słuszność swoich słów... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— W St. Louis nie brakuje dobrych
ludzi. HandlujÄ… z nami, nawet stajÄ… siÄ™ naszymi partnerami.
Nie spodoba im się to, co zrobiłeś, to, w co się zmieniłeś i co
uwięziłeś tu na dole.
Biddle zastygł na moment, a Anastasia dostrzegła w jego
oczach cień czegoś, co mogło być przebłyskiem zdrowych
zmysłów.

— Wiem, że mam racjÄ™ — dodaÅ‚a. — WiÄ™c idź sobie stÄ…d.
Idź, zanim ktoś jeszcze zostanie skrzywdzony.
W jego oczach pojawiło się zrozumienie, a nawet skrucha,
ale w tej samej chwili rozległ się okropnie mokry nagły dźwięk
miecza przeszywającego ciało. Biddle otworzył szeroko czy i
popatrzył na ostrze, które niespodziewanie zatopiło się w jego
plecach i wyskoczyło na środku klatki piersiowej. Z
zaskakującym wdziękiem osunął się na kolana, a potem
przechylił w bok, opadając w coraz większą kałużę krwi.
StojÄ…cy za nim Bryan wyciÄ…gnÄ…Å‚ z niego miecz.
Stał teraz nad Biddle'em, oddychając ciężko. Szyję miał
posiniaczoną i poturbowaną. Otworzył usta w złowrogim
warknięciu, ukazując zęby, i Anastasia wiedziała, że stał się w
stu procentach smokiem. ZniknÄ…Å‚ uroczy adept oraz dobry
przystojny wojownik. Przyglądała się, jak wdycha unoszący
się w powietrzu ciężki zapach krwi, a gdy ukucnąl przy
Biddle'u, widziała, że zamierza rozpłatać mu gardło i napić się
krwi.
Znów ogarnęło ją to złe przeczucie, które prześladowało
ją przez całą noc, i teraz już wiedziała, że intuicja nie ostrzegała
jej jedynie o zamiarach szeryfa. Chodziło o coś więcej, o wiele
więcej. Sięgnęła do ziemi, by przyciągnąć jeszcze więcej
magii, i wyszeptała:









Niechaj moc ziemi zmiecie myśli zwodnicze, Ukazując
Bryana Lankforda prawdziwe oblicze!

Rozbłysło zielone światło i przed oczami Anastasii
ukazała się wizja. Był to Bryan, wampir po Przemianie.
Znajdował się na polu bitwy i był ucieleśnieniem smoka. Aż
jęknęła, gdy zobaczyła, kogo morduje: braci wampirów!

Tak właśnie przyszłość się ukształtuje, Gdy miłosierdziem
siły nie utemperuje.

Usłyszała te słowa w myślach, lecz nie pochodziły od niej
i chociaż nie rozpoznawała głosu, który je wypowiadał,
wiedziała, że to bogini Nyks do niej przemówiła.
Wiedziała też, co powinna zrobić.
Bryan wysączył krew Biddle'a do ostatniej kropli i nadęty
z poczucia mocy, zwycięstwa i brutalnej siły, właśnie
podchodził do zamkniętego w klatce stworzenia, unosząc
wysoko miecz.
— Bryan, nie! — zawoÅ‚aÅ‚a, po czym podniosÅ‚a siÄ™ i
opuściła bezpieczny krąg, stając pomiędzy chłopakiem a
uwięzionym stworem.
— OdsuÅ„ siÄ™, Anastasio. Nie mam pojÄ™cia, co to jest, ale
sprzymierzyło się z Biddle'em, więc musi zginąć.
— Bryan, ono jest w klatce. Biddle je uwiÄ™ziÅ‚.

— Nic mnie to nie obchodzi! — Bryan praktycznie
warknÄ…Å‚ na niÄ…. Jego oddech cuchnÄ…Å‚ krwiÄ… i nienawiÅ›ciÄ…. —
Trzeba to zgładzić!
Anastasia stłumiła w sobie strach, który czuła na" widok
prymitywnej brutalnej istoty, jaką stał się Smok. To nadal ten
sam Bryan, musiała sobie przypomnieć. Wykonując powolne
ruchy, przykryła dłonią jego zakrwawioną rękę zaciśniętą na
mieczu.
— Nie obchodzi ciÄ™ to stworzenie, a czy obchodzÄ™ ciÄ™ ja?
— zapytaÅ‚a cicho.
Zawahał się. Pod palcami czuła, że odrobinę się rozluźnia.
— Tak — odparÅ‚. — Obchodzisz mnie.
— WiÄ™c mnie posÅ‚uchaj. Na dzisiaj już dosyć zabijania.
Proszę cię, żebyś pozwolił zwyciężyć miłosierdziu. Bądź
silniejszy od swojego miecza. Bądź wojownikiem, którego jak
wiem, masz w sobie.
Popatrzyli sobie w oczy i w końcu Bryan westchnął i
opuścił miecz, a Anastasia zobaczyła w jego spojrzeniu
wspólną przyszłość, zobaczyła swojego Bryana.
— Tak — powiedziaÅ‚, dotykajÄ…c delikatnie jej policzka. —
Pragnę zostać wojownikiem, który w co wierzysz, we mnie
tkwi.
Anastasia robiła właśnie krok do przodu, by wpaść mu w
ramiona, kiedy skrzywił się potwornie z bólu i krzycząc
rozdzierająco, upadł jej do stóp.
Przerażona osunęła się na kolana.







— Bryan! Co siÄ™...
Przerwała, kiedy odwrócił do niej zalaną łzami twarz.
— Och! — wypuÅ›ciÅ‚a z pÅ‚uc dÅ‚ugi zdumiony oddech. —
Jakie piękne!
Wyciągnęła drżącą rękę i przesunęła palcami po nowych
tatuażach znajdujÄ…cego siÄ™ obok niej wampira — Bryana po
Przemianie.
— Jakie sÄ…? Jak wyglÄ…dajÄ…?
— Smoki — odparÅ‚a. — To po prostu smoki.
— Smoki! — powtórzyÅ‚, Å›miejÄ…c siÄ™. Natychmiast jednak