Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Karolina Lechicka... - A potem pochylił się i wyszeptał na tyle głośno, że usłyszała: - Urodzona na Syberii, matka już tam pozostała...
Może stąd się brały te uśmiechy, a przy pożegnaniu wizytówka, którą dama wręczyła Karolinie.
- Będzie mi miło, jeśli mnie pani odwiedzi - powiedziała oddalając się.
- Niezrównana Misia - westchnął wuj. - Ciągle taka piękna...
Karolina nie mogła dostrzec tej piękności, przyznawała jednak, że w całej postaci było coś fascynującego. Twarz nieco zmęczona, promieniowała światłem gdzieś od wewnątrz. Widać było, że jest to osoba o skomplikowanej duszy. Była ciekawa tej kobiety, ale wkrótce przestała o niej myśleć, bo zaczęły się dziać wprost niesłychane rzeczy. W teatrze wybuchła awantura, ludzie zrywali się z miejsc, wymyślając sobie nawzajem, na galerii doszło nawet do bijatyki. Muzyka z wielką brutalnością uderzyła w słuchaczy, na scenie pojawił się balet i rozegrały się sceny barbarzyńskiego obrządku złożenia bogom ofiary z młodej dziewczyny. Tańczyła rytualny taniec w takim zapamiętaniu, że chwilami stawało się to wprost bezwstydne. Słychać było gwizdy, zwolennicy Strawińskiego zaczęli protestować. Oburzony kompozytor opuścił widownię. Światło zapalało się i gasło na przemian. Podstarzała dama siedząca w loży obok złamała ze zdenerwowania wachlarz, wykrzykując przy tym:
- Po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat ośmielono się wystawić mnie na pośmiewisko! - Diadem na jej głowie przechylił się na bok i wyglądała z tym żałośnie, Karolina powstrzymywała się, żeby nie parsknąć śmiechem.
To, co się działo, początkowo niemal ją przeraziło, ale potem obserwowała wszystko z rozbawieniem.
Ktoś krzyczał:
- Za drzwi, głupcy z Saint-Germain! Ktoś inny:
- Milczeć, kanalie i snoby!
Ze swojego miejsca zerwał się Ravel, którego wuj pokazał jej zaraz na początku, zwrócił się w stronę widowni, wołając potężnym głosem:
- Cicho! Chamy! Dajcie mi słuchać!
Na scenę wszedł przedstawiciel dyrekcji i próbował pertraktować z publicznością:
- Panie, panowie, jeśli łaska. Zobaczcie, gwizdać będziecie później!
Nikt go nie słuchał. Diagilew zszedł do kanału i porozumiewał się z dyrygentem, orkiestra przestała na chwilę grać. Wreszcie przedstawienie dobiegło końca, ale wzburzenie na sali nie ustawało. Widzowie kłócili się dalej, Karolina widziała na własne oczy, jak jakaś rozentuzjazmowana dama spoliczkowała swego partnera, który się z nią nie zgadzał. W zatłoczonym przejściu znowu spotkali się z panią Misia. Była podekscytowana, na twarzy miała wypieki. Karolina nie musiała pytać, czy była za, czy przeciw, to emanowało z całej jej postaci. Była po prostu zachwycona. Towarzyszący jej starszy już, ale bardzo przystojny mężczyzna przyjrzał się Karolinie i powiedział do jej wuja:
- Proszę chować swoje ptaszęta, kiedy Misia jest w pobliżu...
W lipcu Karolina wyjechała wraz z wujem i jego synem do ich posiadłości w Prowansji, położonej bardzo malowniczo nad brzegami Rodami. Najbliższym miastem był Awinion, który bardzo się jej spodobał. Kuzyn Paul zaprowadził ją do pałacu zbuntowanych papieży. Szli wąskimi uliczkami, pełnymi kwiatów i słońca, spod nóg śmigały żyjące tu w dużych ilościach koty, a wszędzie na murach gnieździły się całe rodziny jaskółek.
- Miasto kotów i jaskółek - powiedziała Karolina. - Ciekawa komitywa...
Wnętrze pałacu zrobiło na Karolinie przygnębiające wrażenie, było mroczno i wilgotno. Zatrzymali się przed sztychami przedstawiającymi Petrarkę i Laurę.
- Miłość jest takim słabym uczuciem, przegrywa najczęściej z jednym jedynym słówkiem “ale”. Kocham ją, ale... oddałbym dla niej życie, ale... - snuła swoje rozważania Karolina.
- Nie zawsze tak jest - powiedział cicho kuzyn Paul, a ona znowu była na siebie wściekła, że też nie ugryzła się w język. - Pani wie, że ja... - Chciała go jakoś powstrzymać, niestety było za późno. Kuzyn ukląkł przed nią i dotykając policzkiem jej ręki mówił drżącym głosem o miłości do niej i wszystkich swoich mękach z tym związanych.
- Proszę wstać, proszę, niech pan wstanie - powtarzała przerażona.
Podniósł się wreszcie z kolan i Karolina zobaczyła jego zalaną łzami twarz. Zawsze płaczą - pomyślała z odrobiną zniecierpliwienia.
- Czy zostanie pani moją żoną?
Patrzyli sobie w oczy, ale tak bardzo byli od siebie daleko, on ze swoją rozpaczą, ona z zakłopotaniem.
- Nie, Paul - powiedziała wolno. - Bo... ja nie wiem, czym jest miłość... a małżeństwo mnie przeraża... Nie potrafiłabym się nikomu podporządkować, chcę być wolna.
- Byłaby pani, ja czułbym się szczęśliwy będąc obok... o krok za panią...
- To nie byłoby godne mężczyzny - odrzekła zdecydowanie. - Może kiedyś będę zmuszona ulec, teraz jeszcze nie...
Wrócili do domu w kwaśnych humorach, kuzyn poszedł zaraz do siebie i nie zjawił się na kolacji.

Tematy