wieram po przedhistorycznych piszczelach, jak jaki półgłówek, narażam się, nic nie mó- wię, a wy chcecie wszystko zaprzepaścić... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

..?!
— O Boże...! — jÄ™knęła OkrÄ™tka.
— On ma trochÄ™ racji... — przyznaÅ‚ zakÅ‚opotany Zygmunt, i nagle jakby oprzytom-
niaÅ‚. — Ale czekajże, po co ty chcesz kogoÅ› zawiadamiać? Uważasz, że oni o tym nie
wiedzą? To niby kto tu kopał?
— No, przecież nie archeolodzy!
— SkÄ…d wiesz?
— Chyba ci siÄ™ umysÅ‚ pomieszaÅ‚! Nie widzisz, co siÄ™ tu dzieje? Oni to robiÄ… porzÄ…d-
nie i delikatnie, nie zostawiliby tych rzeczy, coś ty?! Tu kopał jakiś wandal, barbarzyńca,
może nawet sam nie wiedział co kopie, może szukał czegoś głębiej, może i rzeczywiście
zakopywał... Może wrócić, jeszcze pokopać, poniszczyć wszystko aż do środka!
38
— A mówiÅ‚em, że tu byÅ‚y bandziory — wytknÄ…Å‚ Januszek z satysfakcjÄ….
— Ja siÄ™ nie zgadzam, żeby stróżować i pilnować! — przerwaÅ‚a gwaÅ‚townie OkrÄ™tka,
od razu zdenerwowana. — Wiem doskonale, że za chwilÄ™ coÅ› takiego wymyÅ›licie. Za-
wsze macie takie potworne pomysły! Ja się nie zgadzam!
— Toteż mówiÄ™, trzeba natychmiast zawiadomić archeologów...
— A raki...? — przypomniaÅ‚ znów Januszek.
Okrętka z jękiem usiadła na kupie ziemi. Zygmunt z namysłem przyjrzał się całemu
otoczeniu.
— Tych facetów to ja w ogóle nie rozumiem — oznajmiÅ‚ niechÄ™tnie. — Å»eby ich pio-
run strzelił, zapaskudzili całą sytuację. Kopali tu nie wiadomo po co, zasypywali w ta-
jemnicy, on mówi, że się czaili na siebie, zostawili samochód, jednemu dali wycisk nie
z tej ziemi... O co tu chodzi?
— No wÅ‚aÅ›nie, i nie wiadomo, co jeszcze wykombinujÄ…. Tu siÄ™ coÅ› dzieje, nie może-
my dopuścić do zniszczenia skarbów kultury, to są nasze własne skarby naszej własnej
kultury, trzeba kogoś zawiadomić...!
— A raki...?
Tereska otworzyła usta i zamknęła, zatroskana i zdenerwowana niebotycznie. Okręt-
ka z cichutkim jękiem rozczochrała sobie wszystkie włosy na głowie. Zygmunt ze
zmarszczonymi brwiami patrzył w ziemię, intensywnie rozmyślając. Januszek miał ra-
cję, problem był niesłychanie kłopotliwy. Z jednej strony raki, jedyna okazja w życiu,
z drugiej wykopalisko, niewątpliwie również sztuka na raz, nie trafia się na coś takiego
codziennie. Ponadto wykopalisko zagrożone zniszczeniem... Należało się zdecydować,
albo utrata raków, albo utrata bezcennych skarbów przedhistorycznej kultury...
Po dość długiej chwili przedhistoryczna kultura zwyciężyła. Kategoryczny protest
Okrętki wykluczał możliwość zabezpieczenia znaleziska przed nieznanymi barbarzyń-
cami we własnym zakresie. Przez noc mogli narobić szkód niewyobrażalnych. Stanę-
ło zatem na tym, że Zygmunt nie spocznie, dopóki nie dopadnie jakiegoś archeologa,
przed udzieleniem informacji zbada stosunek swego rozmówcy do raków, następnie
zaÅ› postawi warunek. Powie wszystko, ale w nocy zostawiÄ… ich w spokoju i pozwolÄ… Å‚a-
pać. Ewentualni strażnicy, obojętne jakiej profesji, będą zachowywać się cicho i trzymać
z daleka od rzeczki. Tylko do jutra, rzecz jasna, jutro już mogą sobie robić, co zechcą.
Zygmunt wsiadł na rower i odjechał na poszukiwanie wsi i komisariatu MO, nie ma-
jąc pojęcia, gdzie może znaleźć jedno lub drugie. Tereska, Okrętka i Januszek pozosta-
li na gospodarstwie, niezmiernie przejęci, pełni emocji, zdenerwowani, to snując przy-
puszczenia natury historycznej, to niepokojąc się możliwością powrotu destruktywnie
nastawionych złoczyńców. Januszek na wszelki wypadek sporządził procę, co przyszło
mu z łatwością, ponieważ odpowiednią gumę zawsze nosił przy sobie.
39
— Jakby co, to ja w nich z ukrycia — zaraportowaÅ‚. — Nie zobaczÄ… mnie, nie ma
obawy, ona daleko niesie. Nie mówię, że ich zaraz pozabijam, na to nie liczcie, ale nikt
nie wytrzyma, jak co i raz będzie, dostawał w ucho kamieniem. Gdzie indziej, też może
dostać...
— CaÅ‚kiem niezÅ‚a myÅ›l — pochwaliÅ‚a Tereska. — W razie gdyby Zygmunt nic nie za-
łatwił, możesz do nich strzelać przez całą noc. W takich warunkach niewiele zrobią.
— ZÅ‚apiÄ… go i zamordujÄ… — przepowiedziaÅ‚a ponuro OkrÄ™tka.
— E tam, zÅ‚apiÄ…... Ucieknie. A jeÅ›li bÄ™dÄ… go ganiać w ciemnoÅ›ciach po lesie, tym bar-
dziej nic nie rozkopią. Będziemy ich mylić, szeleścić albo warczeć, albo cokolwiek...
— Po prostu cudownie. My bÄ™dziemy warczeć po lesie, a raki zÅ‚owiÄ… siÄ™ same. Zda-
wało mi się, że zależy nam na rakach.
Tereska doznała olśnienia.
— Same.:.! Wiesz, że to jest Å›wietna myÅ›l! OczywiÅ›cie, że same! Zastawimy na nie pu-
łapkę, mówiliśmy o tym wczoraj, dobrze, że mi przypomniałaś. Ta ruina kosza bardzo
dobrze siÄ™ nada, Januszek, skocz po kosz!
Kosz istotnie okazał się znakomity. Należało tylko zatkać jakoś dziurę w dnie, umo-
cować haczyk, umieścić na haczyku żabę i całość zatopić na dnie rzeczki. Potem wystar-
czał jeden ruch, żeby wydobyć cały łup, kłębiący się na przynęcie. Efekty powinny być
bez porównania okazalsze niż przy posługiwaniu się wędką i siatką.
— Szkoda, że nie znalazÅ‚eÅ› dwóch koszy! — westchnęła z żalem OkrÄ™tka.
— Nie wymagaj za wiele. Szkoda, że nie znalazÅ‚ go zaraz na poczÄ…tku, mielibyÅ›my już
tyle raków, że nie byłoby problemu z wykopaliskiem i z milicją. Bo obawiam się, że mi-
licja też przyjedzie, chociażby z uwagi na ten samochód.
— Ciekawe, czy jeszcze stoi...
— Na pewno stoi, bo nie warczaÅ‚. Nie wiem, czy by go nie zepsuć, żeby nie odjechaÅ‚,
zanim przyjadą, bo może jest ważny...
— Mam wrażenie, że i bez psucia do jazdy siÄ™ nie bardzo nadawaÅ‚?
— Nie miaÅ‚ kół, wielkie rzeczy. KoÅ‚a można przykrÄ™cić. Nie zwróciliÅ›my uwagi na
numer, gdyby odjechał, powinniśmy przynajmniej znać numer!
— MogÄ™ sprawdzić — zaofiarowaÅ‚ siÄ™ Januszek. — Przy okazji popatrzÄ™, czy tam siÄ™
co nie dzieje. Wy przez ten czas zatykajcie kosz.
— To leć, tylko nie siedź dÅ‚ugo i na nic siÄ™ nie narażaj...
Januszek zabrał procę i udał się na drugi brzeg. Zanim wrócił, Tereska i Okrętka zdą-

Tematy