Co się stało? Ha-Levi kilka razy odetchnął.
- Mimo oblężenia król Piotr zachował niektóre dworskie zwyczaje. Kiedy się budzi, chce, aby urzędnicy i najznakomitsi rycerze towarzyszyli mu przy wdziewaniu szat...
Na twarzy Eymericha pojawił się grymas niesmaku.
- Zupełnie jak jego aragoński sojusznik. Nie sądziłem, że Okrutnego trzymają się takie głupstwa. Zbyt długo przestawał z Maurami. Oni nie mają sobie równych we wszystkim, co zniewieściałe.
- Byłem z innymi dostojnikami, kiedy przyszedł ojciec Gallus. Odsunął nas, podszedł do króla i opowiedział mu całą masę plugastw. Powiedział, że jesteście kochankiem mojej córki... to znaczy Miriam.
Ha-Levi spojrzał bacznie na inkwizytora, ale twarz Eymericha musiała być nieprzenikniona, gdyż mówił dalej:
- Piotr Okrutny zaczął się śmiać. Nie słuchał nawet moich protestów. Nakazał, by ojciec Gallus nie przerywał. Ten powiedział mu, że był z wami w obozie Henryka Trastamary wczoraj wieczorem i że widział Estrellę, która jest kochanką króla Piotra, w ramionach jego przyrodniego brata...
Eymerich, zatopiony w ponurych myślach, wzdrygnął się.
- Rozumiem inne niegodziwości ojca Gallusa, ale ta wydaje mi się niepojęta. Cóż go obchodzi Estrella?
- Nie wiem. Być może chciał wywołać wściekłość Piotra, który do tego momentu pozostał niewzruszony. I dopiął swego. Król rozkazał, aby natychmiast przyprowadzono dziewczynę przed jego oblicze. Kiedy przed nim stanęła, kazał ją rozebrać. Polecił, by podano mu bat, i zaczął ją chłostać. Myślę, że nadal to robi. Wydaje się, że oszalał. Boję się, że chce ją zabić.
Eymerich przypomniał sobie białe blizny, które zauważył na plecach służącej, i bicz spostrzeżony pod pościelą Henryka. Lekceważąco machnął ręką.
- Estrella prowadzi występne życie, a to oznacza pewne ryzyko. Niewiele mnie obchodzi, że czasem ktoś ją karze. Ale nie sądzę, żeby to ta sprawa aż tak was poruszyła...
- Nie, rzeczywiście. - Lęk jeszcze bardziej wykrzywił rysy Ha-Leviego. - Czekając, aż żołnierze przyprowadzą dziewczynę, ojciec Gallus ciągnął swoje oskarżenia. Powiedział, że ma dowody, iż to Miriam zabija dzieci z wioski. Oskarżył nas, Żydów, że jesteśmy jej wspólnikami. Zarzucił nam, że dajemy milczące poparcie pretendentowi do tronu.
- Co na to król?
- Och, myślał tylko o Estrelli. Nie słuchał ani Gallusa, ani moich protestów.
- A zatem nie powinniście zbytnio się tym martwić. - Eymerich od kilku chwil widział na dziedzińcu dziwne ożywienie. Saraceńscy żołnierze zbierali się i grupkami szli w kierunku wioski. Zjawiali się zaniepokojeni oficerowie, którzy rozmawiali cicho między sobą i ze swoimi podwładnymi. Dało się słyszeć jakieś rozkazy wykrzykiwane w gardłowym języku Maurów.
Ha-Levi wydawał się nie zwracać na to uwagi. Złożył błagalnie kościste dłonie.
- Posłuchajcie, ojcze Eymerichu. Rozpaczliwie potrzebuję waszej pomocy. Z trudem przychodzi mi prosić was o to, ale tylko wy możecie pomóc mnie i moim ludziom.
Inkwizytor rzucił mu twarde spojrzenie.
- Ja miałbym pomagać waszym ludziom? Żydom? Chyba nie zdajecie sobie sprawy, że rozmawiacie z waszym naturalnym wrogiem. Waszym i waszego plemienia.
- Jeśli nie chcecie pomóc Żydom, pomóżcie mnie, a przede wszystkim Miriam. - Ha-Levi miał łzy w oczach. - Błagam was. Jesteście twardym człowiekiem, ale postępujecie tak, jak wam nakazuje sprawiedliwość. Niczego więcej od was nie chcę.
Eymerich ani trochę mu nie współczuł. Kątem oka nadal obserwował dziedziniec.
- W czym miałbym wam pomóc, na Boga? - zapytał oschle.
- Wszyscy nas obwiniają o to, co się tutaj dzieje. Aż do wczoraj cieszyłem się opieką króla Piotra, teraz nie jestem już jej pewien. Wystarczy jeszcze jedno zabójstwo albo kolejne pojawienie się zjawy, a będziemy zgubieni. Przeszkodziliście mieszkańcom Montiel podłożyć ogień pod naszą wieżę...
- Zrobiłem to, bo tak mi się podobało, nie z litości dla Żydów.
- Tak czy inaczej, zrobiliście to. Pomóżcie mi, proszę was, a ja pomogę wam w dojściu do prawdy, której szukacie. Zróbcie to dla Miriam. Ze wszystkich osób biorących udział w tej tragedii ona jest najbardziej niewinna.
Eymerich zauważył Jusafa Pinchona, który stał pod wieżą i śledził poruszenie wśród Saracenów.
- Zostańcie tutaj - rozkazał Ha-Leviemu. - Nie oddalaj cie się pod żadnym pozorem.
Przeszedł przez dziedziniec i podszedł do rachmistrza.
- Co tu się dzieje? Jusaf rozłożył ręce.
- Zdaje się, że w wiosce znowu są zamieszki. Mówią, że zginęło kolejne chrześcijańskie dziecko.
W tej chwili czarna chmura zasłoniła słońce. Eymerich, niespokojny, podniósł wzrok, a potem znów spojrzał na młodego Żyda.
- Czy bardzo byście ryzykowali, gdybym wysłał was do wioski?
Jusaf uśmiechnął się.
- Oczywiście, mniej bym ryzykował, zostając tutaj. Ale myślę, że tylko nieliczni wieśniacy znają moją twarz.
- Wiecie już, o co chcę was prosić.
- Tak, domyślam się. Spróbuję podejść do wioski i zebrać jakieś informacje.
Eymerich skinął głową. Czuł niedopuszczalną życzliwość dla tego inteligentnego chłopca. Teraz jednak nie miał czasu, by zastanawiać się nad tym uczuciem.
- Kiedy dowiecie się czegoś, wróćcie do mnie. Później będę chciał porozmawiać z królem Piotrem. Jeśli nie zastaniecie mnie na dziedzińcu, będę u niego.
- Apartamenty królewskie są dla mnie jeszcze bardziej nieosiągalne niż wioska.
- Zapowiedzcie się, kiedy będziecie na miejscu. O resztę ja się zatroszczę.
Eymerich odprowadził Jusafa wzrokiem i wrócił do drewutni. Na dziedzińcu nie było już żołnierzy, a słudzy chowali się pod dachy w obawie, że chmury zapowiadają deszcz. Ha-Levi nadal był tam, gdzie go inkwizytor zostawił. Rzucał przestraszone spojrzenia zza taczek, za którymi się ukrywał.
Inkwizytor wycelował w niego palec.
-Teraz macie powiedzieć mi całą prawdę. Ostrzegam was, żadnych niedomówień!
Ha-Levi skłonił się lekko.
- Mówcie. Odpowiem na każde pytanie.