Pewnie uznałbym ceremonię za przezabawną, gdybym choć na chwilę mógł oderwać myśli od tego, co znajdowało się pod Stefem, niemal w samym kroczu. Ledwo zdołałem unieść jego nogi, by wcisnąć tam ciało Faith. Prawdę mówiąc, schodzenie ze ściany też nie było łatwe - tym razem małpka się mnie nie trzymała. Poza tym przez całą drogę do kostnicy drżałem na myśl, że ktoś mnie zobaczy i będzie ciekaw, co niosę w paczce owiniętej papierem toaletowym. Jednakże wszyscy są tak zaabsorbowani przygotowaniami do startu, że albo gorączkowo pracują, albo z wyczerpania zasypiają tam, gdzie zmorzy ich sen. Dosłownie. Ludzie wszędzie potrafią się zdrzemnąć.
Zgodnie ze zwyczajami przyjętymi we wszystkich kulturach, w których wystawia się zmarłych, Stef leżał w trumnie do połowy otwartej. Akurat czesała go i malowała mu twarz pracowniczka zakładu pogrzebowego, więc się schowałem za plikiem dokumentów na szafce kartoteki i siedziałem tam, dopóki nie wyszła. Bałem się, że zamknie trumnę lub zgasi światło, co by znacznie utrudniło albo nawet uniemożliwiło mi działanie. Chyba poszła do łazienki, bo nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Natychmiast wskoczyłem do trumny i wepchnąłem Faith za białą koronkę, zasłaniającą dolną połowę zwłok. Trochę mnie zaszokowało, kiedy stwierdziłem, że nie zawracali sobie głowy, by ubrać niewidoczną część ciała nieboszczyka. W pewnym sensie słusznie - wszystkie jego rzeczy będą rozdane, z wyjątkiem odzieży, jaką miał na sobie w czasie pogrzebu, ona bowiem zostanie zutylizowana i wróci do biosystemu, bo zbyt wiele osób wierzy, że ubranie, które nieboszczyk miał na sobie w trumnie, przynosi nieszczęście. Więc niby po co marnować spodnie, bieliznę, buty i skarpetki w idealnym stanie? Pewnie dlatego używano trumien z dzielonym wiekiem - niektórzy twierdzili, że nawet częściowe pokazywanie zwłok jest prostackie, a ich ubieranie uznawali za marnotrawstwo.
Miałem inne zdanie na ten temat, kiedy się męczyłem z gołymi nogami Stefa, chcąc je unieść i rozchylić na tyle, by między nimi ukryć martwą Faith. Znalazła swoje ostatnie schronienie w najbardziej intymnym miejscu. W pewnym sensie było ono przytulne i właściwe, lecz gdy spojrzałem na to z innej strony, zrobiło mi się słabo na myśl, że w taki sposób pozbywam się zwłok małpki.
Ale to jedynie martwe ciało. Musiałem sobie przypominać, że przecież Faith już nie ma, kimkolwiek i czymkolwiek była, że zostały po niej tylko tkanki, powoli się rozkładające, i że gdyby ją znaleziono, czekałaby mnie śmierć.
Męczące okazało się także wyprostowywanie nóg Stefa, jednak jakoś dałem sobie radę. Nareszcie całkowicie ukryłem Faith.
Jeszcze trochę tam posiedziałem. O jedną chwilę za długo. Wróciła pracowniczka. Słyszałem, jak krząta się po sali.
Już chciałem uciekać, lecz nie miałem pewności, czy mnie nie zauważy. Gdyby spostrzegła, jak wychodzę z trumny, zainteresowałaby się, co tam robiłem. Obszukując Stefa, znalazłaby Faith.
Ale jeśli zostanę, mogłaby wyjść z sali dopiero po skończeniu pracy, a wtedy zamknie trumnę i będę w pułapce. Carol Jeanne prawdopodobnie by mnie szukała, ale wątpię, czy komukolwiek przyszłoby do głowy, żeby zajrzeć do trumny Stefa. Gdyby nawet wystarczyło mi powietrza i gdyby nawet ktoś mnie znalazł, zaczną się pytania: "Gdzie byłeś? Co robiłeś?"
Kobieta skończyła malować Stefowi twarz. Później go uczesała. Lakier do włosów omal mnie nie udusił, ale nie kichnąłem, co uznałem za wielkie osiągnięcie.
Wreszcie odeszła, zabierając grzebień i butelkę z lakierem. Wiedziałem, że to może być moja ostatnia szansa. Wygramoliwszy się spod koronki, zasłaniającej połowę zwłok, szybko sprawdziłem, czy równo wisi, a potem przeszedłem na zamkniętą część wieka i zsunąłem się na mosiężny uchwyt, biegnący wokół trumny. Wszystko zajęło mi parę sekund i odbyło się prawie bezszelestnie. Sprzyjało mi to, że pracowniczka zakładu nuciła, a więc nie panowała tam zupełna cisza. Wisiałem na uchwycie, schowany między trumną a ścianą. Kiedy kobieta, zamknąwszy pozostałą cześć wieka, zajęła się sprzątaniem, zeskoczyłem na podłogę i cichutko wymknąłem się z sali.
Przez cały pogrzeb nieustannie myślałem o zwłokach Faith. Z gorzką ironią stwierdziłem, że wiele z tego, co mówiono o nieboszczyku, mogło się odnosić do małej. Kiedy pastor wspomniał o zmartwychwstaniu, bardzo żałowałem, że nie potrafię płakać. Gdyby Bóg istniał i gdyby Chrystus rzeczywiście ożywiał zmarłych, jak twierdzą ludzie, czy Faith mogłaby liczyć na zmartwychwstanie? Przecież była tylko zwierzęciem i nigdy nie miała duszy. Tak przynajmniej utrzymują wszystkie teologie, jakie znam.
I wtedy wpadła mi do głowy szalona myśl: Co powiem swoim dzieciom? Że śmierć to koniec? Że w ogóle nie ma duszy? Nieważne, że już straciłem wszelką nadzieję na dzieci. Fakt grzebania zmarłych wraz z bronią i misami pełnymi jedzenia uważa się za oznakę rozumu ludzi z czasów prehistorycznych. No, bo wiadomo, że istoty rozumne wierzą w życie pozagrobowe. To chyba świadczy, że z agnostycyzmem nauki jest coś nie w porządku. Choć nie całkiem, bo nawet ci, którzy przeczą istnieniu duszy, muszą żyć, jakby ona istniała, jakby samo życie coś znaczyło i jakby wolna wola nie była produktem genów i wychowania. Możecie mieć własną opinię w tej sprawie, ale jeśli pragniecie żyć z innymi ludźmi, musicie wierzyć, że społeczeństwo składa się z jednostek, które mają wolną wolę, a zatem duszę czy coś w tym rodzaju. Coś, co daje się oceniać w kategoriach moralnych, co należy szanować. Ludzie jednak zdecydowanie odmawiają mi duszy, która od dawna we mnie płonie.