Oczy jej były czerwone od płaczu i wielce mną pogardzała, ponieważ byłem mężczyzną. Kazałem się zanieść do Domu Życia i pracowałem tam badając pacjentów, ale nie znalazłem ani jednego wypadku choroby, w którym wskazane byłoby otwarcie czaszki. Z Domu Życia wyszedłem przez pylony i przechodząc obok opustoszałej świątyni słyszałem, jak tłuste kruki skrzeczą w kamiennych okratowaniach górnych okien, pod listwą dachu.
Jaskółka przefrunęła koło mnie, przelatując w kierunku świątyni Atona, poszedłem tam za nią. Kapłani śpiewali hymny ku czci Atona i składali mu w ofierze kadzidło, owoce i zboże. A świątynia wcale nie była pusta, lecz było tam wiele ludzi, którzy słuchali hymnów Atona i podnosili ręce w górę, by wielbić go, a kapłani pouczali ich o prawdzie faraona. Ale nie miało to szczególnego znaczenia, bo Teby były wielkim miastem i nie było tam miejsca, do którego by ciekawość nie mogła ściągnąć dużo ludzi. Jaskółka leciała przede mną jak strzała, a ja biegłem za nią wzrokiem, przyglądając się scenom wykutym na ścianach świątyni. Z dziesiątek kamiennych kolumn patrzył na mnie faraon Echnaton, a oblicze jego było przerażające w swej namiętności. Znalazłem tam też scenę wykutą według prawideł nowej sztuki, przedstawiającą faraona Amenhotepa, jak siedzi stary i schorzały na tronie, z głową ugiętą pod ciężarem dwu koron, mając u boku królową Teje. Były tam też obrazy przedstawiające całą królewską rodzinę i zatrzymałem się przed jednym, na którym księżniczka Tadukhipa z Mitanni składa ofiarę bogom Egiptu. Ale pierwotny napis został usunięty, nowy zaś głosił, że składa ona ofiarę Atonowi, chociaż za jej życia Atona jeszcze nie czczono w Tebach.
Scena ta wykuta była według prawideł starej sztuki i księżniczka była młodą, piękną kobietą, wciąż jeszcze niemal dziewczynką. Nosiła królewskie przybranie głowy, członki jej były wątłe i smukłe, a głowa piękna i maleńka. Patrzyłem długo na ten obraz, a jaskółki śmigały mi koło głowy szczebiocząc radośnie, aż duszę moją, znużoną bezsennością i myślami, ogarnęło przemożne wzruszenie, tak że schyliłem czoło i zapłakałem nad losem, który spotkał tę samotną dziewczynkę, przybyłą z obcego kraju. To dla niej chciałem być równie piękny jak ona, ale członki moje były grube i obwisłe, a głowa łysa pod lekarską peruką, na czole moim myśli wyżłobiły głębokie zmarszczki, a twarz nabrzmiała mi od dobrobytu w Achetaton. Nie, gdy porównywałem siebie z nią, nie mogłem sobie wyobrazić, że jestem jej synem, lecz mimo to duszę przepełniło mi wzruszenie i płakałem nad je samotnością w Złotym Domu faraona, a jaskółki fruwały mi dokoła głowy. Wspominałem piękne domy i melancholijnych ludzi w krainie Mitanni, wspominałem też zakurzone drogi i gliniane klepiska Babilonu i czułem, że młodość nieodwołalnie odeszła ode mnie i że moja męskość ugrzęzła w bagienku i stojącej wodzie Achetaton.
Tak minął mi dzień i zrobił się wieczór, gdy wróciłem do portu i poszedłem do “Krokodylego Ogona", by cos tam zjeść i pojednać się z Merit. Przyjęła mnie szorstko, traktując jak obcego, i podała mi jedzenie stojąc obok mego stołka i patrząc na mnie bardzo chłodno. A gdy zjadłem, zapytała:
– Czy spotkałeś swoją ukochaną?
Odparłem z rozdrażnieniem, że wcale nie chodziłem na spotkania z kobietami, lecz wykonywałem swój zawód w Domu Życia, a potem byłem w świątyni Atona. I aby pokazać jej, jak bardzo jestem dotknięty, opisałem jej dokładnie każdy krok, który zrobiłem tego dnia, ale ona przez cały czas przyglądała mi się z drwiącym uśmiechem. A gdy skończyłem rzekła:
– Wierzę ci, że nie chodziłeś szukać kobiet, boś się zmęczył już wczoraj wieczorem, a że jesteś łysy i tłusty, nie możesz już nic więcej zdziałać. Miałam na myśli tylko to, że twoja ukochana była tu, żeby cię szukać, i że skierowałam jej kroki do Domu Życia.
Poderwałem się tak gwałtownie, że wywróciłem stołek, i zawołałem:
– Co to znaczy, szalona kobieto?
Merit poprawiła włosy dłonią, uśmiechnęła się szyderczo i powiedziała:
– Naprawdę, twoja ukochana przyszła aż tutaj, żeby cię odszukać, przybrana jak narzeczona, obsypana lśniącymi klejnotami i wymalowana jak małpa, a zapach maści, którymi była wysmarowana, rozchodził się aż do Rzeki. Zostawiła dla ciebie pozdrowienia i list, na wypadek gdyby cię nie spotkała, a ja pragnę z całego serca, żebyś trzymał ją stąd z dala, bo jest to uczciwy dom, ona zaś zachowywała się jak stręczycielka.
Podała mi list, który nie był zapieczętowany, ja zaś rozwinąłem go drżącymi dłońmi. A gdy przeczytałem, krew uderzyła mi do głowy, a serce zaczęło mi gwałtownie walić w piersi. Tak bowiem pisała do mnie Mehunefer:
“Lekarza Sinuhe pozdrawia siostra jego serca, Mehunefer, opiekunka skrzynki z przyborami do szycia w Złotym Domu faraona.
Mój mały byczku, mój luby gołąbku, Sinuhe!
Całą noc spędziłam na mojej macie bezsennie i samotnie, z bólem głowy. Lecz jeszcze bardziej bolało mnie serce, bo mata moja była pusta i ciebie nie było przy mym boku, i tylko zapach twoich maści został mi na dłoniach. O, chciałabym być fartuchem na twoich biodrach, balsamem na twoich włosach, winem w twoich ustach, Sinuhe. szukając ciebie każę się nosić od domu do domu i nie zaniecham trudów, dopóki cię nie odnajdę, bo na samą myśl o tobie biegają mi po ciele mrówki. Oczy twoje są rozkoszą dla moich oczu i wcale nie potrzebujesz się bać przyjść do mnie, chociaż wiem, że jesteś wstydliwy, bo w Złotym Domu wszyscy już znają moją tajemnicę i słudzy przyglądają mi się przez palce. Śpiesz więc do mnie, gdy tylko będziesz mógł, śpiesz na skrzydłach ptaka, bo serce moje tęskni do ciebie. Jeśli ty nie pośpieszysz do mnie, to ja pofrunę do ciebie szybciej niż ptak.
Siostra twego serca, Mehunefer, pozdrawia cię."
Przeczytałem kilkakrotnie ten okropny bełkot, nie ośmielając się spojrzeć na Merit, dopóki nie wyrwała mi listu z ręki. Złamała pręt, na który był nawinięty, podarła i podeptała papirus i zawołała gwałtownie: