Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zamieni³ z nim kilka s³ów i jeŸdziec wycofa³ siê zgiêty w lekkim uk³onie.
- Tarax powiedzia³ Alyonsowi, ¿eby by³ wdziêczny za to, co ma. Wydaje mi siê, ¿e Tarax gani tego jeŸdŸca za jakieœ uchybienie w rytuale obowi¹zuj¹cym w obecnoœci cz³onka Malnu.
Michael przyjrza³ siê dok³adniej Taraxowi zafascynowany ru­chami bia³ow³osego Sidha. - Czy jest starszy od pozosta³ych? - Cz³owiek mo¿e tak pomyœleæ. Wiek niewiele dla Sidhów
znaczy, kilka tysiêcy lat w tê czy w tamt¹. Zw³aszcza tutaj. - No, ale jest starszy? - nalega³ Michael.
- Nie wiem - przyzna³ Biri. Jak gdyby uœwiadamiaj¹c sobie dopiero teraz, ¿e rozmawia z cz³owiekiem, Biri zesztywnia³ ca­³y i cofn¹³ siê o krok. Alyons sk³oni³ siê Taraxowi, odwró­ci³ i opuszczaj¹c obóz skin¹³ na swoich Sidhów. Jego wzrok napotka³ Michaela i zatrzyma³ siê na nim; twarz Alyonsa nie wyra¿a³a ¿adnych uczuæ, ale mimo to Michael poczu³ b³ysk nienawiœci.
- Jest teraz bardzo z³y - odezwa³ siê znowu Biri. - Wydaje mi siê, ¿e ¯urawice rozmawia³y z Taraxem. Alyons mia³ nadziejê na z³agodzenie kary. Tarax powiedzia³ mu, Ÿe wœród Sidhów nie ma czegoœ takiego.
- No to nieŸle - mrukn¹³ Michael. - Teraz dopiero da nam w koœæ.
- Nie s¹dzê - powiedzia³ Biri. - Nie uczyni tego, dopóki ja tu jestem. urawice traktowane s¹ ze specjalnymi wzglêdami, zw³aszcza kiedy szkol¹ nowicjusza. One nie s¹ ju¿ tylko starymi Mieszankami. Alyons nie wa¿y siê im naraziæ.
- No a kiedy odejdziesz?
Coom spuœci³a siê po pniu pobliskiego drzewa i zeskoczy³a ciê¿ko na ziemiê. Otrzepa³a ubranie z kawa³ków kory i zerknê³a z ukosa za Alyonsem i jego jeŸdŸcami znikaj¹cymi we mgle. Do Michaela i Biriego podesz³a od ty³u Nare nios¹c owoc w œwie¿o wyplecionej z trawy macie.
- Œniadanie - oznajmi³a k³ad¹c matê miêdzy nimi. - Najedz­cie siê dobrze. Wieczorem przekroczymy granicê i z tego po­wodu nale¿y siê najeœæ, ale nie do syta. To dzisiaj nasz ostatni posi³ek.
- Dlaczego wieczorem - spyta³ Michael. - Czy to nie bardziej niebezpieczne?
Coom prychnê³a. Nare rzuci³a mu niebieski owoc podobny do tego, który widzia³ w domu przejœciowym. Z³apa³ go i obróci³ na d³oniach. Owoc by³ w po³owie pokryty meszkiem i miêkki jak brzoskwinia, chocia¿ mia³ barwê wyblak³ego nieba. Druga po³owa by³a ciemnoniebieska, twarda jak jab³ko i b³yszcz¹ca. Nigdzie na jego powierzchni nie dostrzega³ œladu ogonka czy innej skazy. ­Jedz - powiedzia³a Sport stoj¹ca kilka metrów dalej, przy m³odym drzewku.
W po³udnie Sidhowie wyprowadzili konie i dosiedli ich. Tarax podszed³ do Spart i wrêczy³ jej woreczek sani; w drodze powrotnej nie mia³ ich ochraniaæ ¿aden koñ. W zamian mieli zdaæ siê na czyst¹, ale na razie jeszcze nie wykszta³con¹ w pe³ni magiê Sidhów Biriego.
Tarax wyci¹gn¹³ przed siebie d³onie i Biri przy³o¿y³ do nich swoje. Spojrzenia, jakie miêdzy sob¹ wymienili, zdradza³y d³ug¹ za¿y³oœæ, nawet przywi¹zanie, ale nie by³o w nich wyraŸnego uczucia. Tarax pierwszy cofn¹³ rêce. Na odchodnym odwróci³ siê do Michaela i zmierzy³ go zimnym spojrzeniem. - A wiêc to jest ten faworyt Cielistego Jaja, prawda? - przemówi³ g³osem g³êbo­
kim i spokojnym. - To on ma byæ szkolony z moim Birim przez najstarsze z Mieszañców.
Wypowiedziawszy tych kilka zdawkowych s³ów, Tarax wróci³ do swojej grupy, po czym wszyscy dosiedli koni. Cienie miêdzy drzewami zda³y siê rozdwajaæ i przesuwaæ - i Sidhowie wraz z koñmi zniknêli.
Biri westchn¹³. - Jesteœ pierwszym od wieków cz³owiekiem, do którego siê odezwa³. Twój poprzednik... lepiej nie wspominaæ, co siê z nim sta³o.
Kiedy cienie drzew wyd³u¿y³y siê i niebo zmieni³o odcieñ, ¯urawice wyprowadzi³y Michaela i Biriego z lasu i skierowa³y siê na po³udnie, ¿eby przekroczyæ granicê w innym miejscu. Michael maszerowa³ równym krokiem za Spart przez niezbyt rozleg³¹, szmaragdowolazurow¹ sawannê. Za wy¿ynn¹ podmok³¹ ³¹k¹ wznosi³ siê regularny rz¹d woskowobr¹zowych ska³ lœni¹cych w promieniach zachodz¹cego s³oñca niczym polerowane drewno. Najwy¿sza ska³a mia³a oko³o dziesiêciu metrów, najni¿sza by­³a zaledwie kamieniem, po którym mo¿na przejœæ przez wodê. Poczynaj¹c od miejsca, w którym przecina³a je granica, ska­³y zaczyna³y czernieæ, pêkaæ, przechylaæ siê w tê czy inn¹ stronê. Nare pokonywa³a, jedn¹ po drugiej, gigantyczne ka­mienne p³yty, pozostali zaœ pod¹¿ali za ni¹, a¿ wreszcie stanêli na granicy, która g³adko dzieli³a na dwoje trzymetrowej wyso­koœci g³az.
Po drugiej stronie granicy, ze wszystkich stron gromadzi³ siê przy ska³ach py³. Biri przeszed³ pierwszy; zeœlizgn¹³ siê na stoj¹co po pokrytej py³em pochy³oœci nie przewracaj¹c siê. Za nim przesz³y Coom i Nare. Spart klepnê³a Michaela w ramiê przynag­laj¹c go. Stara³ siê naœladowaæ gracjê Biriego, ale skoñczy³o siê to zjechaniem po pochy³oœci na poœladkach. Szybko odbiegli dalej, ¿eby uciec przed gryz¹cymi ob³okami, które wzniecili.