- Zapamiêtajmy kierunek, bo siê zgubimy. Tutaj nie ma ¿adnej œcie¿ki, szczêœcie, ¿e d¿ungla rzadka.
- Czas na u³o¿enie siê do snu - zauwa¿y³ McNeill. - Chyba nie zamierzasz maszerowaæ w nocy, Peter?
- Jestem g³odny - upomina³ siê Alcock.
- Biedactwo! Poskar¿ siê mamusi - doci¹³ mu Tanner. — Z¿ar³eœ ca³y placek tego ciemnoskórego d¿entelmena i jeszcze ci ma³o? Na kolacjê mamy dziœ œwie¿e powietrze. Je¿eli ci tego nie wystarczy, zjedz w³asne buty, Joe.
Starym zwyczajem przygotowali legowisko, wymoœcili pos³anie listowiem i paprociami. Noc spêdzili wzglêdnie wygodnie, ale obecna sytuacja wcale ich nie zachwyca³a. Co w³aœciwie zyskali przez ostatnich kilka tygodni? Z najwiêkszym poœwiêceniem, z ogromnym wysi³kiem przebyli pó³ Sumatry i znaleŸli siê gdzieœ na jej po³udniowo-wschodnich krañcach. Stracili kolegê, niemal stracili drugiego. Zyskali kontakt z jak¹œ organizacj¹ podziemn¹ i kontakt ten siê urwa³. Nie dowiedzieli siê niczego o partyzantce w górach, zreszt¹ na wêdrówkê do jeziora Toga i nieznanych oddzia³ków, które mog³y siê tam znajdowaæ, ale równie dobrze mog³y wcale nie istnieæ, nie mieli ochoty. Otrzymali bardzo mgliste i niewyraŸne wskazówki i z ³atwoœci¹ mogli siê rozmin¹æ z nieznan¹ osob¹ w nie znanej wsi. Niebezpieczeñstwo natkniêcia siê na Japoñczyków bynajmniej siê nie zmniejszy³o, przecie¿ wróg okupowa³ ca³¹ wyspê. A wiêc w³aœciwie pozostawa³a Jawa, ale i tam nieprzyjaciel ju¿ dotar³.
- Jawa jest jednak bli¿ej Australii - rzuci³ trafne spostrze¿enie McNeill. – Poza tym...
- Tak, Alan?
- Nic.
O œwicie podnieœli siê i rozpoczêli marsz w poprzek poroœniêtego krzewami terenu. Starali siê utrzymaæ ogólny kierunek wskazany przez Jawajczyka ze szram¹ na twarzy, pomoc¹ znów sta³o siê s³oñce i zegarek McNeilla.
- Jestem g³odny - zacz¹³ wyrzekaæ Alcock po godzinie marszu.
- By Jove! Wszyscy jesteœmy g³odni!
Peter od samego pocz¹tku drugiej wedrówki poprzez d¿unglê rozgl¹da³ siê za po¿ywieniem. Nie dostrzega³ jednak nigdzie ani orzechów rambutan, ani owoców duriian, ani jadalnych jagód, stanowi¹cych kiedyœ niemal wy³¹czne po¿ywienie. Nie widzial równie¿ niskich palm, z których pni niezast¹piony Nang Sen uderzeniem no¿a wytacza³ zielonkawy napój. Natomiast kilkakrotnie przechodzili ko³o niewielkich, rozga³êzionych drzew, a raczej wysokich krzewów, z których ga³êzi zwisa³y dziesi¹tki ma³ych, zielonkawych owoców, zbli¿onych kszta³tem do gruszek. Po namyœle Shannon zerwa³ jeden z owoców, spróbowa³. „Gruszka” smakowa³a wcale nieŸle, chocia¿ by³a cierpka i gorzkawa. W œrodku znajdowa³a siê miêkka pestka.
- ¯yjê jeszcze - zakomunikowa³ kolegom z md³ym, wymuszonym uœmiechem. - Mo¿ecie to zjadaæ.
Zatrzymali sie i z apetytem zabrali do zielonkawych owoców. Oczyœcili jedno drzewo, potem drugie i trzecie. Joseph Alcock, który okaza³ siê prawdziwym ¿ar³okiem i nie potrafi³ zachowaæ umiaru, zjad³ tyle, ¿e ledwie móg³ siê poruszaæ.
- Brzuch ci pêknie, Joe - przygadywa³ mu Tanner. - A z pêkniêtym brzuchem nie wpuszczaj¹ do nieba.
W pó³ godziny póŸniej, gdy wyszukali drogê w g¹szczu krzewów i zaroœli, zdumiony i zdezorientowany Peter spostrzeg³ w pewnym momencie, i¿ McNeill, zwykle zrównowa¿ony i opanowany, z o¿ywieniem i z b³yszcz¹cymi oczyma opowiada³ jak¹œ historyjkê, pe³n¹ niedwuznacznych wyra¿eñ i okreœleñ. Tanner, z wypiekami na twarzy, pocz¹³ przechwalaæ siê mi³osnymi sukcesami w Sydney, Melbourne, Darwin i niemal ka¿dym australijskim mieœcie. Alcock, który zjad³ najwiêcej zielonkawych „gruszek”, kompletnie zapomnia³ o memento mori i ogniach piekielnych.
- Kiedyœ w Ruislip pod Londynem, jeszcze przed wojn¹, mia³em dziewczynê - mówi³ oblizuj¹c wargi na wspomnienie tej prawdziwej czy wyimaginowanej przygody. - Co za dziewczyna! Mówiê wam, takich kszta³tów nie widzia³em, jak ¿yjê - ruchami d³oni nakreœli³ w powietrzu pó³okr¹g³e linie. Ogicñ nie kobieta, ale ze mnie równie¿ ogieñ. A potem w Singapurze, ho, ho, tam sobie nau¿ywa³em! Kobiety za mn¹ lata³y, nie dawa³y spokoju. Ale te¿ spokoju nie chcia³em, przeciwnie!
- Myœla³em, ¿e anio³ki to stwory absolutnie bezp³ciowe - doci¹³ Tanner, ale w chwilê póŸniej uraczy³ kolegów opisem któregoœ z portowych domów publicznych.
„Co to znaczy? Co nam siê sta³o?" - zachodzi³ w g³owê Peter, równie¿ niezwykle podniecony.
Joseph Alcock nie dopuszcza³ nikogo do g³osu: