Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Radinka jej pomoże, jest dobra i troskliwa. Mówiła, że wieczorami
pracuje w Romatechu. No i tam jest ochrona. Mnóstwo ludzi. Wśród nich, Roman Draganesti.
Wzdrygnęła się. Za żadne skarby nie poprosi tego drania o pomoc. Wytłumaczy Radince, że
nigdy więcej nie chce go widzieć. Musi gdzieś tylko bezpiecznie przeczekać do rana, a wtedy
skontaktuje się z agentem. Biedny Bob. Oby nic mu nie groziło. Na wspomnienie Rosjanina
za kierownicą czarnego sedana przeszył ją dreszcz. Odwróciła się.
- Jadą za nami?
- Chyba nie. Mamy nad nimi przewagę czasową.
-Oby.
- Proszę za mną, panno Whelan. Tu nie jest pani bezpieczna.
Szarpnęła się.
- Zostaw mnie. Ja wiem... wiem, gdzie śpicie. - Widziałam trumny. A w trumnach sypiają
wampiry. Zmarszczył czoło.
- Proszę mi dać ten kieliszek. Pójdziemy do kuchni, zje pani coś normalnego.
Normalnego? Więc, co to niby jest? Uniosła kieliszek i pociągnęła nosem. Krew! Z krzykiem
rzuciła go na ziemię. Rozprysł się o posadzkę, jego zawartość pochlapała wszystkich dokoła.
- No i zobacz, co narobiłaś! - wrzasnęła jakaś kobieta. - Krwawe plamy na nowiutkiej sukni!
Ty... - Spojrzała na nią i syknęła.
Shanna się cofnęła. Rozejrzała się. Wszyscy sączyli coś z kieliszków. Pili krew. Przycisnęła
torbę do piersi. Wampiry.
- Shanna, proszę. - Roman zbliżał się powoli. - Chodź ze mną. Ochronię cię.
Uniosła drżącą dłoń do ust.
- Ty... ty też. - Miał nawet czarną pelerynę, jak Dracula. Facet z DVN zawołał głośno:
- Corky, musimy to mieć! Dziennikarka przepychała się przez tłum.
- Nieoczekiwane wydarzenie na balu w Romatechu! Na imprezie wampirów zjawiła się
kobieta śmiertelna! - Podsunęła Shannie mikrofon pod nos. - Powiedz, jakie to uczucie
znaleźć się w tłumie wygłodniałych wampirów?
- Idź do diabła! - Shanna odwróciła się na pięcie i spojrzała na drzwi. Stali tam Rosjanie.
- Pójdziesz ze mną. - Roman złapał ją żelaznym uściskiem i otulił oboje peleryną.
Otoczyła ją ciemność.
Rozdział 16
Wpierwszej straszliwej chwili Shanna nie czuła gruntu pod nogami. Dryfowała,
zagubiona, półprzytomna, świadoma tylko bliskości Romana. Otaczała ją ciemność, groźna,
myląca. Nagle szarpnięcie i stała. Właściwie potykała się.
- Ostrożnie. - Podtrzymał ją. Odsunął pelerynę i Shanna poczuła na policzku lekki wiaterek.
Uderzył ją zapach ziemi i kwiatów.
Byli na zewnątrz, w ogrodach otaczających Romatech. Reflektory ogrodowe wyczarowywały
z mroku dziwne kształty. Skąd się tu wzięła? Na dodatek jest sama z Romanem Draga-nestim.
Z Romanem, czyli z... z... Nie, nie mogła o tym myśleć. To zbyt straszne.
Wyrwała się z jego objęć, poślizgnęła się na żwirkowej alejce. Nieco dalej z okien sali
balowej padał blask. -Jak? Jak się tu...?
- Teleportacja - odparł miękko. - To był najszybszy sposób, jaki przyszedł mi do głowy.
Magia. A więc Roman naprawdę jest wampirem. Wzdrygnęła się. Niemożliwe. Nigdy nie
wierzyła we współczesne romantyczne wampiry. Takie stwory z samej definicji są obrzyd-
liwe. Paskudy, mają cuchnący oddech, gnijące ciało i długie szpony. Niemożliwe, żeby
wampir był seksowny i inteligentny jak Roman. Niemożliwe, żeby wampir tak całował. O
Boże, całowała się z nim. Wymieniała płyny ustrojowe z potworem z piekła rodem. No
bomba, nieźle to zabrzmi na spowiedzi. A pokuta? Dwie zdrowaśki i zero kontaktów z
pomiotem piekielnym?
Weszia na trawę, schroniła się w cieniu wielkiego drzewa, widziała jedynie zarys postaci
Romana. Wiatr rozwiewał czarną
pelerynę.
Nie myślała, puściła się szaleńczym biegiem w stronę świateł przy bramie. Biegła, ile sił w
nogach, nie pozwoliła, by torebka i siatka spowolniły sprint. W jej żyłach buzowała
adrenalina Jeszcze tylko kilka metrów i...
Szum i ruch za nią, a w alejce przed nią wyrósł cień. Roman. Zatrzymała się gwałtownie. Nie
chciała na niego wpaść. Chciwie łapała ustami powietrze. Stał nieruchomo.
Pochylił się.
- Nie uciekniesz mi.
- Zauważyłam. - Przyglądała mu się bacznie. - Mój błąd. Dopiero w tej chwili do mnie
dotarło, że nie powinnam robić nic, co wzbudziłoby twój apetyt.
- Nie przejmuj się tym. Ja nie...
- Nie gryziesz? Czyżby? - Przed oczami stanął jej wilczy kieł. - O Jezu. Ten ząb, który ci
wstawiłam... To był kieł, prawda?
- Tak. Bardzo ci dziękuję za pomoc. Żachnęła się.
- Wyślę ci rachunek. - Odchyliła głowę do tyłu, patrzyła w rozgwieżdżone niebo. -
Niemożliwe, że to się dzieje naprawdę.
- Nie możemy tu zostać. - Wskazał salę balową. - Rosjanie mogą nas zobaczyć. Chodź. -
Podszedł do niej.
Odskoczyła do tyłu.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Nie masz wyboru.
- Wydaje ci się. - Poprawiła siatkę na ramieniu, otworzyła torebkę. Roman westchnął ze
zniecierpliwieniem.
- Nie możesz mnie zastrzelić.
- Oczywiście, że mogę. Nawet nie oskarżą mnie o morderstwo. Przecież ty już nie żyjesz. -
Wyjęła berettę.
Błyskawicznie wyłuskał pistolet z jej dłoni i cisną w krzaki.
- Jak śmiesz! Potrzebna mi do obrony.
- Pistolet cię nie uratuje. Ja - tak.