Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kiedy pojawiała się możliwość zdobycia ich okrętu przez wroga, piraci zawsze mieli na to tylko jedną odpowiedź: nie dopuścić do tego. Po części wynikało to z ich kontaktów z Kapłanami Ognia; w przeciwieństwie do Shinów, zdecydowanie nie godzili się na niewolę, aby nie musieli brać udziału w ich... religijnych praktykach. Najważniejszy jednak był czynnik grozy: żaden Lemmar
nie poddaje się w żadnych okolicznościach, i wszyscy ich wrogowie o tym wiedzieli.
Generalnie spowodowało to, że żołnierze Kapłanów Ognia nawet nie próbowali zdobywać lemmarskich okrętów. Woleli je zatapiać, gdyż walka wręcz z samobójczym przeciwnikiem oznaczała duże straty własne i minimalne korzyści. Kapłani nie najeżdżali też lemmarskich wysp.
Wprawdzie odebrali Konfederacji Strem, ale to było wszystko, co zdobyli. A chcąc zatrzymać Wyspę, musieli ją od nowa zaludnić, ponieważ Lemmarzy pozabijali swoje kobiety i dzieci, nie chcąc, by dostały się w niewolę. Dla Pedi Karuse i pół tuzina innych jeńców przykutych łańcuchami do pokładu „ Gniewu Lemmaru” oznaczało to, że być może unikną Kapłanów Ognia i wywózki na Strem, ale za to przeżyją piekło burtowego ostrzału i zginą z rąk swoich oprawców.
Są takie dni, kiedy nie warto nawet malować rano rogów.
Kiedy kolejna salwa wroga trafiła w okręt, Pedi rozpłaszczyła się na pokładzie na tyle, na ile pozwalały jej łańcuchy, i zdając sobie jednocześnie sprawę z bezsensu tej instynktownej reakcji.
Większość pocisków poszła górą, gwizdały złośliwie w powietrzu, rozrywając olinowanie jak greg pożerający vern. Niektóre jednak przeleciały niżej; drzazga wielkości rogu Pedi i jednego z Shinów w brzuch. To była naprawdę mała drzazga porównaniu z innymi, które z wyciem cięły powietrze nad pokładem, ale trafiony niewolnik eksplodował, a jego wnętrzności rozbryznęły się po zalanym krwią pokładzie... i ochlapały Pedi.
Nawet przez krzyki i grzmot wrogich dział słyszała modlitwy obok pojmanego Gwardzisty, i to w końcu sprawiło, że puściły jej nerwy.
– Zamknij się! – wrzasnęła. – Obyś smażył się w Ogniu przez resztę wieczności! To przez tę waszą głupią Gwardię tu jestem!
Z rękami skutymi na plecach i połączona łańcuchem z innymi jeńcami niewiele mogła zrobić, ale mimo to jakoś wychyliła się w bok i kopnęła głupiego Krathianina w głowę. Nie było to silne kopnięcie, ale wystarczyło, żeby się od niej odsunął. Chrząknęła z zadowoleniem, widząc, jak jego głowa mocno uderza o słupek.
– Shińska bluźnierczyni! – Splunął w jej stronę. – Już niedługo Ogień oczyści twoją duszę!
– Oczyści was oboje – powiedział jeden z piratów, wyciągając miecz. – Czas pokazać tym vernom, dlaczego nie atakuje się lemmarskich statków.
– Szczam na ciebie, żeglarzu! – warknęła Shinka. – Twoja matka była vernem, a twój ojciec krenem, i to na wpół ślepym!
– Ty shińska wiedźmo! – warknął Lemmar i uniósł miecz. – Czas spotkać się z Ogniem!
– Tak ci się tylko wydaje – powiedziała Pedi. Odepchnęła się nogami w przód i obie jej stopy trafiły pirata w krocze. Lemmar zgiął się wpół, a Shinka poderwała się do góry na tyle, na ile pozwalały jej łańcuchy. Ich rogi sczepiły się, a wtedy manewrem, po którym byłaby posiniaczona i obolała przez tydzień, o ile przeżyłaby tak długo, Pedi szarpnęła się do tyłu, przerzucając o wiele większego pirata nad głową, i spadła na plecy. Kolejne szarpnięcie uwolniło jej rogi tuż
przed tym, jak napastnik rąbnął o deski pokładu. Pedi zrobiła świecę, obróciła się i spuściła obie stopy na gardło ogłuszonego Lemmara.
Wszystko to trwało jedno uderzenie serca; tak samo szybko zakończyło się życie pirata. Pedi wybiła się w górę, wylądowała na kolanach i spojrzała na pozostałych piratów zbitych w gromadę.
– Który następny? – rzuciła z pogardą.
Kilku Lemmarów zaklęło, a dwóch ruszyło w jej stronę, żeby dokończyć dzieła. Zanim jednak zdążyli ją dopaść, na pokład spadła kotwiczka. Wylądowała dwa metry przed Pedi, oddzielając ją sznurem od krathiańskich gwardzistów.
– A niech to Ogień pochłonie – szepnęła, kiedy czteroramienna kotwica pomknęła w stronę rufowego relingu, orząc deski pokładu... i zmierzając ku łańcuchowi spinającemu razem wszystkich niewolników.
Potem kotwiczka zaczepiła się o łańcuch i niemal nie zwalniając, wyrwała jeden z dwóch ciężkich żelaznych pierścieni, do których był zamocowany.
– Będzie bolało!
Pedi nachyliła się do przodu i napięła mięśnie, ale i tak ból był niewiarygodny, kiedy ostre szarpnięcie wykręciło w tył jej wszystkie cztery ręce. Zamiast pociągnąć skutych łańcuchem Mardukan w stronę rufy, kotwica sypiąc iskrami, przejechała wściekle po jego ogniwach, i Pedi usłyszała krzyk któregoś z niewolników, zakończony obrzydliwym bulgoczącym jękiem, kiedy hak kotwicy wypatroszył go. Potem rozległ się wrzask pozostałych jeńców, kiedy cała grupa pojechała po pokładzie. Wreszcie kotwica odczepiła się od łańcucha, najpierw jednak wszyscy skuci nim Mardukanie wyrżnęli w prawą burtę statku.

Tematy