David wjechał na podjazd od frontu i nie gasząc silnika, zatrzymał samochód przed głównym wejściem.
- Jest naprawdę piękny - oświadczył. - Nigdy nie sądziłem, że powiem coś takiego o jakimkolwiek szpitalu.
- Co za widok! - zawtórowała mu Angela.
Szpital wybudowano na stoku wzgórza; budynek zwrócony był frontem na południe. Stał skąpany w promieniach słońca, poniżej zaś, u stóp wzniesienia, rozciągał się widok na całe miasto. Najokazalszym elementem tej panoramy była strzelista wieża kościoła metodystów. W oddali, aż po horyzont, ciągnęły się Green Mountains.
- Lepiej wejdźmy do środka - powiedziała Angela, poklepując męża po ramieniu. - Moja rozmowa kwalifikacyjna ma zacząć się za dziesięć minut.
David wrzucił bieg i okrążył szpital. Na tyłach budynku znajdowały się dwa parkingi, zbudowane jakby na dwóch tworzonych przez zbocze tarasach, jeden wyżej, drugi nieco niżej. Oddzielał je od siebie rząd drzew. Na niższym parkingu, obok tylnego wyjścia, znaleźli miejsca przeznaczone na samochody gości.
Starannie rozmieszczone wewnątrz budynku tablice informacyjne czyniły odszukanie biur administracji szpitala rzeczą nad wyraz łatwą. Życzliwa sekretarka wskazała im gabinet Michaela Caldwella, ordynatora szpitala.
Angela zapukała we framugę otwartych drzwi. Caldwell podniósł wzrok znad biurka i wstał, by się z nią przywitać. Swą krępą, atletyczną budową i oliwkową cerą przypominał Angeli Davida. Był też chyba jego rówieśnikiem - miał około trzydziestu lat - i podobnie jak jej mąż liczył sobie jakieś sześć stóp wzrostu. Jego włosy również cechowała naturalna skłonność do układania się w przedziałek na środku głowy, ale na tym podobieństwo się kończyło. Caldwell miał o wiele twardsze od jej męża rysy twarzy, a orli nos o wiele węższy.
- Wejdźcie! - zawołał z entuzjazmem. - Proszę! Chodźcie tu wszyscy. - Szybko ustawił dla nich przed swoim biurkiem dodatkowe krzesła.
David popatrzył na Angelę, czekając na jej decyzję, żona jednak wzruszyła tylko ramionami. Skoro Caldwell chciał rozmawiać od razu z całą rodziną, było jej to na rękę.
Przedstawiwszy się, ordynator wrócił za biurko, trzymając w dłoni teczkę z aktami Angeli.
- Czytałem pani podanie - oświadczył - i doprawdy jestem pod wrażeniem.
- Dziękuję - odrzekła Angela.
- Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że kobieta może być patologiem - powiedział. - Ale dowiedziałem się, że coraz więcej pań wybiera ostatnimi czasy tę specjalność.
- To było do przewidzenia - odparła Angela. - Ten zawód pozwala pogodzić praktykę medyczną z posiadaniem rodziny. - Popatrzyła uważnie na Caldwella. Jego ostatnia wypowiedź sprawiła, że poczuła się nieco niezręcznie, ale postanowiła przetrwać tę próbę.
- Z udzielonych pani rekomendacji wynika, iż oddział patologii w Boston City Hospital uważał panią za jednego z najlepszych pracowników.
- Starałam się, jak mogłam.
- Pani świadectwo ukończenia szkoły medycznej w Columbii także robi imponujące wrażenie - uśmiechnął się Caldwell. - Z przyjemnością zatem zatrudnimy panią w Bartlet Community Hospital. Czy ma pani jakieś pytania?
- David również stara się o pracę w Bartlet - powiedziała. - W jednej z głównych organizacji medycznych w tej okolicy: Comprehensive Medical Vermont.
- Nazywamy tę instytucję po prostu CMV - oświadczył Caldwell. - To jedyna tego rodzaju placówka w tej części stanu.
- Napisałam w podaniu, że podjęcie przeze mnie pracy jest uzależnione od tego, czy zatrudnią oni mojego męża. I vice versa.
- Wiem o tym - odrzekł Caldwell. - Prawdę mówiąc, pozwoliłem sobie skontaktować się z CMV i rozmawiałem o podaniu Davida z dyrektorem Charlesem Kelleyem. Oczywiście, nie była to rozmowa oficjalna, ale - jak zrozumiałem - pani mąż nie będzie miał kłopotów z podjęciem tam pracy.
- Mam zobaczyć się z panem Kelleyem, gdy tylko skończymy to spotkanie - powiedział David.
- Doskonale - ucieszył się Caldwell. - A więc, doktor Wilson, szpital proponuje pani stanowisko asystentki patologa. Dołączy pani do dwóch innych patologów. Pani wynagrodzenie za pierwszy rok pracy wynosić będzie osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów.