W wielu wypadkach moja skomplikowana charakterologicznie matka była czystym błogosławieństwem i niech się nikomu nie wydaje, że tego nie doceniam. Następnie przystąpiłam do zadania, które zdecydowanie przerastało normalne ludzkie siły.
Nie miałam żadnych opakowań. Dwie walizki, poza nimi żadnych pudeł, żadnych skrzynek, koszyków, w ogóle nic. Miałam meble, garnki, odzież, pościel, własne narzędzia pracy, książki i diabli wiedzą, co jeszcze. W pocie czoła, z rozwianym włosem, bliska płaczu, wściekła, usiłowałam jakoś dać temu radę, raczej mało skutecznie. W chwili kiedy przyjechali ludzie z zamówioną ciężarówką, byłam w proszku, ale ludzie się śpieszyli. Szafę, tapczan, stół i krzesła znieśli… a może zwieźli windą…? Nie, coś nie tak, winda chyba akurat stała, bo jeden człowiek chwycił olbrzymią miednicę, w której między innymi gotowaliśmy pieluszki, wypełnioną teraz garnkami i owiązaną sznurkiem, i popędził z nią po schodach. Rozleciała mu się już w połowie trzeciego piętra, moje wszystkie garnki i patelnie z potwornym, brzęczącym gruchotem podążały w dół luzem i człowiek je zbierał po drodze. Ciekawa jestem, swoją drogą, w co zapakowałam talerze, miałam w końcu jakąś zastawę stołową i musiałam ją chyba zabezpieczyć, bo nic się nie stłukło. Nie pamiętam na jej temat ani jednego fragmentu, widocznie umysł działał mi kawałkami. W rezultacie, w dziwnej może formie, jednak wszystko przejechało i wieczorem byliśmy przeprowadzeni.
Problem wystrzelił od razu. Przez te cholerne pluskwy w nowym mieszkaniu nie można było nocować, rano człowiek obudziłby się martwy. Niektóre meble stały jeszcze na podeście klatki schodowej i należało ich pilnować. Mąż się wreszcie pojawił i podjął decyzję, przeciwko której nie protestowałam, bo do żadnych protestów nie byłam już zdolna, mianowicie on spędzi noc pod drzwiami na składanym łóżku, a ja pójdę do mojej matki.
Poszłam. O wpół do dwunastej dotarłam do domu rodziców. Drzwi otworzyła mi Teresa.
— Czy ja się tu mogę przespać? — spytałam niemrawo.
— Oszalałaś! — zaprotestowała Teresa. — Przecież tu nie ma miejsca!
Nic nie pomyślałam i nie wyciągnęłam żadnych wniosków. Stałam oparta o futrynę, bezmyślna i niezdatna do życia. Teresa zreflektowała się nagle sama z siebie.
— Jezus Mario, co ja mówię! Przecież to jest dom twojej matki! Chodź, oczywiście, coś się znajdzie, przepraszam cię bardzo, ale byłam zaspana!
Furt nie reagowałam na nic. Weszłam. Bóg raczy wiedzieć, na czym spałam i co tam się w ogóle działo u tej mojej rodziny.
Młoda byłam jednakże i nazajutrz od rana odzyskałam wigor i siły, co przede wszystkim pozwoliło mi wyjawić mężowi swoją opinię o nim. Zostawił mnie na pastwę trzęsienia ziemi, wypiął się, poszedł precz i wrócił na gotowe! Mąż się szczerze zdziwił, nie przyszło mu do głowy, że przeprowadzka może sprawić jakieś kłopoty…
Zakończeniu te kłopoty nie uległy wcale, zmieniły tylko charakter. Na środku połączonej z pokojem kuchni leżała ogromna kupa wymieszanych razem garnków i butów, bo brakowało nam mebli i nie było gdzie tego umieścić. Mąż domagał się porządku. Materiałem meblowym dysponowałam, owszem, skądś miałam kawał kantówki, do tego płyciny, wyjęte z drzwi i zastąpione szkłem ornamentowym, na propozycję jednakże, żeby coś z tym zrobić, mąż odpowiadał równie negatywnie, jak wybuchowo, rozzłościłam się zatem, zbuntowałam i zdecydowałam załatwić sprawę we własnym zakresie. Mówiłam, że byłam głupia…
Z kantówką pojechałam tramwajem do stolarni mechanicznej na Służewcu, przerżnęli mi ją wzdłuż na cztery części, i tak samo tramwajem wróciłam do domu. Wracać było trudniej, bo te cztery kawałki, owiązane sznurkiem, próbowały wysuwać się różnie i musiałam co chwila walić tym o ziemię, żeby się wyrównało. Następnie za pomocą wysoce precyzyjnych narzędzi, mianowicie siekiery i buchwela, bo niczego innego w domu nie było, wykonałam etażerkę, która stanęła w kącie kuchni. Urodą się nie odznaczała, ale spełniała swoje zadanie, niżej leżały buty, wyżej garnki, a wszystko razem nie rzucało się w oczy, bo było zasłonięte kretonową szmatą w zielone kwiatki. Służyła mi ta etażerka chyba z piętnaście lat.
Na nic więcej nie mieliśmy pieniędzy. I tak udało nam się przeprowadzić tylko dzięki temu, że moja teściowa pożyczyła nam czternaście tysięcy złotych, co uratowało sytuację i nigdy nie zostało zwrócone. Po naszym rozwodzie umorzyła dług. Ponadto złożyła nam wtedy, w nowym mieszkaniu, jedyną w życiu wizytę, dostarczając prezent, mianowicie stolik, lampę i fotelik. Między nami mówiąc, wyłącznie te przedmioty robiły w moim domu dobre wrażenie.