Próbowałem go rozruszać, ale nic z tego nie wyszło. Zapytałem, co ma zamiar zrobić z samochodem.
- Naprawić go - odpowiedział lakonicznie i znowu umilkł.
Cóż, na pewno dysponował odpowiednimi umiejętnościami, nie mogłem temu zaprzeczyć. Potrafił posługiwać się narzędziami, potrafił słuchać i zlokalizować uszkodzone miejsce. Miał zręczne dłonie, radzące sobie ze wszystkimi urządzeniami; stawały się niezgrabne i niespokojne tylko w towarzystwie innych ludzi, szczególnie dziewcząt. Przejawiały wtedy skłonności do zacierania, znikania w kieszeniach lub, co było najgorsze, do wędrówki w okolice twarzy i nerwowego dotykania nierównego krajobrazu pokrytych pryszczami policzków, brody i czoła, co natychmiast zwracało na nie uwagę.
Owszem, był w stanie naprawić ten samochód, ale pieniądze, które zarobił podczas wakacji, były przeznaczone na studia. Nigdy do tej pory nie miał własnego samochodu i chyba nawet nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki bezwzględny sposób stare wozy potrafią wysysać z kieszeni pieniądze. Robią to tak, jak karmiące się krwią wampiry. Mógł ograniczyć wydatki na robociznę wykonując własnoręcznie większość czynności, ale same koszty nowych części zgniotłyby go na placek, zanim dobrnąłby do końca swego dzieła.
Powiedziałem mu o tym, lecz moje słowa w ogóle do niego nie dotarły. W dalszym ciągu miał rozmarzone, nieobecne oczy. Nie byłem w stanie odgadnąć, o czym myśli.
Zarówno Michael, jak i Regina Cunningham byli w domu - ona układała kolejnego debilnego puzzla (składał się z sześciu tysięcy różnych części i wpędziłby mnie w szaleństwo najdalej po piętnastu minutach), on zaś słuchał w salonie muzyki z magnetofonu.
Już wkrótce zacząłem żałować, że nie zrezygnowałem z ciasta i mleka. Arnie powiedział im, co zrobił, pokazał pokwitowanie, a oni o mało nie wyszli ze skóry.
Musicie zrozumieć, że Michael i Regina byli aż do szpiku kości ludźmi nauki. Pragnęli czynić w życiu dobro, co według nich oznaczało, że muszą protestować przeciwko wszystkiemu, przeciwko czemu się dało. Zaczęli na początku lat sześćdziesiątych od protestów przeciwko segregacji rasowej, potem przeskoczyli na Wietnam, a kiedy ten temat się wyczerpał, wzięli na celownik Nixona, proporcje rasowe w szkołach (mogli recytować do znudzenia kolejne wyroki sądowe w tej sprawie), brutalność policji i znęcanie się rodziców nad dziećmi. Oprócz tego istniało także mówienie. Kochali mówić prawie tak samo, jak protestować. Byli gotowi w każdej chwili wziąć udział w całonocnej dyskusji na temat programu badań kosmosu, panelu na temat Ustawy o Równouprawnieniu Płci lub seminarium na temat alternatywnych źródeł energii. Uczestniczyli w Bóg wie ilu “gorących liniach” - o gwałtach, narkotykach, dzieciach uciekających z domu - a także w starych, dobrych “telefonach zaufania”, gdzie mógł zadzwonić każdy, kto miał zamiar popełnić samobójstwo, i wysłuchać współczującego głosu mówiącego mu: “Słuchaj, stary, nie rób tego, masz pewne zobowiązania wobec pozostałych członków załogi statku kosmicznego Ziemia”. Po dwudziestu lub trzydziestu latach nauczania na uniwersytecie człowiek nabiera odruchu psa Pawłowa i zaczyna się ślinić na dźwięk dzwonka. Przypuszczam, że nawet można to polubić.
Regina (uparli się, żebym mówił do nich po imieniu) miała czterdzieści pięć lat i była przystojna w dość chłodny, półarystokratyczny sposób, to znaczy udawało jej się sprawiać arystokratyczne wrażenie nawet wtedy, kiedy miała na sobie dżinsy, czyli prawie zawsze. Wykładała na anglistyce, co oczywiście jest zbyt ogólne, kiedy uczy się na poziomie uniwersyteckim - to tak samo, jakby na pytanie “skąd jesteś?” odpowiedzieć: “z Ameryki”. Dokonała selekcji i powiększenia niczym na ekranie precyzyjnego radaru. Specjalizowała się w staro-angielskich poetach, pracę doktorską zaś napisała o Robercie Herricku.