Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Morderstwo to - znane dzięki książce Rosenthala i wielu publikacjom prasowym, telewizyjnym, a nawet sztuce teatralnej osnutej na jego tle - przyciągnęło też uwagę dwóch nowojorskich profesorów psychologii, Bibba Łatanego i Johna Darleya (1968b). Zanalizowali oni dostępne relacje o tym wydarzeniu i - posił-
kując się swoją wiedzą z psychologii społecznej - sformułowali wyjaśnienie z pozoru najbardziej nieprawdopodobne z możliwych. Trzydziestu ośmiu świadków zdarzenia nie zareagowało na nie właśnie dlatego, że było ich aż tak wielu!
Łatane i Darley przypuszczali, że szansę udzielenia pomocy przez świadków jakiegoś wypadku maleją wtedy, jeżeli są oni w towarzystwie innych świadków.
Po pierwsze z powodu rozproszenia odpowiedzialności: jeżeli mogących pomóc osób jest wiele, to zmniejsza się osobista odpowiedzialność każdej z nich za udzielenie tejże pomocy. „Może ktoś inny zadzwoni albo już to zrobił". Kiedy każdy myśli, że pomocy udzieli kto inny, to w rezultacie nie udziela jej nikt.
Powód drugi ma bardziej intrygujący charakter i wiąże się z zasadą społecznego dowodu słuszności oraz zjawiskiem niewiedzy wielu. Sytuacja wymagająca udzielenia komuś pomocy wcale nie zawsze jest taka, na jaką wygląda. Czy ten
mężczyzna leżący w alejce doznał ataku serca, czy raczej jest pijany? Czy rwetes za ścianą to napad wymagający wezwania policji, czy raczej odgłosy małżeńskiej kłótni, gdzie interwencja, tym bardziej policyjna, byłaby jak najbardziej nie-wskazana? Co właściwie się dzieje? W obliczu tego rodzaju niejasności, naturalne jest poszukiwanie wskazówek w tym, co robią inni. Obserwując zachowanie innych możemy zorientować się, czy dana sytuacja wymaga z naszej strony
jakiejś interwencji, czy też nie.
Łatwo jednak zapomnieć o tym, że inni również poszukują społecznych
dowodów. Ponieważ zaś wszyscy mniej lub bardziej chcemy wyglądać na ludzi zrównoważonych i opanowanych, rozglądamy się jedynie ukradkowo, nie dając po sobie poznać nękającej nas niepewności. W konsekwencji, wszyscy wokół
wyglądają na niezbyt poruszonych rozgrywającym się wydarzeniem. A zatem
nie jest ono niczym nadzwyczajnym, żadna interwencja nie jest tu potrzebna -
wnioskujemy w myśl reguły społecznego dowodu słuszności. To właśnie jest stan niewiedzy wielu, w którym „każdy z obecnych decyduje, że skoro nikt inny się nie przejmuje, to nie ma się czym przejmować. W tym czasie niebezpieczeń-
SPOŁECZNY DOWÓD SŁUSZNOŚCI 125
stwo może osiągnąć rozmiary, przy których samotna jednostka - gdyby nie obojęt-ność innych - zdecydowałaby się interweniować (Łatane i Darley, 1968b)5.
Podejście naukowe
Fascynującą konsekwencją rozumowania Łatanego i Darleya jest to, że poszukiwanie bezpieczeństwa poprzez „zgubienie się w tłumie" jest pomysłem całkowicie błędnym z punktu widzenia ofiary. Może być dokładnie na odwrót -
potrzebując pomocy, łatwiej ją uzyskamy od pojedynczego świadka niż od wię-
kszej ich liczby. Darley, Latane i ich współpracownicy przeprowadzili serię sy-stematycznych badań nad tym zagadnieniem (por. Latane i Nida, 1981), które dały zupełnie jednoznaczne wyniki. Rdzeniem używanej przez nich metody było aranżowanie różnych nagłych, a wymagających interweniowania sytuacji, któ-
rym przyglądała się albo jedna osoba, albo większa ich liczba. Tym, co mierzo-no, była zaś liczba przypadków, w których pomoc została udzielona. W pierwszym z tych badań (Darley i Latane, 1968) okazało się, że student dostający ataku padaczki w 85% przypadków otrzymywał pomoc ze strony samotnego obserwa-tora, natomiast tylko w 31% przypadków pomoc nadchodziła, gdy obserwato-
rów było aż pięciu. Zważywszy, że w pierwszym rodzaju warunków pomoc została udzielona prawie zawsze, trudno utrzymywać, że jesteśmy społeczeństwem ogarniętym znieczulicą. To obecność innych okazała się oczywistym czynnikiem sprowadzającym udzielanie pomocy do zawstydzająco małych rozmiarów.
W innym eksperymencie poddano badaniu rolę społecznego dowodu słuszności w wywoływaniu „apatii" świadków. W grupie świadków wydarzenia umieszczano podstawioną osobę wyuczoną, by zachowywać się tak, jak gdyby nic się nie stało. Na przykład w pewnym eksperymencie przeprowadzonym w Nowym Jorku (Latane i Darley, 1968a) zaobserwowano, że 75% samotnych świadków podejmowało interwencję, gdy zobaczyło dym wydzielający się spod drzwi sąsiedniego pokoju. Gdy świadków było troje, interwencję podejmowano jedynie w 38%
przypadków. Liczba ta spadła do zaledwie 10%, kiedy w trzyosobowej grupie podstawiono dwie osoby poinstruowane, by zachowywać się „jak gdyby nigdy nic". W podobnym badaniu przeprowadzonym w Toronto (A. S. Ross, 1971), 90% samotnych świadków podejmowało interwencję wobec zaledwie 16% w sytuacji, kiedy to z właściwym badanym przebywały dwie bierne, podstawione osoby.
Obecnie dość dobrze już wiemy, kiedy ofierze wypadku zostanie udzielona
pomoc. Po pierwsze wbrew wszystkim narzekaniom na znieczulicę współczes-
5 Tragiczne konsekwencje zjawiska niewiedzy wielu wyraziście ilustruje następujący komunikat agencji UPI z Chicago:
Policja twierdzi, że w jasny dzień i w pobliżu jednej z największych atrakcji turystycznych miasta została pobita i uduszona studentka. Nagie ciało Lee Alexis Wilson (lat 23) zostało odnalezione w piątek przez 12-latka bawiącego się w krzakach w pobliżu Instytutu Sztuki.