili wszystko, by uniemożliwić identyfikację.
Przywiązali go do kotwicy, aby ciało nie wypłynęło na powierzchnię, a lokalna
zwierzyna miała czas rozprawić się z tkankami miękkimi oraz wszystkim, co mogłoby go
pozwolić rozpoznać. Tak przy okazji, to mężczyzna... Spójrzcie na miednicę.
- Myślisz, że najpierw go zabili? - Vau obracał czaszkę w palcach. Mird obserwował
go uważnie. To mogło mieć znaczenie, usunięcie zwłok to całkiem inna zbrodnia i
motywacja, niż kiedy się obciąży kogoś i utopi. Nie wszyscy humanoidzi szybko tonęli. - Czy
to jakaś kara?
Skirata wzruszył ramionami.
- Chyba raczej nie umarł ze starości, więc to nieistotne.
Mereel przez moment wydawał się zaniepokojony, jakby sądził, że zawiedzie Skiratę
tylko przez to, że nie jest w stanie udzielić mu odpowiedzi.
- Nie umiem powiedzieć, Kal'buir. Na kościach nie ma wyraźnych złamań i skaleczeń.
- Nie szkodzi, synu. Ubierz się, musimy kontynuować poszukiwania.
Mereel odszedł, uderzając się dłonią po uchu, aby wytrząsnąć resztki wody. Jeśli mieli
zamiar popracować na zewnątrz kadłuba, potrzebowali porządnego sprzętu do nurkowania.
Vau wpisał go na listę rzeczy do nabycia.
- Chyba zacznę zgadywać - rzekł - a wiecie, że nie robię tego często. Założę się, że to
ostatnia osoba, która widziała Ko Sai.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twi'lek dostarczył urządzenia osobie, która pilotowała barkę, a gdyby to był
Kaminoanin, z pewnością by to zauważył. Ktoś musiał to przewieźć, a to znaczy, że wiedział
też, gdzie jest Ko Sai. Nikt tak sprytny i przebiegły jak ona nie chciałby, aby zlokalizowano
go i zdradzono jego kryjówkę.
Skirata starł wodę z pokładu.
- Kiedy wrócimy na brzeg, sprawdzę, czy kogoś z pracowników nie brakuje. Nie
wyobrażam sobie jakoś Ko Sai z ludzkim pomocnikiem.
- Może go i nie miała, przynajmniej nie na długo. - Vau uważnie nasłuchiwał przez
chwilę, bo wychwycił cichy pisk. - Czy to alarm w kokpicie?
Skirata znieruchomiał i wyprostował się, marszcząc brwi. Jego słuch ucierpiał
porządnie przez dziesięć lat, kiedy miał do czynienia z artylerią, choć udawało mu się
częściowo to ukryć.
- Gdybyś wiedział, że to na pewno alarm, czy byś nas pytał?
Ruszyli w stronę kokpitu, ale Mereel już przechylał się przez siedzenie pilota,
rozmawiając z kimś znajomym po drugiej stronie otwartego łącza. Vau usłyszał słowo
„Delta" w tej samej chwili, kiedy wcisnął się do przedziału.
- To generał Jusik - oznajmił Mereel. - Delty są w drodze do nas. Chcesz z nim
porozmawiać, Kal’buir?
- Osik! - Skirata przeczesał włosy dłonią. - Co się stało, Bard'ika?
- Dogonili pilota Twi'leka. Niewiele mogłem zrobić, ale przynajmniej powstrzymałem
go przed udzieleniem zbyt szczegółowej informacji.
- Co zrobiłeś, zastrzeliłeś go?
- Użyłem starej magii Jedi. Udało mu się tylko zeznać, że powiedział jakimś
Mandalorianom o Dorumaa, więc zasugerowałem, że pewnie noszą zielone zbroje. Gdyby
powiedział, że złote i czarne, i... No wiesz, Delta wie, jaką nosisz zbroję, Kal.
Skirata przymknął oczy.
- Dzięki.
- I oczywiście nie pozwoliłem na to, aby przekazał im współrzędne. Ale już wiedzą, że
to Dorumaa, więc zboczyli z drogi, aby zdobyć zbroje z aparatami oddechowymi. Myślę, że
macie dziesięć do dwunastu godzin, ale ja będę tam za sześć.
Vau wtrącił się:
- A co chcesz tu robić? Nie, żebym nie doceniał twojej pomocy, ale...