W poprzednich rozdziałach dokonaliśmy przeglądu rozmaitych prób przeprowadzenia tej fundamentalnej unifikacji. Pomysłów jest wiele, metod matematycznych, niekiedy bardzo wyrafinowanych, ogromne bogactwo. Wszystkie one otwierają nowe możliwości pojęciowe l prześcigają się w oryginalności. Rodzi się jednak niepokojące pytanie: czy to jest Jeszcze fizyka? solidna, zakorzeniona w doświadczeniu nauka? Przecież żadna z tych prób nie może poszczycić się konkretnymi przewidywaniami empirycznymi, które w niezbyt odległej przyszłości miałyby szansę na porównanie z rzeczywiście przeprowadzonymi doświadczeniami. Owszem, wszystkie te próby w jakimś sensie powołują się na eksperymenty: albo tłumaczą już znane, ale jeszcze nie całkiem zrozumiane wyniki doświadczeń; albo przewidują pewne następstwa w późniejszych fazach rozwoju Wszechświata, z nadzieją, że może kiedyś astronomowie będą je mogli wykryć; albo przepowiadają nowe efekty, których wykrycie jednak wymaga tak wielkich energii, że pozostają one w sferze nierealistycznych marzeń. Czy to można nazywać fizyką? W połowie XX wieku kosmologia znajdowała się w podobnej sytuacji. Poza przesunięciem ku czerwieni w widmach galaktyk, którego interpretacja pozostawała wysoce niepewna, nie istniały praktycznie żadne inne efekty obserwacyjne i nie było na nie wielkich nadziel. Niektórzy teoretycy mówili wówczas, że uprawiają kosmologię nie dlatego, że chcą poznać Wszechświat, lecz dlatego, iż Jest to piękna nauka. Dziś wielu teoretyków żywi podobny stosunek do teorii mających na celu zjednoczenie całej fizyki. Ale w latach sześćdziesiątych XX wieku w kosmologii obserwacyjnej nastąpił przełom. Zupełnie niespodziewanie odkryto kwazary, pulsary i przede wszystkim mikrofalowe promieniowanie tła. Badania kosmologiczne nabrały ogromnego przyspieszenia. W ciągu kilkunastu lat wygasły wątpliwości co do tego, czy kosmologię można uważać za prawdziwą naukę empiryczną. Ponieważ w nauce nigdy nie należy mówić „nigdy”, nie powinniśmy z góry wykluczać, że coś podobnego stanie się z teoriami unifikacyjnymi.
Trzeba Jednak zgodzić się z tym, że w badaniach nad unifikacją fizyki rzeczywiście znajdujemy się na obrzeżach metody, jaką obecnie powszechnie stosuje się w fizyce. I nie jest wykluczone, że - przynajmniej przez pewien czas - będziemy zmuszeni metodę tę traktować bardziej elastycznie. Jestem przekonany, że gdyby dziś udało się komuś znaleźć matematyczną strukturę, która by bezbłędnie unifikowała całą fizykę i przejrzyście rozwiązywała wszystkie wielkie problemy współczesnych teorii, zostałaby ona jednogłośnie zaakceptowana przez fizyków, chociaż nie przewidywałaby żadnych nowych efektów obserwacyjnych. Rozumienie i „wgląd w strukturę” liczą się w fizyce coraz bardziej.
I tu właśnie przechodzimy do rozważań filozoficznych.
W Cambridge odbyło się niedawno naukowe sympozjum pod bardzo wymownym tytułem „W skali Plancka fizyka spotyka się z filozofią”. Istotnie, mieliśmy okazję zaobserwować to na kartach tej książki. Skłonność do stawiania pytań filozoficznych jest głęboko wbudowana w ludzką naturę. Zawsze chcemy wiedzieć „co dalej?”, „skąd się to wzięło?”, „po co to wszystko?”, a każda, nawet hipotetyczna odpowiedź generuje dalsze pytania. Z hipotetycznych odpowiedzi także można wyciągać pewne wnioski. Nasza dotychczasowa eksploracja ery Plancka, choć nie dała jeszcze ostatecznych wyników, nauczyła nas przynajmniej jednego: Wszechświat wcale nie musi być skrojony na naszą miarę. Nasze intuicje, wytworzone przez długotrwałe kontakty ze światem makroskopowym, mogą się okazać mylne w konfrontacji z najgłębszym poziomem Wszechświata. Jeszcze jedna lekcja oduczania się antropocentryzmu! Historia nauki dała nam już ich kilka. Doskonałym przykładem tego rodzaju załamywania się naszych intuicji jest możliwość istnienia poziomu, na którym nie ma czasu i zmienności (w ich zwyczajnym rozumieniu), ale możliwa jest autentyczna dynamika.
Tu rodzi się kolejne pytanie: czy mamy gwarancję, że Wszechświat jest poznawalny, że do końca może zostać przez nas poznany? Nie, takiej gwarancji nie mamy. Dotychczasowe sukcesy nauki u wielu naukowców i filozofów wytworzyły niebywały optymizm poznawczy, ale przecież to, cośmy już poznali, nie uczy nas niczego pewnego o tym, do czegośmy jeszcze nie doszli. Nie widać żadnej konieczności, by ewolucja biologiczna miała jakikolwiek interes w wyposażaniu nas w potężny mózg, który mógłby skutecznie zmierzyć się ze skomplikowaną strukturą całego Wszechświata. I tak Jest dziwne l zaskakujące, że zdołaliśmy poznać aż tyle. Możliwość atomowej samozagłady i zniszczenie całej planety, jaką gatunek ludzki uzyskał kilkadziesiąt lat temu, wcale nie jest atutem w ewolucyjnej walce o przetrwanie.