– Mam nadzieję, że wybaczysz nam tę nie zapowiedzianą wizytę, ciociu Desdemono. – Wskazała na towarzysza. – To mój przyjaciel, lord Robert Andreville. Robinie, lady Ross.
Desdemona rzuciła wzrokiem w stronę mężczyzny i już nie mogła oderwać od niego oczu. Złocistowłosy towarzysz bratanicy wyglądał jak dżentelmen, a nie żaden hultaj, i był przy tym tak przystojny, że mógłby zawrócić w głowie każdej kobiecie. Nic dziwnego, że Maxima z nim uciekła.
Skłonił się elegancko gospodyni.
– Lady Ross.
Potem wyprostował się z uśmiechem, który bardziej wrażliwą kobietę przyprawiłby o palpitację serca.
Nieskłonna do uniesień, przynajmniej nie w tej chwili, Desdemona powitała go chmurnym spojrzeniem i krótkim skinieniem głowy.
– Moja droga – zwróciła się do bratanicy – jestem taka szczęśliwa, że w końcu cię spotkałam. Bardzo się martwiłam o twoje bezpieczeństwo.
– Z jakiego powodu? – zapytała Maxima ze zdziwieniem.
Desdemona usłyszała zduszony śmiech markiza. Najwyraźniej bawiła go ta sytuacja.
Robin nie zauważył brata, ale słysząc śmiech, spojrzał w tamtą stronę.
– Giles! Cóż za niespodzianka. Nie wiedziałem, że planujesz wyjazd do Londynu, ani że znasz lady Ross.
– Nie znałem tej pani i nie planowałem żadnej podróży – odparł markiz Wolverton. – To ty jesteś odpowiedzialny za obydwie okoliczności.
– Naprawdę?
– Przez ostatnie dwa tygodnie lady Ross i ja przemierzaliśmy osobno, a czasami razem, Anglię, starając się was dogonić – wyjaśnił. – A wy wchodzicie tu tak po prostu, jakbyście składali zwykłą poranną wizytę starszej pani.
– Ciocia Desdemona nie jest starszą panią – zauważyła Maxima.
– Dziękuję – mruknęła Desdemona, czując, że sytuacja wymyka się jej spod kontroli. Choć, oddając sprawiedliwość, nigdy nie była pod kontrolą.
– To była metafora. – Giles zerknął na Desdemonę z zalotnym uśmiechem. – Sam już zdążyłem to zauważyć. Panno Collins, ponieważ nastąpiło lekkie zamieszanie, pozwoli pani, że sam się przedstawię. Nazywam się Wolverton, jestem starszym bratem pani eskorty.
– Ach tak – powiedziała z zastanowieniem Maxima. – To ten, po którego śmierci, niech Bóg broni, Robin odziedziczy szlachectwo.
Wolverton zamrugał powiekami, po chwili jednak skinął głową.
– Dokładnie.
– Myślę, że powinniśmy wszyscy usiąść i napić się kawy – zaproponowała Desdemona, powstrzymując wybuch histerii, i potrząsnęła dzwonkiem.
Maxima usiadła naprzeciwko ciotki.
– Dlaczego się o mnie martwiłaś, ciociu Desdemono? Czy wuj Cletus do ciebie napisał?
– Przyjechałam do Chanleigh Court zaraz po twoim wyjeździe. Cletus i Althea przyznali, że wyjechałaś niespodziewanie i prawdopodobnie nie masz przy sobie pieniędzy. Doszłam do wniosku, że jeśli udałaś się do Londynu, to czeka cię ciężka przeprawa.
Służąca wniosła tacę. Lady Ross nalała gościom kawy, po czym kontynuowała swą wypowiedź.
– Samotna młoda kobieta, przemierzająca samotnie setki mil, w obcym kraju, gdzie pełno jest zbirów, złodziei i Bóg wie kogo jeszcze nie może być bezpieczna. Postanowiłam więc udać się za tobą.
– To bardzo miło z twojej strony, ale niepotrzebnie się martwiłaś. – Brązowe oczy Maximy wyrażały zaskoczenie, że ktokolwiek się o nią bał. – To była przyjemna i interesująca podróż i nic złego się nie zdarzyło.
Robin nie mógł powstrzymać chichotu. Maxima spojrzała ostro na towarzysza. Wyglądał jak sama niewinność.
– A jak ty się w to wplątałeś, Giles? – zapytał brata.
– Lady Ross dowiedziała się, że jej bratanica została porwana przez mojego brata, pożeracza kobiecych serc – wyjaśnił.
Robin uniósł brwi.
– Pożeracza serc? – powtórzył. – Cóż takiego uczyniłem podczas tych niewinnych miesięcy w Yorkshire, żeby zasłużyć sobie na takie miano?
– To są słowa okolicznych wieśniaków – wyjaśniła Desdemona. – Pojechałam więc do Wolverton, żeby to sprawdzić.
– Lady Ross zbyt łagodnie przedstawia wydarzenia – skorygował wesoło Giles. – W rzeczywistości wparowała do mojej biblioteki jak żądna zemsty furia, walnęła parasolem w biurko, oskarżyła cię o wszelkie możliwe zbrodnie, zagroziła więzieniem i jak wpadła, tak wypadła.
Desdemona rzuciła markizowi wściekłe spojrzenie. Tamtego dnia była nieco podenerwowana, postąpił więc nie po dżentelmeńsku, napomykając o jej mało dystyngowanym zachowaniu.
– Pożeracz niewieścich serc i przestępca? – Robin popatrzył współczująco na gospodynię. – Nie pozostało więc pani nic innego, jak próbować ratować bezbronną bratanicę.
Na te słowa Maxima aż sarknęła.
– Ciociu, lord Robert uparł się, żeby mi towarzyszyć wyłącznie ze względu na moje bezpieczeństwo. – W głosie dziewczyny pojawiło się lekkie zmęczenie. – Podobnie jak ty uznał, że jestem bezbronna i zbyt słaba, by przetrwać samotnie tę podróż.
Robin uśmiechnął się ciepło do dziewczyny.
– To błędne przeświadczenie nie trwało długo, Maxie.
– Maxie? – powtórzyła Desdemona. – Cóż za wulgarne przezwisko.
Maxie aż podskoczyła.
– Tak nazywał mnie ojciec, ciociu Desdemono.
– Twój ojciec mówił do mnie Dizzy, ale ja za tym nie przepadałam – sucho odparła Desdemona.
– Dizzy? – powtórzył z zainteresowaniem Giles. Lady Ross udała, że tego nie słyszy.
– Ale jeśli wolisz Maxie, spróbuję się przyzwyczaić do tego zdrobnienia – powiedziała, obrzucając wzrokiem małą, zgrabną figurę bratanicy. – Chyba powinnaś przestać nazywać mnie ciotką. Dzieli nas tylko kilka lat, a ja, zdaje się, nie najlepiej wykonałam ciotczyne obowiązki. Może więc spróbowałybyśmy się zaprzyjaźnić.
Maxie uśmiechnęła się nieśmiało.
– Bardzo tego pragnę.
Desdemona upiła kawy, potem westchnęła.