podsunęła jej do ust tykwę z wodą... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Był to wzruszający gest.
- Ci ludzie konają, idąc - powiedziała cicho Louisa. Kiedy podjechali bliżej, policzyła nieszczęśników. -
Sześćdziesiąt osiem osób, ale mogłam pominąć jakieś dziecko.
Po chwili Jim zatrzymał wierzchowca i uniósł się w strzemionach.
- Kim jesteście i skąd przybywacie?
Wydawało się, iż są tak wyczerpani, że aż do tej pory nie zauważyli jeźdźców, bo okrzyk Jima wzbudził
wśród nich popłoch i zamieszanie. Niektóre kobiety rzucały na ziemię tobołki i łapały dzieci. Grupa rozpierzchła
się w stronę, z której nadeszła, lecz była to żałosna próba ucieczki, gdyż kobiety potykały się i padały jedna po
drugiej na trawę, nie mogąc dalej biec. Próbowały nie zwracać na siebie uwagi, leżąc płasko na ziemi i
naciągając na głowy swoje skórzane okrycia.
Tylko jeden człowiek nie próbował uciekać. Był stary, chudy i wiotki jak patyk, lecz stał, godnie
wyprostowany. Opuścił chustę na ramiona, wydał przenikliwy, drżący okrzyk wojenny i ruszył z włócznią w
dłoni prosto na Jima. Cisnął nią z odległości pięćdziesięciu kroków, ale jego stare ramię nie było w stanie tak
daleko rzucić, więc włócznia wbiła się w ziemię w połowie drogi. Starzec opadł na kolana. Jim podjechał
ostrożnie bliżej, czujny, starając się nie narazić na kolejny atak srebrnowłosego staruszka.
- Kim jesteś, stary ojcze? - zapytał. Musiał powtórzyć pytanie w trzech różnych narzeczach, zanim
mężczyzna zrozumiał i odpowiedział.
- Wiem, kim jesteście, wy, którzy jeździcie na grzbietach dzikich zwierząt i mówicie w naszych językach.
Wiem, że jesteś jednym z białych czarowników-krokodyli, przychodzących z wielkiej wody, żeby pożerać ludzi.
Bo skąd znałbyś język mojego ludu? Lecz nie lękam się ciebie, nieczysty demonie, bo jestem stary i gotowy na
śmierć. Ale zginę, walcząc z tym, który pożre moje córki i wnuki. - Podniósł się z wysiłkiem i wyciągnął zza
pasa toporek. - Chodź, zobaczymy, czy masz w żyłach krew, jak inni ludzie.
Mówił dialektem północnych Lozi, którego Aboli nauczył Jima.
- Napawasz mnie trwogą, stary wojowniku - rzekł poważnie do starca - lecz odłóżmy broń i porozmawiajmy
chwilÄ™, zanim zaczniemy bitwÄ™.
- Jest tak przerażony, że nie wie, co mówi - zauważyła Louisa. - Biedny stary człowiek.
- Może nie przywykł do dyskusji z białymi czarownikami i demonami - powiedział z przekąsem Bakkat. -
Ale jedno wiem: jeśli nie dostanie czegoś do jedzenia, niedługo zdmuchnie go wiatr.
Starzec chwiał się na chudych nogach.
- Kiedy ostatnio jadłeś, wielki wodzu? - spytał Jim.
- Nie rozmawiam z czarownikami i duchami krokodyli - odparł z pogardą starzec.
- Jeśli nie jesteś głodny, wodzu, to powiedz mi, kiedy twoje córki i wnuki coś jadły?
To zbiło go z tropu. Spojrzał na swoje plemię i odparł cicho, z pełną godności prostotą:
- Oni głodują.
- I ja to widzę - stwierdził ponuro Jim.
- Musimy im przywieźć jedzenie z wozów - powiedziała niecierpliwie Louisa.
- Potrzeba czegoś więcej niż kilka ryb i bochenków chleba, żeby nakarmić tłumy. Kiedy zjedzą wszystko z
naszej spiżarni, będziemy głodować razem z nimi. - Jim odwrócił się w siodle i spojrzał na stada zwierząt,
pasące się wszędzie na równinie. - Umierają z głodu wśród obfitości jadła. Nie mają ani umiejętności, ani broni,
żeby zabić chociaż jedną sztukę spośród tych tysięcy zwierząt. - Spojrzał na starego wodza. - Użyję swoich
czarów i nie do tego, by zgładzić twoje plemię, ale żeby je nakarmić.
Zostawili starca i odjechali. Jim wybrał stado podobnych do krów, dziwnych zwierząt z ciemnymi,
strąkowatymi grzywami, zakrzywionymi rogami i nogami za cienkimi w stosunku do krzepkich ciał. Głupie
stworzenia brykały przed Bakkatem i Zamą, którzy szerokim łukiem zaganiali je w stronę Jima i Louisy. Kiedy
przywódcy stada znaleźli się prawie w zasięgu strzału, wyczuli niebezpieczeństwo i pochylili kosmate łby.
Prychając i parskając, zwierzęta rzuciły się do prawdziwej ucieczki, lecz Werbel i Śmigła łatwo je dogoniły.
Podjechawszy blisko, Jim położył po jednej sztuce z każdej strzelby, a Louisa ustrzeliła ze swojej francuskiej
broni jeszcze jedną. Obwiązali postronkami ciała zwierząt i przyciągnęli je końmi do miejsca, gdzie starzec
przykucnÄ…Å‚ na trawie.
Podniósł się.
- Mięso! Demony przyniosły nam mięso! Chodźcie prędko i przyprowadźcie dzieci! - krzyknął drżącym
głosem, zobaczywszy, co się dzieje.
Jedna stara kobieta podczołgała się niepewnie, ale inne trzymały się z dala. Dwoje najstarszych zaczęło
oprawiać ubite zwierzęta, używając ostrza włóczni jak noża do krojenia mięsa. Kiedy reszta grupy zobaczyła, że
białe demony ich nie napastują, rzuciła się do uczty.
Louisa śmiała się głośno, widząc matki oddzierające kawały surowego mięsa, by przeżuć je na papkę i
wypluć do ust dzieci, jak samice ptaków karmiące pisklęta. Zaspokoiwszy pierwszy głód, rozpalili ogniska, żeby
upiec i uwędzić resztę mięsa. Jim i Louisa zapolowali jeszcze raz i przywieźli dość jedzenia, aby wystarczyło
nawet dla tak wielu gąb na kilka miesięcy.
Niebawem wędrowcy stali się tak ufni, że nie uciekali, kiedy Louisa wchodziła między nich. Kobiety
pozwalały jej brać dzieci na ręce. A potem skupiły się wokół niej i ze zdumieniem dotykały jej włosów i
głaskały bladą skórę.
Jim i Bakkat usiedli ze starcem.
- Z jakiego jesteście plemienia?