Obca, będąca nim samym.
W milczeniu stanął w drzwiach. Siedziała na kamiennej posadzce obok tygla. Jej wychudzone ciało było szare i ciemne jak kamień, broda i piersi lśniły od śliny spływającej z ust. Przypomniał sobie źródło tryskające z rozdartej ziemi.
- Medra - powiedziała.
Ukląkł i ujął jej ręce, patrząc prosto w twarz.
- Anieb - szepnął - chodź ze mną.
- Chcę wrócić do domu. - Obolałymi ustami niewyraźnie formułowała słowa.
Pomógł jej wstać. Nie rzucił zaklęcia, które mogłoby ich ukryć. Zużył już całą swą moc. Anieb, choć miała wielką siłę, dzięki której dotarła wraz z nim do owej dziwnej doliny i oszukała maga tak, by zdradził swoje imię, nie znała zaklęć ani sztuczek. Była krańcowo wyczerpana.
Nikt jednak nie zwracał na nich uwagi, jakby ktoś rzucił urok. Minęli baraki, oddalając się od kopalni. Przeszli przez rzadki las i ruszyli w stronę wzgórz kryjących górę Onn przed wzrokiem mieszkańców nizin Samory.
***
Anieb szła szybciej, niż można by oczekiwać po kobiecie tak wyniszczonej i wychudzonej, niemal nago maszerującej w chłodzie i deszczu. Całą wolę skupiła na kolejnych krokach; nie myślała o niczym innym, nawet o nim. Była z nim jednak i czuł jej obecność równie wyraźnie jak wówczas, gdy przybyła na jego wezwanie. Krople deszczu spływały po jej nagiej głowie i ciele. Zatrzymał ją i okrył swą koszulą, wstydząc się, bo była przepocona i brudna. Anieb pozwoliła mu na to, a potem znów ruszyła naprzód. Nie mogła iść szybko, ale nie spuszczała wzroku z niewyraźnego szlaku, którym wędrowali. W końcu zapadła wczesna noc pod chmurami i nie wiedzieli, gdzie stawiają kroki.
- Zapal światło - poprosiła. Jej głos załamał się lękliwie, błagalnie. - Nie możesz zapalić światła?
- Nie wiem - odparł. Spróbował przywołać magiczne światełko. Po chwili ziemia pod ich stopami zalśniła słabo.
- Musimy poszukać schronienia, odpocząć - rzekł.
- Nie mogę się zatrzymać - odparła i znów ruszyła przed siebie.
- Nie możesz iść całą noc.
- Jeśli się położę, już nie wstanę. Chcę zobaczyć górę.
Jej słaby głos ledwie przebijał się przez szum deszczu.
Poszli dalej. W ciemności, w słabym, srebrzystym blasku magicznego światła, w którym rozbłyskiwały srebrne deszczowe krople, widzieli jedynie szlak przed sobą. Gdy się potknęła, chwycił ją za rękę. Potem szli już przytuleni do siebie, szukając otuchy i ciepła. Wędrowali coraz wolniej i wolniej, wciąż naprzód. Szumiał deszcz padający z czarnego nieba, cicho mlaskało błoto pod stopami, szeleściła mokra trawa na szlaku.
- Spójrz - powiedziała Anieb, przystając nagle. - Medro, spójrz.
Wydra szedł niemal jak we śnie. Blade magiczne światło przygasło w zetknięciu ze słabszą wszechogarniającą jasnością. Niebo było szare. Przed nimi jednak i nad nimi wysoko, ponad chmurami lśnił czerwienią wierzchołek góry.
- Tam - szepnęła Anieb, wskazując ręką. Uśmiechnęła się. Spojrzała na Wydrę i powoli spuściła wzrok. Osunęła się na kolana. Ukląkł obok, próbując ją podtrzymać. Wymknęła mu się jednak z objęć. Starał się podtrzymać chociaż jej głowę, uchronić przed błotem. Wstrząsały nią konwulsje. Szczękała zębami. Tulił ją do siebie, próbując ogrzać.
- Kobiety Dłoni - szepnęła. - Spytaj je. W wiosce. Widziałam górę.
Raz jeszcze spróbowała usiąść, podnieść wzrok, lecz dreszcze wstrząsały całym jej ciałem. Głośno chwytała oddech. W czerwonym świetle sponad wierzchołka góry, rozjaśniającym niebo na wschodzie, Wydra ujrzał szkarłatną pianę i ślinę spływającą z jej ust. Czasami Anieb przywierała do niego, już się jednak nie odezwała. Walczyła ze śmiercią. Walczyła o każdy oddech. Czerwone światło przygasło, niknąc wśród szarości. Chmury ponownie spowiły górę, ukrywając wschodzące słońce. Był już dzień, szary, deszczowy dzień, gdy po jej ostatnim oddechu nie nadszedł następny.
Mężczyzna imieniem Medra siedział w błocie z martwą kobietą w ramionach i płakał.
Wkrótce potem natknął się na niego wozak prowadzący muła z ładunkiem dębowego drewna z lasu Faliern. Zabrał go do Przylesia. Nie zdołał przekonać, by zostawił martwą kobietę. Słaby, roztrzęsiony młody mężczyzna nie chciał odłożyć swego brzemienia. Wdrapał się na wóz i tulił ją przez całą drogę do wsi.
- Ona mnie ocaliła - powiedział. Wozak nie zadawał więcej pytań.
- Ocaliła mnie, ale ja nie potrafiłem jej ocalić - rzekł Wydra gwałtownie do mieszkańców górskiej wioski.
Wciąż nie chciał wypuścić jej z objęć, tuląc do siebie mokre od deszczu, sztywne ciało, jakby zamierzał go bronić. Powoli zdołali go przekonać, że jedna z kobiet to matka Anieb i że powinien oddać jej córkę. W końcu to uczynił. Cały czas jednak patrzył, czy aby dość delikatnie zaopiekuje się jego przyjaciółką. Potem spokojnie poszedł za inną kobietą. Włożył podane mu suche ubranie, zjadł odrobinę chleba, który od niej dostał, i położył się na sienniku, do którego go doprowadziła. Znużony i zapłakany, usnął.
***
Po kilku dniach we wsi zjawili się ludzie Bata. Wypytywali, czy ktokolwiek widział albo słyszał o wielkim magu Gelluku i młodym szukaczu - obaj zniknęli bez śladu, dodali, jakby pochłonęła ich ziemia. Nikt w Przylesiu nie wspomniał ani słowem o obcym ukrytym na stryszku w domu Miodu. Nie zdradzili go. Może dlatego obecnie ludzie nazywają ich wioskę nie Przylesiem, lecz Wydrzą Norą.
***
Wydra przeszedł ciężką próbę i podjął wielkie ryzyko, stając naprzeciw większej mocy. Szybko odzyskał siły, był bowiem młody, lecz długo nie mógł pozbierać myśli. Utracił coś, utracił na wieki, w chwili gdy to znalazł.