Z wielkiej sali wyszli na dziedziniec... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Julia, która chodziÅ‚a do wakacyjnej szkółki jeździeckiej, poczuÅ‚a wÅ‚aÅ›nie zapach stajni (bardzo prawdziwy, swojski i ko­chany zapach, mile rozpoznany w miejscu takim jak Podziemie), kiedy Eustachy zawoÅ‚aÅ‚:
— O, holender! Popatrzcie na to! — WspaniaÅ‚a raca wystrzeliÅ‚a gdzieÅ› spoza murów zamku i rozprysnęła siÄ™ na zielone gwiazdy.
— Fajerwerki? — zdumiaÅ‚a siÄ™ Julia.
— Tak — rzekÅ‚ Eustachy — ale nie wyobrażaj sobie, że ten lud ziemi puszcza je dla zabawy. Jo musi być sygnaÅ‚.
— I zaÅ‚ożę siÄ™, że nie wróży nam nic dobrego — mruknÄ…Å‚ BÅ‚otosmÄ™tek.
— Przyjaciele — odezwaÅ‚ siÄ™ królewicz — kie­dy czÅ‚owiek zostanie pochwycony przez wir przygody takiej jak ta, musi porzucić zarówno nadzieje, jak i lÄ™­ki, gdyż w przeciwnym razie Å›mierć lub ratunek na­dejdÄ… za późno, by ocalić jego honor i cel, jaki mu przyÅ›wiecaÅ‚. Hoo! Moje piÄ™knoÅ›ci! — otwieraÅ‚ teraz bramÄ™ stajni. — Hej, kuzyni! Spokojnie, WÄ™gielek. BÄ…dź miÅ‚a, Åšnieżko! PamiÄ™taÅ‚em o was.
Konie byÅ‚y wyraźnie zaniepokojone dziwnym Å›wiat­Å‚em i haÅ‚asem. Julia, która tak baÅ‚a siÄ™ przejÅ›cia przez czarnÄ… dziurÄ™ miÄ™dzy jednÄ… jaskiniÄ… a drugÄ…, teraz od­ważnie weszÅ‚a miÄ™dzy bijÄ…ce kopytami i rżące zwie­rzÄ™ta, aby pomóc Rilianowi zaÅ‚ożyć im uprząż i siodÅ‚a. ByÅ‚y to piÄ™kne rumaki i przyjemnie byÅ‚o na nie pa­trzyć, kiedy, wstrzÄ…sajÄ…c Å‚bami, wyszÅ‚y na dziedziniec.
Julia dosiadÅ‚a Åšnieżki, zabierajÄ…c na siodÅ‚o BÅ‚otosmÄ™tka, a królewicz wskoczyÅ‚ na WÄ™gielka, pomagajÄ…c usiąść za sobÄ… Eustachemu. Potem z Å‚oskotem podków, od­bijajÄ…cym siÄ™ gÅ‚oÅ›nym echem po dziedziÅ„cu, wyjechali przez głównÄ… bramÄ™ na ulicÄ™.
— Nie musimy siÄ™ obawiać spalenia żywcem. Oto jaÅ›niejsza strona sytuacji — zauważyÅ‚ BÅ‚otosmÄ™tek, wskazujÄ…c w prawo. A tam, mniej niż sto metrów od nich, bulgotaÅ‚a czarna woda, napierajÄ…c na Å›ciany domów.
— Odwagi! — zawoÅ‚aÅ‚ królewicz. — Droga opa­da tu bardzo stromo. Woda podniosÅ‚a siÄ™ dopiero do poÅ‚owy najwyższego wzgórza w mieÅ›cie. Być może podeszÅ‚a tak blisko przez pierwsze pół godziny i nie siÄ™gnie dalej w ciÄ…gu nastÄ™pnych dwu godzin. Bardziej obawiam siÄ™ tego... — i wskazaÅ‚ mieczem na wiel­kiego Ziemistego z kÅ‚ami jak u dzika, wiodÄ…cego sze­Å›ciu innych (różnego wzrostu i ksztaÅ‚tu). Grupa prze­biegÅ‚a szybko przez ulicÄ™ i skryÅ‚a siÄ™ w cieniu domów.
Rilian prowadziÅ‚ ich nieco w lewo od źródÅ‚a czer­wonej Å‚uny. Jego plan polegaÅ‚ na obejÅ›ciu pożaru (jeÅ›li to byÅ‚ pożar) i dostaniu siÄ™ w wyższe rejony Podziemia w nadziei odnalezienia drogi do nowego tunelu. W przeciwieÅ„stwie do pozostaÅ‚ej trójki zachowywaÅ‚ siÄ™ tak, jakby przygoda go cieszyÅ‚a. PogwizdywaÅ‚ bez­trosko, a od czasu do czasu Å›piewaÅ‚ urywki starej pieÅ›­ni o Korinie PiorunorÄ™kim z Archenlandii. PrawdÄ™ mówiÄ…c, tak cieszyÅ‚ siÄ™ wyzwoleniem z dÅ‚ugiej niewoli zÅ‚ego czaru, że wszystkie inne niebezpieczeÅ„stwa wy­dawaÅ‚y mu siÄ™ teraz zabawÄ…. Dla pozostaÅ‚ych byÅ‚a to jednak wÄ™drówka peÅ‚na grozy.
 
GdzieÅ› z tyÅ‚u dochodziÅ‚ Å‚oskot uderzajÄ…cych o sie­bie statków i walÄ…cych siÄ™ domów. Nad gÅ‚owami ma­jaczyÅ‚a ponura plama odblasku na sklepieniu Podzie­mia. Przed nimi drgaÅ‚a tajemnicza Å‚una, której jasność ani nie malaÅ‚a, ani nie rosÅ‚a. NapÅ‚ywaÅ‚ do nich stam­tÄ…d nieustanny zgieÅ‚k okrzyków, pisków, miauków, Å›miechów, skomleÅ„ i ryków, a w ciemność wzbijaÅ‚y siÄ™ różne rodzaje sztucznych ogni. Nikt nie miaÅ‚ po­jÄ™cia, co to wszystko oznacza. Bliżej nich miasto byÅ‚o oÅ›wietlone częściowo przez owÄ… Å‚unÄ™, a częściowo przez tak bardzo odmienne Å›wiatÅ‚o ponurych lamp gnomów. ByÅ‚o jednak wiele i takich miejsc, do których nie do­chodziÅ‚o ani jedno, ani drugie, i miejsca te ziaÅ‚y nie­przeniknionÄ… czerniÄ…. Przez caÅ‚y czas wynurzaÅ‚y siÄ™ z nich i wÅ›lizgiwaÅ‚y szybko z powrotem postacie Zie­mistych, zawsze z oczami utkwionymi w czwórce ucie­kinierów i zawsze starajÄ…ce siÄ™ ukryć przed ich wzro­kiem. ByÅ‚y tam twarze wielkie i maÅ‚e, byÅ‚y oczy okrÄ…g­Å‚e i wypukÅ‚e jak u ryb, i maÅ‚e oczka jak u niedźwiedzi. ByÅ‚y pióra i szczeciny, rogi i kÅ‚y, byÅ‚y nosy zwisajÄ…ce jak grube harapy i podbródki tak dÅ‚ugie, że wyglÄ…daÅ‚y jak brody. I raz po raz jakaÅ› grupa powiÄ™kszaÅ‚a siÄ™ i zbliżaÅ‚a niebezpiecznie, a wówczas królewicz groźnie potrzÄ…saÅ‚ mieczem i udawaÅ‚, że rusza do ataku, co powodowaÅ‚o odwrót grupy: z tupotem, piskiem i peÅ‚­nym strachu cmokaniem rozpeÅ‚zaÅ‚a siÄ™ szybko w cie­mnoÅ›ci.
Ale kiedy po przebyciu wielu stromych uliczek wy­dostali siÄ™ już prawie z miasta, sytuacja staÅ‚a siÄ™ jeszcze groźniejsza. Byli już blisko źródÅ‚a czerwonej Å‚uny, lecz wciąż jeszcze nie wiedzieli, co to takiego jest. Setki — może nawet tysiÄ…ce — gnomów posuwaÅ‚y siÄ™ w tym samym co i oni kierunku krótkimi skokami, odwracajÄ…c siÄ™ za każdym razem ku nim po przebieg­niÄ™ciu otwartej przestrzeni.
— Gdyby mnie kto pytaÅ‚ — zauważyÅ‚ BÅ‚otosmÄ™tek — to powiedziaÅ‚bym, że te typy zamierzajÄ… odciąć nam drogÄ™.
— I ja tak myÅ›lÄ™, BÅ‚otosmÄ™tku — rzekÅ‚ króle­wicz. — Nie przedrzemy siÄ™ przez taki tÅ‚um. PosÅ‚u­chaj. Podejdźmy do rogu tego domu, a jak tylko tam bÄ™dziemy, skacz z konia i schowaj siÄ™ w cieniu. My odjedziemy nieco dalej i jestem pewien, że część tych diabłów pociÄ…gniemy za sobÄ…. Masz dÅ‚ugie rÄ™ce, spró­buj zÅ‚apać jednego, jak bÄ™dzie przebiegaÅ‚ obok twojej kryjówki. Może w ten sposób dowiemy siÄ™ wreszcie, co majÄ… przeciw nam.
— Ale czy reszta nie rzuci siÄ™ na nas, aby uwolnić swego towarzysza? — zapytaÅ‚a Julia gÅ‚osem mniej pew­nym, niż tego chciaÅ‚a.
— Wówczas, pani — odrzekÅ‚ królewicz — uj­rzysz, jak giniemy, walczÄ…c wokół ciebie, a ty bÄ™dziesz musiaÅ‚a polecić siÄ™ Lwu. Teraz, BÅ‚otosmÄ™tku!
BÅ‚otowij zeÅ›liznÄ…Å‚ siÄ™ z konia i zniknÄ…Å‚ w ciemno­Å›ciach jak kot. Przejechali kilkadziesiÄ…t metrów, na­sÅ‚uchujÄ…c z rosnÄ…cym niepokojem, aż wreszcie z tyÅ‚u rozlegÅ‚a siÄ™ seria mrożących krew w żyÅ‚ach pisków zmieszanych ze znajomym gÅ‚osem bÅ‚otowija:

Tematy