W dwa dni później ludzie ze wsi wrócili.
Mieli ze sobÄ… prefekta.
Ten wydał ostatecznie pozwolenie, by pochować Móriego na małym cmenta-
rzu koło miejscowego kościoła.
Och, Dolg, Dolg, pospiesz się, prosiły duchy bliskie rozpaczy.
Teraz znalazły się nie tylko w obliczu niebezpieczeństwa, że Móri nie zdoła się wyrwać z przedsionka śmierci. Teraz narastała groźba, że ciało Móriego zostanie złożone w ziemi i wszystkie starania okażą się daremne.
Otrzymali jednak kolejną wiadomość od ducha powietrza, który krążył nie-
ustannie, by dowiedzieć się, jak idzie Dolgowi i Erlingowi.
Pani powietrza wróciła ze swojej wyprawy przestraszona i wstrząśnięta.
— ZÅ‚y kardynaÅ‚ rzuciÅ‚ czary! On siÄ™ przecież bardzo dobrze zna na tajemnych sztukach.
— Czy to coÅ› poważnego?
— Jeszcze nie bardzo. WyglÄ…da na to, że wysÅ‚aÅ‚ zwykÅ‚Ä… muchÄ™ przesyconÄ…
trucizną, by otruła Dolga, ale chłopiec znakomicie sobie z tym poradził. Dzięki swej wielkiej wrażliwości na los zwierząt.
— Bardzo dobrze — rzekÅ‚ Nauczyciel.
— NastÄ™pnie kardynaÅ‚ wysÅ‚aÅ‚ puka, żeby mu coÅ› przyniósÅ‚, ale jeszcze nie
wiem, o co to chodziło, bo i ta sztuczka magiczna została unieszkodliwiona przez czujnego Nera i samego Dolga.
— No to Å›wietnie — powiedziaÅ‚ znowu Nauczyciel. — Ale dlaczego nadal
jesteÅ› taka niespokojna?
— KardynaÅ‚ zrobiÅ‚ coÅ› jeszcze, wyraźnie wyczuwam zagrożenie, ale nie mogÄ™
się dowiedzieć, co to.
— W takim razie miej oczy i uszy otwarte — poleciÅ‚ Nauczyciel stanowczo.
— Czy oni majÄ… jeszcze daleko?
— Nie, już sÄ… bardzo blisko nas. Powinni tu przyjść przed wieczorem.
— No, mam nadziejÄ™. Bo teraz już chÅ‚opi ze wsi idÄ… zabrać ciaÅ‚o Móriego.
— To ja wracam do Erlinga i Dolga — oÅ›wiadczyÅ‚a pani powietrza i zniknęła.
Reszta próbowała wymyślić coś, by opóźnić pogrzeb, ale nic im nie przycho-
30
dziło do głowy.
Móri z przerażeniem rozpatrywał sytuację, w której się znalazł.
Kiedy próbował odepchnąć od siebie piękną kobietę i potem siedział skulony
na dnie groty, chmara stworów spod kopuły podeszła do niego. Teraz otaczały go ciasnym kręgiem, a wcale nie wyglądały przyjemnie.
Co to za straszne monstra? Groteskowe, pełzające paskudztwa wiły się wo-
kół niego, przybliżały się, prychały i znowu odskakiwały, po chwili gotowe do kolejnego ataku. To chyba nie są dawniejsi czarnoksiężnicy, myślał, te wszystkie nieludzkie paskudztwa, na które trudno patrzeć.
Czy w takim razie to grzesznicy?
Nie, dla Wielkiego Światła nie stanowi różnicy, czy ktoś jest grzesznikiem, czy tak zwanym świętym, ono ostatecznie przyjmuje wszystkich.
Więc może to zabłąkane dusze, które wypadły z cyklu życia i nie odnalazły
drogi powrotnej? Co to duchy mówiły na ten temat? Złe siły, które próbują się wedrzeć do ludzkiego świata? By dostać się do cyklu życia i na koniec wejść też do Wielkiego Światła.
Móri nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bliski jest prawdy.
Z przerażeniem przyglądał się temu, co wiło się i czołgało po podłodze. Stwo-ry podchodziły i oddalały się, odpełzały w tył, nie spuszczając przy tym z niego wzroku, gotowe, by się rzucić, porwać go i wciągnąć w tłum nie znajdujących spokoju czarnoksiężników.
Ich płonące ślepia pod przypominającymi włosy grzywami śledziły każdy jego
ruch, ostre zęby odsłaniały się z warczeniem.
Móri patrzył niemy, bezradny i bezsilny.
Wtedy do gromady okropnych postaci koło niego wdarło się kilku wysokich
mężczyzn o surowych twarzach. Móriemu mignęła w ciemnym blasku biskupia
mitra, a pod nią straszna, zacięta twarz.
Móri rozpoznawał to oblicze. Widział je kiedyś we wczesnej młodości na Is-
landii, w kościele w Holar.
Gottskalk ZÅ‚y.
Czarnoksiężnik najwyższej rangi.
A poza tym członek Zakonu Świętego Słońca. Choć tylko zwyczajny rycerz,
nigdy nie został wielkim mistrzem.
I nagle wokół pojawili się inni wielcy mistrzowie. A za ich plecami, w tej
poczekalni, czy może należałoby powiedzieć: w pułapce, stało mnóstwo innych ludzi. Kim oni wszyscy byli za życia, Móri nie wiedział i zresztą wcale nie chciał
wiedzieć.
Jego interesowali tylko czarnoksiężnicy.
Nagle jeden z nich się odezwał:
31
— Nie! Tego czÅ‚owieka trzeba puÅ›cić wolno, także ze wzglÄ™du na nas samych.
Ja go znam. To Móri, syn Helgi Jonsdottir. I również syn Hraundrangi-Móriego, który uciekł stąd razem z Wielkim.
Z Wielkim? On mówi o Nauczycielu, pomyślał Móri, patrząc na mówiącego.
O mój Boże! Toż to Gissur!
Czarnoksiężnik, który kiedyś, dawno, dawno temu, uratował Gudrun z Bagisa,