..
I wtedy Solo posłał w jego kierunku ostatni strzał; strumienie alkoholu buchnęły ogniem.
Głowa i ramiona obcego stanęły w płomieniach; cień ryknął rozdzierająco. Solo wiedział, że był to raczej krzyk złości
niż bólu - palący się alkohol nie wytwarzał zbyt dużo ciepła. Gdyby upiór miał trochę czasu, zapewne stłumiłby ogień rę-
kami, a potem skręcił Hanowi kark.
Ale cień tego czasu nie miał. Nagle włączyła się z wyciem automatyczna instalacja przeciwpożarowa i prosto na twarz
obcego chlusnęły strumienie piany.
Solo nie czekał na dalszy rozwój sytuacji. Minął oślepionego chwilowo obcego i wymknął się za drzwi.
Korytarz, na którym w chwili, gdy Hana schwytano, tłoczyli się ogarnięci paniką ludzie, teraz był już pusty. Pasaże-
rowie udali się zapewne do kapsuł ratunkowych albo szukali schronienia w swoich kabinach. Solo strzelił w elektroniczny
zamek, uniemożliwiając w ten sposób otwarcie drzwi składziku, i pognał w stronę głównego luku statku. Miał nadzieję, że
uda mu się w porę dotrzeć do Landa.
Gdzieś z dołu, ledwie słyszalny z powodu krzyków i wrzasków przerażonych pasażerów, doszedł Landa stłumiony
odgłos uruchamianych pomp. “Koralowa Wanda” postanowiła się poddać wcześniej, niż się spodziewał.
Zaklął pod nosem i obejrzał się przez ramię. Zastanawiał się, gdzie, u licha, podział się Han. “Pewnie poluje na Ferrie-
ra, żeby się przekonać, co knuje ten złodziejaszek - pomyślał. - Cały Han: tu czeka poważna robota, a on bawi się w kotka i
myszkę”.
Kiedy zjawił się w pobliżu głównego luku, kilkunastu członków załogi “Koralowej Wandy” zajmowało właśnie pozy-
cje wokół wejścia.
- Muszę natychmiast porozmawiać z kapitanem albo z którymś z oficerów! - zawołał.
- Wracaj do kabiny - rzucił jeden z mężczyzn, nawet na niego nie patrząc. - Za chwilę się wynurzamy.
- Wiem - odparł Calrissian. - Wiem też, czego chce od was Imperium.
To stwierdzenie wzbudziło odrobinę zainteresowania.
- Tak? A czego?
- Jednego z pasażerów. Ma coś, co Imperium...
- Jak się nazywa?
- Tego nie wiem. Ale mogę opisać, jak wygląda.
- Cudownie - burknął marynarz, sprawdzając, czyjego blaster jest naładowany. - Słuchaj: zacznij pukać, chodząc od
drzwi do drzwi, a kiedy go znajdziesz, daj nam znać.
Lando zacisnął zęby.
- Mówię serio.
- Ja też - odparował mężczyzna. - No, zmiataj stąd.
- Ale...
- Powiedziałem: wynoś się. - Wycelował w Calrissiana blaster. - Jeśli ten twój pasażer ma choć trochę oleju w głowie,
to na pewno i tak już zwiał w kapsule ratunkowej.
Lando poszedł z powrotem korytarzem, po raz kolejny rozważając całą sytuację. Dopiero teraz uświadomił sobie, że
handlarz statków nie mógł uciec w kapsule ratunkowej. Pewnie nie ma go także w jego kabinie. Był tu przecież Ferrier, a
znając go, Calrissian wiedział, że ten na pewno by im się nie pokazał, gdyby nie był pewien wygranej.
Pokład zakołysał się łagodnie: “Koralowa Wanda” wypłynęła na powierzchnię. Lando pospiesznie zawrócił i znów
pognał na rufę. Mijając wcześniej jeden z bocznych korytarzy, zauważył przeznaczoną do użytku uczestników rejsu koń-
cówkę komputera. Jeśli zdoła odszukać listę pasażerów i sprawdzić numer kabiny Ferriera, to być może uda mu się tam do-
trzeć, nim Imperium zawładnie statkiem. Zaczął biec, skręcił w poprzeczny korytarz...
I natknął się na grupkę mężczyzn: czterech potężnych zbirów z blasterami gotowymi do strzału, prowadzących małe-
go, siwego człowieczka, ledwie widocznego spoza swej eskorty. Dowódca grupy zauważył Landa, uniósł broń i strzelił.
Pierwszy strzał był wyraźnie niecelny. Drugi trafił w ścianę, ale Calrissian zdążył się już cofnąć za róg.
- No, to chyba już nie poszukam kabiny Ferriera - mruknął pod nosem. Zza załomu korytarza padło jeszcze kilka
strzałów, po czym ogień niespodziewanie ustał. Z blasterem w dłoni, przyciskając się płasko do ściany, Lando przesunął
się nieco i ostrożnie wyjrzał zza rogu.
Mężczyźni gdzieś zniknęli.
- Świetnie - wymamrotał i po raz drugi odważył się wyjrzeć z kryjówki. Mężczyźni weszli zapewne do części statku
przeznaczonej tylko dla załogi. Pościg w nieznanym terenie nie był może najlepszym wyjściem, ale Calrissian nie miał
wielkiego wyboru. Krzywiąc się z niechęcią, wysunął się zza rogu...