Wydaje mi się jednak, Ŝ e istnieje tu odpowiednia kuracja: wzburzoną krew na pewno uspokoi laudanum i rozłą ka. Im wię cej nastą pi teraz róŜ nych gwałtownych wydarzeń ,
tym lepiej. Obawiam się jedynie ś lepej zazdroś ci, gdyŜ na pewno miałaby tutaj przeciwne
działanie. Nigdy dotą d jej nie doś wiadczyłem. Choć wiem, jak potrafi być silna — czytałem i
słyszałem o tym wiele razy — nie wiem jednak, jak tak naprawdę smakuje, nie mam poję cia,
na czym właś ciwie polega jej natura. Gnosce teipsum — boję się swoich myś li i marzeń . Dziś
rano, gdy szedłem obok wjeŜ dŜ ają cego z trudem na Ports Down Hill powozu, w pewnym
momencie ujrzałem nagle w dole cały port w Portsmouth, Gosport, Spithead i chyba połowę
floty kanału La Manche — potęŜ na eskadra przepływała pod pełnymi Ŝ aglami koło Haslar.
Naprawdę wspaniały widok. I wtedy nagle zatę skniłem za morzem. Jest takie czyste... Są
chwile, gdy wszystko na lą dzie wydaje mi się podłe, mroczne, brudne i plugawe, choć
oczywiś cie na pokładzie okrę tu wojennego nie brakuje szeroko pojmowanego łajdactwa czy
brudu.
Nie wiem, w jaki sposób Jack zdołał aŜ tak omotać chciwą i łatwowierną panią Williams.
Naprawdę dobrze mu poszło, są dzą c po uniŜ onoś ci, z jaką mnie przyję ła. Ta cała sytuacja ma teŜ waŜ ny dodatkowy efekt: akcje Jacka wzrosły u niej niemal tak samo jak moje. Nie miałaby
chyba obecnie nic przeciwko niemu, gdyby nie jego niejasna sytuacja mają tkowa. Podobnie
Sophie — mogę dać za to głowę . Z drugiej jednak strony ta biedna dziewczyna jest tak
nieugię ta w swoim postę powaniu i tak wychowana, Ŝ e prę dzej zwię dnie jako stara panna, niŜ
poś lubi kogoś wbrew woli swej matki. To nie Gretna Green. Oczywiś cie muszę tu teŜ
zaznaczyć , Ŝ e Sophie jest naprawdę słodka i wydaje mi się jedną z tak niewielu osób, u których surowe zasady moralne nie kłócą się z poczuciem humoru. Nie czas teraz oczywiś cie
na Ŝ arty i figle, lecz juŜ w Mapes wielokrotnie zauwaŜ yłem, Ŝ e Sophie pełna jest skrywanej, cichej radoś ci oraz pogody ducha. To naprawdę wielka rzadkość u kobiet (wliczają c w to
równieŜ Dianę , choć potrafi ona przecieŜ , co jakiś czas błysnąć dowcipem i ma poczucie humoru). Nasze panie są zwykle posę pne jak sowy, pomimo iŜ przejawiają wielką skłonność
do nieuzasadnionych wybuchów głoś nego ś miechu. Byłoby mi naprawdę bardzo przykro,
gdyby zamiast tej szczególnej wesołoś ci i pogody ducha, u Sophie na stałe pojawiło się
zgorzknienie. Najgorsze jest to, Ŝ e ów proces juŜ się zaczą ł. Wystarczy przyjrzeć się uwaŜ nie jej twarzy...
Doktor popatrzył w okno. Na zewnątrz był mroźny, słoneczny poranek — wstrętne miasto
prezentowało się więc ze swej najlepszej strony. Oficerowie pojawiali się i znikali w
drzwiach rezydencji admirała, naprzeciwko gospody; po chodnikach paradowali ludzie w
czerwonych i niebieskich mundurach; elegancko wystrojone Ŝony wojskowych szły do
kościoła, towarzyszyły im dzieci w odświętnych ubrankach.
— Jakiś człowiek do pana — powiedział kelner, wchodząc do pokoju. — Porucznik...
— Porucznik? — zdziwił się Stephen. — Proszę poprosić go tu na górę... — dodał po
dłuŜszej chwili.
Na schodach zadudniły kroki, jakby ktoś wpuścił na nie rozpędzonego byka. Drzwi otworzyły
się z trzaskiem i pojawił się w nich Pullings, rozjaśniając izbę swym uśmiechem i nową
niebieską kurtką.
— Awansowałem, sir! — zawołał, ściskając dłoń doktora. — Nareszcie! Rozkaz przyszedł
pocztą. MoŜe mi pan pogratulować!
— Czemu nie — zgodził się Stephen. —Za chwilę zgniecie mi pan rękę. Czy nie przesadził
pan z radością? Nie jest pan czasem pijany, poruczniku Pullings? Proszę, niech pan usiądzie
na krześle jak człowiek i przestanie biegać po moim pokoju.
110
— Och, nie wypiłem ani kropli. — Młody człowiek usiadł wreszcie i patrzył na Stephena
uradowany, z rozpromienioną twarzą.
— W takim razie upił się pan swoim szczęściem... Chyba szybko pan nie wytrzeźwieje.
— Cha, cha... Powtórzył pan dokładnie słowa starego Parkera. Powiedział, Ŝe długo będę
trzeźwiał. Zazdrości, wie pan... Stary pryk. Zresztą... kto wie? MoŜe i ja w jego wieku będę
taki sam? Po trzydziestu pięciu latach bez samodzielnego dowództwa kaŜdy ma prawo stać
się zgorzkniałym dziwakiem. W sumie to dobry i porządny człowiek, choć przed przyjazdem
kapitana nieźle nam wszystkim zalazł za skórę.
— Poruczniku, czy napije się pan ze mną wina? Z wiśni?
— Poruczniku! JuŜ drugi raz mnie pan tak nazwał! — Twarz Pullingsa pojaśniała jeszcze
bardziej i doktor byłby gotów przysiąc, Ŝe widzi bijące od niej światło. — Będzie mi bardzo
przyjemnie. Tylko odrobinkę, jeśli pan pozwoli. Nie mogę się upić. Dopiero jutro planuję
małą uroczystość z okazji awansu. Czy mogę zaproponować toast? Wypijmy więc za naszego
kapitana. Niech mu się wiedzie. To naprawdę wspaniały człowiek, poszedłbym za nim w
ogień. Do dna, doktorze. Gdyby nie on, dalej byłbym podchorąŜym. Ach... Skoro o kapitanie
mowa... Mam przekazać panu następującą wiadomość: Nasz dowódca przesyła pozdrowienia,
bardzo cieszy się z pańskiego przyjazdu i z najwyŜszą przyjemnością zaprasza pana na obiad
do „George'a". Dzisiaj o trzeciej. Na okręt nie dostarczono jeszcze papieru i piór, dlatego
przekazuje odpowiedź na pański list ustnie, za moim pośrednictwem...
— Byłoby mi bardzo miło, gdyby i pan dotrzymał nam towarzystwa przy obiedzie.
— Jest pan bardzo uprzejmy, doktorze. Dziękuję. Niestety, juŜ za pół godziny wypływam
łodzią w okolice Wight. Statek Kompanii Wschodnioindyjskiej „Lord Mornington" minął w
czwartek Start Point, mam więc zamiar o świcie wcielić z jego załogi do słuŜby w marynarce