Zmobilizowałam wszystkie moce wewnętrzne, przełknęłam pigułę, sztywnym krokiem podeszłam do stołu i desperacko popiłam ją piwem... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Mówiłam, nie ma siły, co przeżyjemy, to nasze…
Mój syn później to świństwo bardzo polubił. Z przerażeniem patrzyłam, jak nosi w kieszeni kłąb czarnych glutów i pożera po kawałku. Słabo mi się robiło od tego widoku.
Na tymże samym przyjÄ™ciu urodzinowym doznaÅ‚am od razu kolejnego wstrzÄ…su. Potrawy byÅ‚y ozdobne, coÅ› wydaÅ‚o mi siÄ™ saÅ‚atkÄ… owocowÄ… z bitÄ… Å›mietanÄ…, naÅ‚ożyÅ‚am sobie na talerz, na szczęście niedużo, i spróbowaÅ‚am. SaÅ‚atka zgadzaÅ‚a siÄ™, o—wszem, może i owocowa, ale jako owocowa, raczej oryginalna, ostro–pieprzna, a do niej rzeczywiÅ›cie sÅ‚odka bita Å›mietana! Zestaw smaków dobiÅ‚ mnie ostatecznie.
Handel, można powiedzieć, trwał przy swoim i ogłuszał mnie raz za razem. Odpowiednio wcześnie przystąpiłam do nabywania prezentów wigilijnych dla rodziny, samochodziki dla Roberta, nareszcie mogłam zrobić dziecku frajdę, wpadłam do sklepu w momencie zamykania i znów przeżyłam chwile wstrząsające. Wlazła chłopakowi niezdecydowana baba, która sama nie wie, czego chce, głowę zawraca już po zamknięciu, przebiera jak w ulęgałkach, on zaś zachowuje się tak, jakby spotkało go największe szczęście w życiu. Nic piękniejszego niż ja, ględząca po francusku, rozwalająca mu na nowo uporządkowany sklep! Dobrze chociaż, że coś kupiłam.
Świadoma sytuacji finansowej, jaką zostawiłam w Polsce, usiłowałam od początku dosłać jakieś pieniądze. W biurze dostawałam chyba tylko skromne zaliczki, całą należność mogli mi wypłacić dopiero po uzyskaniu przeze mnie zezwolenia na pracę, głównie jechałam zatem na oszczędnościach Alicji. Rychło wyszło na jaw, że przeliczenia handlowe są znacznie korzystniejsze niż bankowe, przez PKO wychodzi dziesięć złotych za koronę, a przez towar… ho! ho! Same ciepłe majtki dawały majątek, u nas po trzysta pięćdziesiąt, albo nawet po czterysta pięćdziesiąt złotych, a w Kopenhadze po siedem i pół korony, gąbki samochodowe, tu po koronie osiemdziesiąt, a tam po pięćdziesiąt złotych! Dwie paczki, tu wydam na nie niecałe sto koron, a tam wezmą przeszło cztery tysiące…
W listach z Danii znajdują się chyba jeszcze te włosy, które rwałam z głowy. Nie było w moim ukochanym kraju ani jednej osoby, nadającej się do handlu. Co do mojej matki, złudzeń nie żywiłam, Lucyna byłaby raczej zdolna porozdawać te majtki za darmo na skrzyżowaniu byle których ulic, chociażby po to, żeby obejrzeć wyraz twarzy obdarowywanych. Wojtek pewnie by sprzedał, ale zyski zużyłby na potrzeby własne, mój starszy syn był za młody, nie wiem, jak ojciec i ciocia Jadzia, ale zdaje się, że nie dopuszczono ich do żłobu. Odżałować nie mogłam, że babcia nie żyje, babcia handel uwielbiała. Całe pierwsze tygodnie mojego pobytu w Danii wypełnione były rozpaczliwymi próbami zdopingowania rodziny, ze skutkiem raczej miernym. Nie udało mi się wzbogacić.
Równie ciężko było doprosić się usług w odwrotną stronę. Błagałam o cholesol, raphacholin, papierosy, proszki od bólu głowy, wódkę na prezenty, przychodziło coś raz na parę miesięcy, złe w nich wstąpiło, czy jak…? Alicja żebrała u Janka o zdjęcia paszportowe, w Warszawie został negatyw, należało tylko zrobić odbitki, po sześciu miesiącach przysłał jej dwanaście zdjęć formatu pocztówkowego. Z dziką furią Alicja pytała mnie o tych dwunastu gachów, którym ma owe portrety porozdawać, proponowałam, żeby się o nich postarała, jedenastu wystarczy, jedno zdjęcie dla mnie…
Podwyżkę w biurze dostałam wcześniej niż zezwolenie na pracę. W pierwszej chwili dali mi dwanaście koron za godzinę, już po paru tygodniach przyszedł zastępca szefa i podetknął mi pod nos sumę koron czternastu, napisaną na marginesie gazety. Wzruszyły mnie związane z tym formalności…
Jeden z lepszych numerów swojego życia wykonałam w święta.
Na wigilię zostałyśmy zaproszone do wytwornych apartamentów państwa von Rosen jedno albo dwa piętra niżej. Na rozum wydaje mi się, że dwa, ale oczami pamiętam ich okna jedno piętro niżej, więc głowy nie dam i nie będę się upierać. Wiedziałyśmy, że będziemy zaproszone, we właściwym czasie zażądałam zatem z Polski prezentu. Musiałam chyba robić potężne awantury, bo przyjechał w terminie i był to srebrny świecznik z ORNO, na trzy świece, tak piękny, że miałam wielką ochotę zostawić go sobie, a jedynym jego mankamentem były świece. Nasze, krajowe, z wosku.

Tematy