Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Anetka powiedziała, że dostała nagle
migreny, musiała tedy opuścić zabawę, i spytała siostrę, jak spędziła resztę wieczoru i czy
była na przechadzce z Tulliem. Sylwia odrzekła z naiwną minką, że nie była i że nie wie, co
się z Tulliem stało. Dodała, że Tullio zaczyna ją nudzić, że nie cierpi zbyt pięknych męż-
czyzn, że jest pyszałkowaty i niezbyt mądry. Powiedziawszy to poszła spać, nucąc półgłosem
walca.
Anetka nie mogła zasnąć. Sylwia natomiast spała świetnie, nie wiedząc, jaką rozpętała bu-
rzę. Anetka stała się łupem spuszczonych z uwięzi demonów; to, co zaszło, stanowiło kata-
strofę – i to podwójną. Sylwia była jej rywalką. Sylwia kłamała. Sylwia, jej ukochana siostra,
jej radość i wiara!... Wszystko runęło. Nie mogła jej już kochać... Nie kochać? Czyż było to
możliwe? O, jakże ta miłość zakorzeniła się w niej... Głębiej, niż przypuszczała!... Czyż jed-
nak można kochać kogoś, kim się pogardza? Niczym byłaby jeszcze zdrada siostry... Gorsza
rzecz to, to... no, cóż? Szło o tego mężczyznę, którego Anetka nie szanowała, nie kochała... a
pokochała teraz... nie, nie... którego pożądać zaczęła. Zazdrość i duma gorączkowo domagały
się, by za wszelką cenę odebrać go „tamtej”, a przede wszystkim nie dać go sobie tamtej wy-
drzeć („tamta”, oto czym stała się Sylwia dla siostry!...).
Anetka tej nocy ani na godzinę nie zmrużyła oka. Pościel parzyła jej ciało. Z drugiego łóż-
ka dolatywał cichy oddech niewinnego snu.
Kiedy rankiem spotkały się twarzą w twarz, Sylwia spostrzegła zaraz, że wszystko się
zmieniło, lecz nie mogła odgadnąć przyczyny. Anetka miała oczy podkrążone, była blada,
twarda, dumna, ale przedziwnie piękna (piękniejsza i brzydsza jednocześnie, jak gdyby na
jakieś wezwanie podniosły głowę wszystkie tajne moce jej duszy). Zbrojna w pychę, zimna,
wroga, zamknięta w sobie, patrzyła i słuchała Sylwii plotącej, jak zwykle, głupstwa, ledwo się
z nią przywitała i wyszła z pokoju... Szczebiot Sylwii urwał się w pół słowa. Wyszła również
i ujrzała Anetkę schodzącą na dół.
Teraz zrozumiała. Anetka spostrzegła Tullia siedzącego w hallu i podeszła prosto do niego.
I on zrozumiał, że sytuacja uległa zmianie. Anetka siadła przy nim i zaczęli rozmawiać o rze-
czach banalnych. Trzymając sztywno głowę patrzyła przed siebie pogardliwie, unikając jego
oczu. Ale nie miał wątpliwości, że właśnie w niego wpija wzrok. Spojrzenie jej, skryte pod
niebieskawymi powiekami, jakby dla ucieczki przed zbyt jaskrawym światłem, pytało:
„Czy chcesz mnie?”
33
Zadowolony, opowiadał jakąś błahą historyjkę patrząc na swe paznokcie, a jednocześnie
śledził spod oka, niby tygrys, całe jej pełne pożądania ciało. Pytał w milczeniu:
„Więc i ty chcesz?”
„Chcę, byś mnie pożądał!” – brzmiała odpowiedź.
Sylwia nie wahała się ani chwili. Okrążywszy hall zbliżyła się, wzięła krzesło i usiadła
pomiędzy Anetką a Tulliem. Gniew Anetki przejawił się jednym jedynym spojrzeniem, ale to
starczyło: był to strzał pogardy prosto w oczy Sylwii. Ona zatrzepotała rzęsami, udała, że nie
widzi, ale najeżyła się jak kotka pod wpływem prądu elektrycznego. Uśmiechnięta, czekała
sposobności, by ugryźć. Tych troje zaczęło pojedynek, pokryty pozorną słodyczą słów. Anet-
ka udając, że nie widzi obecności siostry, nie licząc się z jej słowami, rozmawiała ponad jej
głową z Tulliem, bardzo zmieszanym, czasem zaś zmuszona słuchać wygadanej spryciary,
podkreślała uśmiechem lub ironicznym słowem ten i ów z rozlicznych błędów językowych,
których mała kumoszka nie mogła dotąd, mimo całej zręczności, wyplenić z ogródka swej
konwersacji. Śmiertelnie dotknięta, Sylwia przestała widzieć przed sobą siostrę i widząc tylko
rywalkę pomyślała:
„Odpłacę ci z nawiązką!”
Warga jej uniosła się w górę, drgnęła drapieżnie i w myśl zasady: ząb za ząb, oko za oko...
nie, dwoje oczu za jedno!... Sylwia rzuciła się w bój. Jakże nierozważna była Anetka! Sylwia
nie krępowała się, jak ona, dumą, a każdą broń uważała za dobrą. Anetka, opancerzona pychą,
sądziłaby, że jest poniżona, gdyby Tullio dostrzegł bodaj cień jej pożądania. Sylwia nie dbała
o podobne skrupuły i postanowiła zagrać mu piosenkę najbardziej pochlebną.
„Co wolisz? – myślała. – Czy wspaniałą pogardę, czy miły podziw?”
Znała mężczyznę, owo próżne zwierzę, a Tullio był szczególnie wrażliwy na kadzidła.
Toteż dała mu ich do syta. Z naiwną i pełną spokoju bezczelnością mała spryciara wyliczała
doskonałości ciała, ducha i stroju młodego Gattamelaty5 z Palace-Hotelu. Położyła zwłaszcza
nacisk na strój, gdyż jak sądziła, na tym mu najbardziej musiało zależeć. Lubił wszelkie hoł-
dy, to pewne, ale nie trzeba mu było mówić, że jest piękny – sam o tym wiedział, a zalety
ducha gwarantowało jego wielkie nazwisko. Strój zaś stanowił dzieło osobiste, Włoch musiał
być tedy wrażliwy na opinię wytrawnej paryżanki. Sylwia lustrowała go od stóp do głów
okiem znawczyni, ubawiona pewnymi dowodami naiwności gustu i jaskrawych zamiłowań, a

Tematy