Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jad³ powoli palcami, zupe³nie otumaniony. Nie myœla³ o niczym. Pokusa wrzucania w siebie po¿ywienia by³a silna, porównywalna z bólem przenikaj¹cym jego cia³o i zmêczeniem uczepionym ka¿dego miêœnia.
Skoñczywszy posi³ek przekrêci³ siê na brzuch i zapatrzy³ w kle­pisko. Bezmyœlnie narysowa³ palcem kreskê na ziemi, potem napisa³ linijkê s³ów i jeszcze jedn¹. Te machinalnie kreœlone wyrazy u³o¿y³y siê w wiersz.
Wœród nocy jakieœ w dach drapanie ­Chityna, pazur, w³os z rozgrzanej szczeci ­W cierrutoœciaclt sierpnia upa³ lata
Koniczynê z kurzu i powietrza kleci.
Gdy zcr próg ynjdziesz, by spojrzeæ na chmury,
Grom, staj¹c dêba, blaskiem ciê oniemi. Na dachu czyha przyczajone lato
I gdy .spróbujesz cofn¹æ siê do .sieni...
Hej, czolem! Ta pora jest paj¹kiêm.*
Pisz¹c ten wiersz nie mia³ z pocz¹tku pojêcia, co on znaczy. Czêœæ jego umys³u zdawa³a siê od³¹czona od teraŸniejszoœci, jak
* Prze³o¿y³ £ukasz Nicpan.
gdyby fakty i obrazy wsi¹ka³y weñ dopiero powoli i miesza³y siê jeden po drugim.
Ale groŸba by³a oczywista. By³ na wskroœ przera¿ony i nie potrafi³ zwalczyæ tego przera¿enia. Nie potrafi³ tego jeszcze, a byæ mo¿e nigdy siê nie nauczy.
Sta³ z rêkoma w kieszeniach spodni przed wejœciem do swojego domu i obserwowa³ s³oñce osuwaj¹ce siê po niebosk³onie. Z chaty wysz³a Nare i ruszy³a wielkimi krokami w jego stronê. Podszed³szy blisko wziê³a go za rêce i zerknê³a na d³onie, potem rozchyli³a zakrwawion¹ koszulê i obejrza³a pierœ.
Jak wypad³em? spyta³ Michael sil¹c siê na ironiê.
-- Œpi¹c nie jesteœ dla nas wiele wart. Mia³eœ dzisiaj pójœæ na targ i wyrobiæ sobie kartê.
- Chcia³em wiedzieæ, jak wypad³em w nocy?
- Strasznie odpar³a. Zabi³by ciê. A póŸniej... marny z ciebie wojownik.
- Nigdy nie chcia³em byæ wojownikiem - powiedzia³ niepew­nie.
Rozczapierzy³a swoje ¿ylaste palce i wzruszy³a z gracj¹ ramiona­mi. Nie masz wyboru, chyba ¿e chcesz umrzeæ powie­dzia³a. Twoja wola.
Coom i Spart przeprawi³y siê przez strumieñ i wesz³y do chaty. Nare trwa³a w bezruchu obok zdenerwowanego Michaela, a tymczasem na niebie pojawi³y siê wiruj¹ce gwiazdy. Coom i Spart pojawi³y siê znowu, nios¹c osiem d³ugich pochodni, które zaczê³y rozstawiaæ w ko³o pomiêdzy domem - strumieniem. Zapali³y pochodnie os³aniaj¹c d³oñmi knoty i dmuchaj¹c na nie. W mrok nocy strzeli³y iskry i p³omienie, i w polu wytyczonym pochodniami rozb³ys³ kr¹g pomarañczowego œwiat³a.
- Trudno siê odmierza czas w Królestwie odezwa³a siê Spart podchodz¹c do Michaela i bior¹c go za rêkê. Uœcisk jej d³ugich, silnych palców obejmuj¹cych jego d³oñ st³umi³ wszelki upór. Wprowadzi³a go do wnêtrza krêgu i skinê³a na Coom, ¿eby do nich do³¹czy³a. - Bêdziemy ciê teraz uczyæ tego, co umiemy powiedzia³a Spart. -- Coom jest ekspertem w tym, co Sidhowie nazywaj¹ isray: w walce wrêcz. Nare jest bieg³a w stray czyli w przygotowywaniu umys³u. A ja nauczê ciê vickay, sztuki unikania walki jako œrodka do odniesienia zwyciêstwa. Dzisiejszej nocy
bêdziesz siê uczy³ z Coom wychodzenia ca³o z walki z cz³owiekiem lub Sidhem, poniewa¿ jest to naj³atwiejsza z trzech umiejêtnoœci, które wymieni³am.
Coom. unosz¹c wysoko nogi, obchodzi³a Michaela w ko³o wolnym, niemal tanecznym krokiem. Nare i Spart przygl¹da³y siê im spoza krêgu pochodni. Michael, z opuszczonymi wzd³u¿ cia³a rêkoma i lekko przechylon¹ g³ow¹, obserwowat czujnie poczyna­nia Coom. Podskoczy³, kiedy schyli³a siê i chwyci³a go za nogê, ¿eby j¹ przestawiæ. - Nie przewróæ siê powiedzia³a. Jak stó³. Jedna noga ma byæ jak dwie. - Nadal kr¹¿y³a wokó³ niego. ­Rano pobiegniesz do Pó³miasta i z powrotem. Dzisiejszej nocy bêdziesz po prostu sta³. - Wyci¹gnê³a b³yskawicznie rêkê i po­pchnê³a go. Rymsn¹³ na ty³ek i podŸwign¹³ siê znowu na równe nogi. Ponownie wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby go pchn¹æ. Zatoczy³ siê, ale utrzyma³ na nogach. Okr¹¿y³a go i popchnê³a pod innym k¹tem. Pad³ na twarz. -- Jak stó³ -- powtórzy³a. Popchnê³a go znowu i jeszcze raz, ale nie przewróci³ siê.
Na twarz wyst¹pi³ mu rumieniec, a szczêki bola³y go od zaciskania zêbów, ale nie móg³ siê nadziwiæ spokojowi, jaki odczuwa³. To metodyczne okr¹¿anie i popychanie trwa³o przez jak¹œ godzinê, dopóki nie potrafi³ utrzymaæ równowagi niezale¿nie od k¹ta, pod jakim atakowa³a go Coom.
Pochodnie dopala³y siê. -- Uszy - rzuci³a Coom. Nare i Spart wygasi³y zanikaj¹ce p³omyki. Chmury przys³ania³y teraz gwiazdy; jedynym Ÿród³em œwiat³a by³a gor¹czkowa, pomarañczowa po­œwiata padaj¹ca z okien chaty. Nie widzia³ ¿adnej z ¯urawic. Nas³uchiwa³ ich kroków, usi³uj¹c odgadn¹æ, ile ich kr¹¿y wokó³ niego. Przyklêkn¹³ na .jedno kolano pchniêty silnie w plecy czyj¹œ rêk¹, ale zerwa³ siê zaraz na nogi.
Uszy -- odezwa³a siê znowu Coom. Wyczu³, jak ktoœ stawia w pobli¿u stopê, i instynktownie sprê¿y³ siê z przeciwnej strony. Spad³ cios, ale utrzyma³ równowagê.

Tematy