Błazen.
Wyobrażam sobie, jak musiało go zaboleć, że do kogoś takiego „gru-
pa trzymająca władzę” miała czelność przysłać Rywina z oznajmie-
niem, iż układ ganglandu nie przewiduje żadnych wyjątków dla au-
torytetów moralnych i one też muszą bulić - ustawa pozwalająca mu
kupić telewizję będzie mianowicie kosztować siedemnaście i pół mi-
liona zielonych. A zwłaszcza, kiedy potem okazało się, że ani pre-
mier, ani prezydent, nie zakipieli tym samym oburzeniem i nie uka-
rali zuchwalców przykładnie - lub, jeszcze gorzej, zakipieli tylko w
bezpośredniej rozmowie, a po wyjściu oberguru wyśmieli go w ku-
łak. A wreszcie, o zgrozo, że jakieś sejmowe komisje czy sądy ośmie-
lają się jego, Michnika, przesłuchiwać jak zupełnie zwykłego człowie-
ka, a jakiś Rokita pisać o wątku „Agory” w aferze. Świat naszego oli-
garchy ducha po prostu się zawalił. Ciekawe, czy on sam już to przy-
jął do wiadomości.
Podobnie jak Wałęsa, Michnik wskoczył w za wielkie dla siebie buty.
I podobnie jak on, gdy rzeczywistość zaprzeczyła miłości własnej, po-
szedł w urojenia. Wałęsa do dziś, sądząc po jego wypowiedziach, nie
przyjął do wiadomości, że przegrał jakieś wybory - przegrał, mówi,
tylko liczenie głosów. Michnik nadal chyba sądzi, że rozdaje w pol-
skiej polityce karty. Ale w istocie Familia przegrała i została ostatecz-
nie zmarginalizowana już w momencie, gdy władzę nad postkomu-
ną chwycił Miller i jego partyjniacy, którym na świadectwach moral-
ności od Michnika zależało mniej więcej w tym samym stopniu, jak
mnie na nagrodach od „ministry” Jarugi-Nowackiej. Familia stopnio-
wo zeszła na margines i już z niego nie wyjdzie. Konfederacja zresz-
tą też. Gęby za lud krzyczące szybko lud znużyły i lud zwrócił się ku
stanowiącym obraz i podobieństwo jego, pozbawionych intelektual-
nych czy ideologicznych obciążeń chamusiom, czy to ze związku, czy
z pezetpeeru, czy z pegeeru, ale nieodmiennie spod transparentu z ra-
dosnym „tera, kurwa, my!!”.
Adam Michnik uwielbia być porównywany do Jerzego Giedroycia
i uwielbia się do niego sam porównywać. „Mój wielki poprzednik”,
mawia, a kontekst nie pozostawia wątpliwości, o kogo chodzi. Stać
mnie przecież, żeby na zakończenie tego wątku zrobić mu tę drob-
ną uprzejmość i też go z Redaktorem porównać. Otóż w „Autobio-
grafii na cztery ręce” powiada Giedroyc, że wszystkiego, czego w ży-
ciu dokonał, dokonał kosztem życia osobistego, którego nie miał. O
Michniku powiedzieć można, że wszystko, co zmarnował i roztrwo-
nił, a zmarnował i roztrwonił, poza szansami Polski, także cały doro-
bek swojego niełatwego życia, to zmarnował i roztrwonił w imię ży-
cia towarzyskiego - w imię toastów i pochlebstw, które ukochał bar-
dziej niż cokolwiek innego.