Godo, przyszedłem po Korę. Wiesz, że jest trzecia rano? Jest twórczynią, a nie służącą! Powinna być w łóżku, w domu w Zaułku Tellury.
Kora poderwała się i podbiegła do Ziniquela.
- Tu jestem! - zawołała z ulgą, którą chciała ukryć.
- Imrchu, nawet by mi się nie śniło trzymać cię cały wieczór w kącie - rzekł Ziniquel. Kiedy przechodził obok Goquisite i Gody, poły jego płaszcza chlasnęły twórczynię po twarzy. Nie odezwała się, a Ziniquel zignorował tę milcząca prośbę o pokój. - Mam dla ciebie płaszcz. Wkładaj. Idziemy. O tej nieboskiej godzinie nie znalazłem rykszy.
- To możliwe - mruknęła Goda. - Goquisite ma trzy ryksze, których używa nocą. Co najmniej trzy.
Ziniquel poprowadziÅ‚ KorÄ™ do drzwi. OdezwaÅ‚ siÄ™, nie odwraÂcajÄ…c gÅ‚owy:
- Nie sÄ…dzÄ™, aby rykszarz w liberii Ankh, odwożący kogoÅ› do ZauÅ‚ka Tellury w nocy byÅ‚ dobrym pomysÅ‚em. - Ton jego gÅ‚osu zasugerowaÅ‚ coÅ› bardzo niecenzuralnego. Goda zaczerwieÂniÅ‚a siÄ™ po cebulki wÅ‚osów.
Jego gburowatość ośmieliła Korę. Dała upust swej irytacji:
- Dobranoc. Godo! Na razie, jeśli zobaczymy się w domu, a jeśli nie, to do jutra!
Ziniquel zamknÄ…Å‚ drzwi.
- Ciekawe, jak sobie poradzą - zaśmiał się. - Goquisite nie potrafi zebrać myśli, kiedy traci nad sobą panowanie.
Teraz, kiedy byli sami. Kora poczuÅ‚a siÄ™ dziwnie nieÅ›miaÅ‚a. Kiedy ostatni raz przebywali razem, udawaÅ‚a ducha. ZaczerwieÂniÅ‚a siÄ™ na wspomnienie tamtej nocy. On jednak nie czuÅ‚ skrÄ™poÂwania.
Spiralna klatka schodowa pełna była duchów.
- Goquisite to zapalona kolekcjonerka, szczególnie duchów o mroczniejszym zabarwieniu. Bardzo podobał jej się twój kuzyn. Goda zadedykowała jej kilka prac.
Lokaje rozsunÄ™li siÄ™ zdziwieni, kiedy Kora i Ziniquel wyszli w noc. Lodowaty deszcz bÄ™bniÅ‚ w tropikalne roÅ›liny w ogrodzie otaczajÄ…cym posiadÅ‚ość Goquisite. Kiedy szli wzdÅ‚uż rododenÂdronów i magnolii, powietrze pachniaÅ‚o zieleniÄ…. Plac Antyproroka poÅ‚yskiwaÅ‚ w deszczu. Od czasu do czasu, w kaÅ‚użach odbijaÅ‚y siÄ™ Å›wiatÅ‚a, ale kiedy opuÅ›cili dzielnicÄ™ paÅ‚acowÄ…, nawet one zniknęły. OdgÅ‚osy hulanek ucichÅ‚y, a zastÄ…piÅ‚o je ujadanie psów i kwik Å›wiÅ„. Bagnisko wystawiaÅ‚o siÄ™ na deszcz.
- Jesteśmy w domu - powiedział Ziniquel.
Kora nawet nie rozpoznaÅ‚a ZauÅ‚ka Tellury. Albien wyglÄ…daÅ‚ na opuszczony i wiÄ™kszy, a jego dachy sterczaÅ‚y monstrualnie na tle nieba. Drzwi byÅ‚y jak zawsze otwarte. Wspólny hol Kielicha i Albienu oÅ›wietlaÅ‚a pojedyncza Å›wieca. Hol Å›wieciÅ‚ pustkami, ale teraz Kora miaÅ‚a wrażenie, że umieszczenie tam jakichkolÂwiek mebli byÅ‚oby zbrodniÄ….
- Ale plucha! - mruknął Zin. – Koro, chcesz się napić czegoś ciepłego?
Rozczesała włosy i mruknęła:
- Chętnie.
Zostawili mokre ślady na schodach.
- Masz ochotÄ™ na czekoladÄ™?
- A co to jest?
- Nie wiesz... bogowie! Masz tak wyrafinowane maniery, że czasami zapominam, że pochodzisz z soli! - WyszczerzyÅ‚ zÄ™by. - Zapoznanie ciÄ™ z czekoladÄ… bÄ™dzie rzadkÄ… przyjemnoÂÅ›ciÄ…. Ziarno kakaowe, bez miodu.
Kora nie byÅ‚a w jego pracowni od pamiÄ™tnej nocy. Sypialnia z koronkowymi zasÅ‚onami obudziÅ‚a krÄ™pujÄ…ce wspomnienia. Ciarki przebiegÅ‚y jej po krzyżu. PoÅ›rodku podÅ‚ogi, pomiÄ™dzy rozrzucoÂnymi paletami, farbkami i pÄ™dzlami, siedziaÅ‚ po turecku kolejny duch.
MążWelli.
Kora skoczyła ku drzwiom.
- Bogowie! Co... dlaczego nie wysłałeś go z innymi?
- Co? - Ziniquel spojrzał na środek pracowni. - To tylko duch.
- ByÅ‚am towarzyszem ra... razem z nim - Jej zÄ™by dzwoÂniÅ‚y o siebie. - ByÅ‚ mężem ducha SzczÄ™snego.
Veretrańczyk wyglądał na zatopionego w lekturze. Nie mogła uwierzyć, że jego jedwabiste loki są twarde jak diament, dopóki ich nie dotknęła. Zimne, zimne i twarde, podobnie jak strony książki. I rozchylone usta, których głęboki kolor podkreślał jeden perłowobiały ząb. Kiedy dotknęła włosów, nic poczuła rozpaczy ani desperacji, tylko spokojną chęć życia kogoś, kto kocha to, co studiuje. Żaden z duchów, które widziała tego wieczoru, nie mógł się równać z tym pod względem technicznej doskonałości. Ale Kora wiedziała, że chłopak pochodził z farmy, jak jego żona, i nigdy w życiu czegoś podobnego nic czuł.
Czar się rozwiał
- Co z nim zrobisz?
- Jeszcze nie wiem. - Ziniquel nie spuszczaÅ‚ z niej oka. - Prawdopodobnie oddam go jednemu z flamenów. Być może RadosnoÅ›ci. Kocha książki. Kość mu czyta, mimo że to ateistyczÂny wymysÅ‚.
- To będzie strata, flamen nie może widzieć...
- Sztuka tworzenia duchów została wymyślona dla ślepców. Mogą czuć. Radosność nie ukryje ducha w domu, jak Sumerowie, postawi go w tawernie albo innym miejscu publicznym, żeby zwykli ludzie mogli też to poczuć. Może nawet wyśle go za granicę. Dlatego oddaję moje duchy flamenom; chcę, aby były używane, nie ukrywane. - Zatrzymał się, a potem wzruszył ramionami, jakby wstydził się swej pasji.
- Większość duchów, które tworzysz, nie jest zamawiana?
Ziniquel parsknÄ…Å‚.
- Ostatnim razem zamówiono duchy na inaugurację Miło. Piętnaście lat temu. Gdybyśmy pracowali raz na piętnaście lat, szybko stracilibyśmy wiarygodność w Elipsie.
- Jak znajdujemy nasze duchy? Jak ci się udało złapać tego?
- Zazwyczaj... cóż, zazwyczaj je uwodzimy. To kolejny talent, który musi posiadać twórca.