Oprócz stwierdzenia, że Lusitania nie stanowi już zagrożenia, powinien pan również wyjaśnić, że bunt na Lusitanii był zaledwie nieporozumieniem, nie było absolutnie żadnej ludzkiej ingerencji w kulturę pequeninos. To tylko pequeninos, jako istoty świadome i gospodarze na własnej planecie, wykorzystali swe prawa, by uzyskać informację i technologię od przyjaznej, odwiedzającej ich obcej rasy, a dokładniej: od ludzkiej kolonii Milagre. Od tego czasu wielu pequeninos opanowało ludzką naukę i technikę. W rozsądnej, choć niedalekiej przyszłości wyślą swoich ambasadorów do Gwiezdnego Kongresu z nadzieją, że Kongres odpowie podobną uprzejmością. Zapamiętał pan?
Lands przytaknął. Causo, rozbierający na części mechanizm zapalnika systemu DM, burknął coś na potwierdzenie.
- Może pan również zameldować, że pequeninos zawarli sojusz z inną obcą rasą, która, wbrew przedwczesnym raportom, nie została całkowicie unicestwiona w niesławnym ksenocydzie Endera Wiggina. Przetrwała jedna królowa kopca w kokonie i to ona była źródłem informacji zawartych w słynnej księdze Królowa Kopca, której prawdziwość obecnie nie podlega żadnej wątpliwości. Królowa Kopca z Lusitanii nie zamierza w chwili obecnej wymieniać ambasadorów z Gwiezdnym Kongresem i woli, by jej interesy były reprezentowane przez pequeninos.
- Wciąż żyją robale? - zdziwił się Lands.
- Technicznie rzecz biorąc, Ender Wiggin nie dokonał ksenocydu. Gdyby nie odwołano wystrzelenia tego oto pocisku, pan byłby sprawcą pierwszego, nie drugiego ksenocydu. Obecnie jednak sytuacja przedstawia się tak, że ksenocyd w ogóle nie nastąpił, choć nie z braku chęci i prób w obu przypadkach.
Łzy pociekły po twarzy admirała.
- Nie chciałem tego zrobić. Myślałem, że to słuszne. Myślałem, że muszę ratować...
- Później zwróci się pan z tym do psychoterapeuty - przerwał mu Peter. - Pozostał nam jeszcze jeden punkt. Dysponujemy techniką lotów międzygwiezdnych, którą Gwiezdny Kongres, jak sądzę, chciałby przejąć. Widzieli panowie demonstrację tej metody. Co prawda zwykle wolimy dokonywać przelotów w naszych niezbyt eleganckich i podobnych do puszek statkach. Niemniej jednak metoda jest całkiem skuteczna i pozwala odwiedzać inne światy, nie tracąc nawet sekundy życia. Wiem, że ci, którzy strzegą kluczy tej techniki, w ciągu najbliższych miesięcy z przyjemnością przetransportują natychmiastowo do celów wszystkie relatywistyczne statki, przebywające obecnie w przestrzeni.
- Ale za pewną cenę - mruknął Causo i pokiwał głową.
- Cóż... Powiedzmy, że to warunek wstępny. Kluczowym elementem naszych natychmiastowych lotów międzygwiezdnych jest program komputerowy, który Gwiezdny Kongres niedawno próbował wymazać. Znaleźliśmy metodę zastępczą, ale nie jest w pełni zadowalająca ani wystarczająca. Z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że Gwiezdny Kongres nie uzyska dostępu do tej techniki, dopóki ansible Stu Światów nie zostaną na nowo połączone z sieciami komputerowymi na wszystkich planetach, bez opóźniaczy i bez tych irytujących programików kontrolnych, które ujadają bez przerwy jak szczeniaki.
- Nie mam upoważnienia do...
- Admirale, nie wymagam, żeby pan decydował. Ja tylko wyraziłem swoje sugestie co do zawartości raportu, jaki zechce pan przesłać ansiblem do Gwiezdnego Kongresu. Natychmiast.
Lands odwrócił głowę.
- Nie czuję się dobrze - oświadczył. - Nie mogę kierować okrętem. Panie Causo, jako pierwszemu oficerowi, w obecności oficera ładunkowego Lunga, przekazuję panu dowodzenie okrętem i nakazuję, by powiadomił pan admirała Fukudę, że został dowódcą tej flotylli.
- Nic z tego - przerwał Peter. - Raport, który opisałem, musi pochodzić od pana. Fukudy tu nie ma, a ja nie zamierzam mu tego wszystkiego powtarzać. Dlatego to pan napisze raport i zachowa dowództwo floty i okrętu, i nie wykręci się od odpowiedzialności. Niedawno podjął pan trudną decyzję. Dokonał pan błędnego wyboru, ale przynajmniej był pan odważny i konsekwentny. Proszę teraz okazać tę samą odwagę, admirale. Nie ukaraliśmy pana, jeśli nie liczyć spowodowanego moją niezręcznością wypadku z pańskimi palcami. Jest mi naprawdę przykro z tego powodu. Dajemy panu drugą szansę. Niech pan ją przyjmie, admirale.
Lands popatrzył na Petera i łzy pociekły mu po policzkach.
- Dlaczego dajecie mi drugą szansę?
- Bo Ender zawsze jej pragnął. I może dając ją panu, on też ją otrzyma.
Wang-mu wzięła go za rękę i ścisnęła mocno.
Potem zniknęli z ładowni okrętu i pojawili się w sterowni promu krążącego nad planetą descoladores.
Wang-mu rozejrzała się po kabinie pełnej obcych ludzi. W przeciwieństwie do okrętu admirała Landsa, prom nie miał sztucznej grawitacji, ale trzymając Petera za rękę, Wang-mu zdołała nie zemdleć i nie zwymiotować. Nie miała pojęcia, kim są ci ludzie, ale wiedziała, że Gasiogień musi być pequenino, a robotnica przy terminalu należy do gatunku kiedyś znienawidzonego i budzącego przerażenie jako bezlitosne robale.