- Może - przyznał z ociąganiem Sean.
- Kapujecie - Jimmy rozłożył szeroko ręce, zapominając o rysunkach na cemencie
- tylko tymi ulicami dokoła.
- Tylko tu dokoła - zaakceptował Sean.
- Byłby ubaw, nie? - Jimmy uśmiechnął się szeroko. Sean poczuł, że i na jego
twarzy rozlewa się uśmiech.
- Byłoby wdechowo.
- Fajowo. - Jimmy podskoczył, spojrzał na Seana, uniósł brwi i znowu podskoczył.
- Fajowo. - Sean czuł już niemal w rękach koło kierownicy.
- Byłoby byczo! - zawołał Jimmy i trzepnął Seana w ramię.
- Byczo! - Sean trzepnął w ramię Jimmy’ego. Czuł w sobie jakiś dygot, poryw,
rozpęd i entuzjazm.
- Byczo! - krzyknął Dave, zamachnął się, lecz nie trafił Jimmmy’ego w ramię.
Sean niemal już zapomniał o jego obecności. Z Dave’em zawsze tak było. Sean nie
miał pojęcia, dlaczego tak się działo.
- Będzie ubaw jak jasna cholerka! - Jimmy zaśmiał się i znowu podskoczył.
Sean już to widział oczami wyobraźni. Siedzą na przednich siedzeniach (Dave z
tyłu, jeśli w ogóle go zabrali), dwaj jedenastoletni chłopcy, i zasuwają po Buckingham
aż się kurzy, trąbią na kolegów, ścigają się błotnik w błotnik ze starszymi chłopakami
po Dunboy Avenue, z piskiem opon biorą zakręty. Czuł zapach wpadającego przez
okno powietrza i jego pęd we włosach.
Jimmy spojrzał w głąb ulicy.
- Znasz tu jakiegoś frajera, który zostawia kluczyki w stacyjce?
Sean znał takich frajerów. Pan Griffin chował kluczyki pod siedzeniem, Dottie
Fiore trzymała je w schowku na rękawiczki, a stary Makowski, pijaczyna, który
dniami i nocami słuchał na cały regulator płyt Sinatry, najczęściej zapominał je wyjąć
ze stacyjki.
Gdy jednak pobiegł spojrzeniem za wzrokiem Jimmy’ego i dostrzegł samochody,
których właściciele zostawiali kluczyki w stacyjkach, poczuł w głowie ucisk i nagle w
blasku jaskrawego słońca, odbijającego się od bagażników i masek samochodów,
odniósł wrażenie, że przytłacza go ulica wraz z domami, cała dzielnica ze wszystkimi
pięknymi widokami, jakie przed nim otwierała. Nie należał przecież do chuliganów,
którzy kradną samochody. Był jednym z chłopców, którzy pewnego dnia pójdą do
college’u i zostaną kimś lepszym i ważniejszym od brygadzistów i ładowaczy w fabryce
czekolady. Taki miał plan, a wiedział, że plany udaje się zrealizować, kiedy postępuje
się ostrożnie i rozważnie. Tak jak warto czasem w kinie, choćby film był okropnie
nudny i niezrozumiały, wysiedzieć do końca, bo zawsze mogło się coś wyjaśnić albo
samo zakończenie okazywało się na tyle fajne, że nie szkoda się było trochę ponudzić.
Chciał to powiedzieć Jimmy’emu, ale on już oddalał się ulicą, zaglądając w okna
samochodów. Dave dreptał obok niego.
- Może ten? - Jimmy położył rękę na chevrolecie Bel Air pana Carltona; jego głos
nabrał ostrych nut w suchym wietrze.
- Słuchaj, Jimmy - powiedział, podchodząc Sean - może innym razem, dobrze?
Twarz Jimmy’ego sposępniała.
- O co ci chodzi? Rozerwiemy się. Będzie ubaw. Nie chcesz?
- Będzie ubaw - ucieszył się Dave.
- Nie będziemy nawet widzieć jezdni spod tablicy.
- Przyniesiesz z domu książkę telefoniczną i się ją podłoży. - Uśmiech Jimmy’ego
zajaśniał triumfalnie w słońcu.
- Podłoży się książkę - uradował się Dave. - Bycza myśl! Sean wyciągnął ręce.
- Słuchajcie, dajmy temu spokój.
Uśmiech Jimmy’ego zgasł. Spojrzał na ręce Seana, jakby chciał mu je odrąbać.
- Dlaczego ty nigdy nie zrobisz nic dla jaj?
Pociągnął za klamkę bel aira. Drzwi były zamknięte. Po twarzy Jimmy’ego
przebiegł skurcz i zadrżała mu dolna warga. Spojrzał Seanowi w oczy z wyrazem tak
głębokiej samotności, że Seanowi zrobiło się go żal.
Tymczasem Dave przeniósł wzrok z Jimmy’ego na Seana i zmierzył go groźnym
spojrzeniem, po czym podniósł rękę i niezgrabnie uderzył go w ramię.
- Właśnie, dlaczego ty nigdy nie zrobisz nic dla jaj?
Sean nie mógł uwierzyć, że Dave go uderzył. Dave!
Huknął go w pierś i Dave klapnął na tyłek.
Jimmy pchnął Seana.
- Co robisz, kurwa? Zwariowałeś?
- Uderzył mnie.
- Gówno cię uderzył.
Oczy Seana zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Jimmy zaczął przedrzeźniać jego