Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- W okolicznoś­ciach tak nadzwyczajnych - powiedział Kido - Jego Majestat może być budzony nawet w środku nocy.
Togo pojechał do służbowej rezydencji premiera Tojo.
- Czy to przesłanie zawiera jakieś ustępstwa? - spytał Tojo z nadzieją.
- Nie.
Tojo spojrzał na zegarek. Za kilka godzin bomby spadną na Pearl Harbor. - No cóż, nic się więc nie da już zrobić, nieprawdaż? Dokładnie nic się nie dało już zrobić.
 
 
 
CZĘŚĆ DRUGA
 
„NA STRACONE NADZIEJE I NA PEWNĄ KLĘSKĘ...”
ROZDZIAŁ SZÓSTY
 
1.
Na morzu, w pobliżu Hawajów, 7 grudnia 1941
Ludzie na japońskim lotniskowcu Kido Butai przebywali w po­mieszczeniach zbiorowych. O godzinie 3.30 poderwano z koi pilotów i załogę. Przywdziali czyste mawashi (przepaski na biodra) i pasy o tysiącu szwów. Żony, matki i siostry wystawały na rogach ulic, prosząc przechodniów o przeszycie jednego szwu, przeto każdy pas zawierał tysiąc modlitw o szczęście i powodzenie w walce. Paznokcie i pasemka włosów już zostały włożone do ostatnich listów.
Dowódca formacji wysłał cztery samoloty zwiadowcze godzinę przed świtem, by się upewnić, że flota amerykańska nadal przeby­wa w Pearl Harbor a nie w Lahainie. Wkrótce sześć lotniskowców dopłynie do bazy wyjściowej, dwieście mil na północ od celu.
Daleko na zachodzie, trzema formacjami, płynął do Półwyspu Malajskiego wielki konwój. Siła główna, szesnaście okrętów, zmierzała w kierunku Singory. W tej grupie był Shogo Toda. Po lewej, trzy okręty zbliżały się do wioski Patani. Tą eskadrą dowodził przypadkowo Tsuji z zamiarem uderzenia rodem wręcz z awanturniczego filmu. Pomysł wziął ze snu, w którym widział zajęcie neutralnej Tajlandii przez tysiąc przebranych w tajskie mundury Japończyków. Wylądowawszy w Singorze, użyją jako osłony powybierane z barów dziewczęta i tancerki. Zarekwirują autobusy i, pod dowództwem Tsujiego, jako ogromna, hałaśliwa eskapada dojadą w komplecie do granicy Malajów. Żołnierze, powiewając flagami tajskimi i brytyjskimi, będą wymachiwać radośnie czym się da, wykrzykując kilka dobrze dobranych angiels­kich słów, których nauczył ich niepohamowany Tsuji: „Żołnierz japoński jest straszny!". I: „Niech żyją Brytyjczycy!".
- Straż graniczna - Tsuji zapewnił o tym swych zwierzchników - zostanie przez te wrzaskliwe Jaja" tak zbita z pantałyku (objaśnienie im znaczenia brytyjskiego slangu zajęło mu nieco czasu), że przeprowadzi Japończyków na Malaje wręcz na przełaj.
Tsuji nie sprawował żadnej kontroli nad trzecim lądowiskiem, w Kota Bharu. Trzy okręty desantowe dotarły tam jako pierwsze. Zrzuciły kotwice o północy, tuż obok miasta. Po godzinie i piętnastu minutach eskorta marynarki wojennej podjęła ostrzał wybrzeża. Wojna na Pacyfiku zaczęła się przez pomyłkę, ponieważ na Hawajach była to dopiero godzina 5.45 rano. Nie wskutek błędu dowódców japońskich na Malajach, ponieważ był to czas uzgodniony. Ale tak wielu pilotów na Kido Butai skarżyło się na egipskie ciemności w czasie startu do ataku na Pearl Harbor, że ich wyloty opóźniono.
Piloci wraz z załogami przypasywali się do foteli samolotów; na wschód od Kido Butai zaczynało świtać. Na południu zbierały się pasma chmur, a długie, ciężkie fale kołysały sześć lotniskowców w amplitudzie piętnastu stopni. W czasie ćwiczeń, gdy kołysanie przekraczało już pięć stopni - manewry odwoływano.
Na maszcie okrętu flagowego Akagi podniesiono flagę Z, dokładną kopię tej, jakiej admirał Togo użył w Cuszimie; na chwilę zapanowała konsternacja. „Z" oznaczało: „Od tej jednej bitwy zależy los narodu. Niech każdy żołnierz uczyni wszystko, na co go stać". Kilku oficerów sztabowych zaprotestowało, ponieważ w mi­nionych latach flaga Z stała się zwykłym sygnałem taktycznym.