Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Widać było ciemne sylwetki na tle mniejszego ogniska rozpalonego nieopodal.
- Co się dzieje? - spytał Ason.
- To Nemed, druid. Wzywa Matkę Ziemię - powiedział Ar Apa. - Woła, by wzięła zmarłych, którzy należą teraz do niej. Martwi idą do niej i Pani Kurhanów prowadzi ich do Moi Mell.
- Daj mi tu tego druida - rozkazał Ason.
Wojownicy Yernich odwrócili głowy i udali, że nie słyszeli polecenia. Na ten widok Mykeńczycy wybuchnęli śmiechem i dwóch pobiegło, by sprowadzić wyjca. Nemed zjawił się natychmiast, nie miał zresztą wyboru, jednak oczy gorzały mu nienawiścią. Był siwy, a pod białą szatą rysowało się wielkie brzuszysko. Ciężka, złota obręcz przytrzymywała mu włosy, musiał być bogatszy od innych druidów, tamci bowiem nosili tylko skórzane opaski. Nikt nie ośmielił się zabrać druidowi skarbu. Stanął przed Asonem i spojrzał nad jego głową gdzieś w ciemność.
- Znam cię - powiedział nagle i wszyscy bliżej siedzący ucichli. - Przybyłeś zza wody z długim, brązowym nożem. Zabiłeś Mrocznego Męża i to było dobre i dlatego nie przeklinam cię za to, co tutaj uczyniłeś...
- Nigdy nie próbuj mnie przeklinać - powiedział cicho Ason, wysuwając dłoń z mieczem. - Masz być mi posłuszny. Nie jestem jednym z tych twoich szczerbatych wojów. Jeśli tylko zaczniesz sprawiać mi kłopoty, bez wahania wypruję ci flaki.
Druid nie odpowiedział. Jednak w tej sytuacji nawet milczenie starczało za odpowiedź.
- Wasz wódz-byk nie żyje. To grodzisko nie nazywa się już Dun Uala, ale Dun Trupa. - Słuchacze ryknęli śmiechem słysząc ten wątpliwej jakości żart. Druid ani drgnął, wciąż wpatrywał się w przestrzeń.
- Będzie nowy wódz - odparł po chwili. - Zostanie wybrany z rodziny Uali. Tak będzie, tak my to robimy.
- Robiliście, stary, robiliście. Ale koniec z tym. Może to ja, Ason z Myken wyznaczę nowego wodza. Mogę to uczynić. A teraz wracaj do swoich pisków.
Druid był wściekły. Stanął na jednej nodze.
- Jedna stopa! - zawołał i cisza zapadła, w grodzisku w oczekiwaniu na proroctwo, w oczekiwaniu na klątwę...
- Jedna dłoń. Jedno oko...
- A teraz moja kolej! - krzyknął Ason i wciągnął miecz w kierunku druida, aż zatrzymał się o włos od białej szaty.
- Teraz gadaj sobie, ale bacz pilnie na każde słowo. Nie rzucisz na mnie klątwy. Ten miecz zgładził już dzisiaj ludzkie istoty i chętnie pozbawi żywota następnych. Wobec niego jesteś bezsilny, druidzie. Pamiętaj o tym, gdy się odezwiesz.
Zaległa dłuższa chwila ciszy. Druid stał cały czas na jednej stopie. W końcu przemówił.
- Istnienie tego szczepu dobiegło kresu. Teraz nadejdzie początek. Początek, co będzie też końcem.
- Ason uśmiechnął się i opuścił miecz.
- Dobrze powiedziane, siwowłosy. Akurat, więc nie próbuj przedobrzyć. Wszystko ma swój kres, to prawda. A teraz idź.
Druid zniknął i nawet się nie obejrzał. Ason uśmiechnął się chłodno i opadł z powrotem na futra.
- Ludzie są coraz bardziej pijani - powiedział Inteb. - I wlewają swe nasienie w kobiety. Trzeba coś zrobić, bo inaczej w nocy zaczną się kłopoty.
- Jesteś mądrym doradcą, mój Egipcjaninie. Potrzebuję ciebie.
- Cieszy mnie to, mój Asonie.
 
***