Przeraził, ale nie przygnębił. Nie ma takiego naukowca, którego perspektywa nie mającego końca odkrycia mogłaby przygnębić. Wciąż na nowo - co najmniej tysiąc razy w ciągu kilku następnych miesięcy - dochodziliśmy do tego samego wniosku, będącego odpowiedzią na pytanie, dlaczego pasożyty tak pragną pozostać w ukryciu? Od tego, czy ludzkość ów osobliwy rodzaj choroby umysłowej uzna za swój stan naturalny, czy nie - zależy wszystko. Jeśli choć raz zacznie ją kwestionować, nic już nie będzie w stanie przeszkodzić jej w rozwoju.
Pamiętam, jak późnym rankiem zeszliśmy do kantyny na herbatę (zdecydowaliśmy się uznać kawę za narkotyk i postanowiliśmy jej unikać). Kiedy szliśmy przez główny plac A.I.U., stwierdziliśmy, że patrzymy na otaczających nas ludzi z pewnego rodzaju dobrotliwą litością. Byli bardzo zajęci swymi nic nie znaczącymi kłopotami, uwikłani w osobiste, małe marzenia, podczas gdy my mocowaliśmy się z rzeczywistością; jedyną prawdziwą rzeczywistością, rzeczywistością ewolucji umysłu.
Pierwszy rezultat owych zmagań był natychmiastowy. Zacząłem zrzucać nadwagę, a i moje samopoczucie fizyczne było doskonałe. Stale sypiałem dobrze i głęboko, a budziłem się z poczuciem spokoju i całkowitego zdrowia. Myśli moje uzyskiwały zadziwiającą precyzję. Myślałem spokojnie, wolno, prawie że pedantycznie. Obydwaj zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jakie to ma dla nas znaczenie. Weissman porównywał pasożyty do rekinów; dla płynącego najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi rekinów jest hałaśliwe zachowanie. Nie zamierzaliśmy bynajmniej tego czynić.
Obydwaj powróciliśmy na wykopaliska, ale niedługo potem znaleźliśmy mnóstwo pretekstów, aby spędzić tam jak najmniej czasu. Nie było to takie trudne, gdyż większość pracy, którą trzeba było wykonać, należała już raczej do inżynierów niż do archeologów. Reich, w każdym razie, myślał już o przeniesieniu swych urządzeń do Australii, aby przebadać miejsce, o którym wspomina Lovecraft w Cieniu spoza czasu; nasze obecne odkrycie nie pozostawiało bowiem żadnych wątpliwości co do tego, że Lovecraft był swego rodzaju jasnowidzem. Warto było sprawdzić jego słowa. Tak więc w sierpniu postanowiliśmy po prostu urządzić sobie wakacje, traktując panujące o tej porze roku upały jako doskonały ku temu pretekst.
Obydwaj ciągle wyczekiwaliśmy na jakiekolwiek oznaki aktywności pasożytów. Pracowaliśmy solidnie i systematycznie; pod względem psychicznym, jak i fizycznym czuliśmy się dobrze, choć stale byliśmy uczuleni na możliwość pojawienia się jakichkolwiek przejawów “zakłóceń" w funkcjonowaniu umysłu, które opisywał Karel. Nic takiego nie stwierdzaliśmy - i to nas trochę zbijało z tropu. Przypadkowo odkryłem przyczynę tego faktu, a miało to miejsce na początku października, gdy pojechałem do Londynu. Musiałem przedłużyć umowę najmu mego mieszkania na Percy Street chociaż jeszcze się nie zdecydowałem do końca, czy to uczynię. Porannym lotem udałem się do Londynu i około jedenastej byłem już w swoim mieszkaniu. Od momentu, gdy przekroczyłem jego próg, wiedziałem, że mnie obserwują. Miesiące oczekiwań uwrażliwiły mnie na ich obecność. Dawniej zignorowałbym takie nagłe poczucie przygnębienia i niejasnego zagrożenia; uznałbym je za skutek zwykłej niestrawności. Tymczasem nauczyłem się czegoś. Wiedziałem, na przykład, że jeśli w umyśle człowieka pojawia się nagle niczym nie uzasadnione drżenie, uczucie jakby “śmiertelnego dreszczu" - to stanowi to zazwyczaj sygnał ostrzegający, że część pasożytów zbytnio zbliżyła się do powierzchni świadomości, a owo drżenie wywołane jest odczuciem obcej obecności.
Wiedziałem od razu, już w swoim pokoju, że pasożyty mnie obserwują. Może brzmi paradoksalnie to, że były “w moim mieszkaniu", podczas gdy ja wiedziałem już, że są wewnątrz mnie. Wynika to z niedoskonałości naszego języka potocznego zastosowanego do ich opisu. W pewnym sensie ponadindywidualny umysł i czasoprzestrzeń koincydują ze sobą w tym sensie, w jakim rozumiał to Whitehead. Umysł w rzeczywistości nie znajduje się “wewnątrz" nas w tym samym znaczeniu, w jakim rozumiemy to na przykład w odniesieniu do jelit, które znajdują się wewnątrz naszego organizmu. Indywidualność jest rodzajem wiru, pojawiającego się w morzu umysłu, odbiciem totalnej tożsamości całej ludzkości. Tak więc, kiedy wszedłem do swego pokoju, pasożyty były jednocześnie wewnątrz jak i na zewnątrz, czekając na mnie w mieszkaniu. To te papiery, których miały strzec, przyciągały je.