– To w końcu tylko sen. Głowy wystające z głów? Sny mają naturalnie pewne znaczenie symboliczne – tak, wiem – i w tym śnie także kryje się niewątpliwie jakiś symbol... a może nawet trochę prawdy? Przynajmniej rozumiem w tej chwili, dlaczego uderzyłam Willa, gdy mnie połaskotał. Nora Callighan byłaby niewątpliwie zachwycona – nazwałaby to przełomem i prawdopodobnie miałaby rację. Ale nie zbliżyłam się przez to ani na krok do uwolnienia z tych zasranych bransoletek, a to jest ciągle najważniejsze. Czy ktoś się z tym nie zgadza?
Ani Ruth, ani Dobra Żona nie odpowiedziały, głosy z kosmosu również zachowały milczenie. Jedynej odpowiedzi udzielił żołądek, który zaburczał głucho, protestując przeciwko opóźnianiu się kolacji. Było to w pewien sposób zabawne... choć jutro mogło się okazać mniej zabawne. Jutro pragnienie powróci z całą siłą, a Jessie nie miała złudzeń, na jak długo wystarczą ostatnie dwa łyki wody.
Muszę się skupić – po prostu muszę. Jedzenie i woda to nie problem. W tej chwili znaczą równie mało jak to, dlaczego uderzyłam Willa w twarz w dniu jego dziewiątych urodzin. Problem polega na tym, jak...
Myśli Jessie pękły nagle z trzaskiem niczym napięty sznur przepalony przez świecę. Jej oczy, błądzące bez celu po mrocznym pokoju, spoczęły na dalekim kącie, gdzie w srebrzystym świetle wpadającym przez świetlik tańczyły dziko cienie sosen kołysanych przez wiatr.
Stał tam mężczyzna.
Jessie pochwycił w kleszcze lęk tak silny jak jeszcze nigdy w życiu. Z jej pęcherza, który nie opróżnił się przedtem całkowicie, trysnął nowy strumień gorącego moczu. Nie zdawała sobie z tego sprawy – ani z niczego innego. Trwoga na pewien czas oczyściła jej umysł z jakichkolwiek myśli. Z jej warg nie wyrwał się żaden dźwięk, nawet najcichszy; nie była zdolna do wydawania dźwięków, podobnie jak do myślenia. Mięśnie jej szyi, barków i ramion zmieniły się w ciepły kisiel i zsunęła się po mahoniowym zagłówku, aż zawisła bezwładnie na kajdankach. Nie zemdlała – świadomość nie opuściła jej ani na chwilę – ale pustka umysłowa i totalna niemoc fizyczna były gorsze od utraty przytomności. Kiedy myśli znów próbowały się pojawić, natychmiast odcięła je czarna, gładka kurtyna lęku.
Mężczyzna. Mężczyzna w kącie.
Widziała wpatrzone w siebie hipnotyzujące, bezmyślne spojrzenie ciemnych oczu. Widziała woskową bladość zapadniętych policzków i wysokie czoło, choć rysy intruza były zniekształcone przez ruchome cienie. Widziała przygarbione plecy i długie małpie ramiona zakończone szczupłymi dłońmi, gdzieś w czarnym trójkącie cienia rzucanego przez komodę musiały się kryć nogi, lecz pozostawały niewidoczne.
Jessie nie miała pojęcia, jak długo leżała w okropnym półomdleniu, sparaliżowana, lecz świadoma, niczym mucha ukąszona przez jadowitego pająka. Minęło chyba bardzo dużo czasu. Upływały sekundy, Jessie nie była w stanie zamknąć oczu, a cóż dopiero oderwać ich od dziwnego gościa. Pierwotne przerażenie nieco zelżało, lecz zastąpiło je coś jeszcze gorszego: bezrozumny, atawistyczny wstręt. Jessie doszła później do wniosku, że źródłem owych uczuć – najpotężniejszych emocji negatywnych, jakich doznała w całym swoim życiu, silniejszych nawet od nienawiści, która miotała nią krótko przedtem, gdy patrzyła na bezpańskiego psa szykującego się do pożarcia Geralda – był absolutny bezruch obcego mężczyzny. Wszedł ukradkiem do domu, gdy spała, i w tej chwili stał po prostu w kącie, zamaskowany cieniami przesuwającymi się nieustannie po jego twarzy i ciele, patrząc na Jessie dziwnie pożądliwymi czarnymi oczyma, tak dużymi i nieruchomymi, że przywodziły na myśl puste oczodoły.
Stał po prostu w kącie, tylko tyle, nic więcej.
Leżała z rozpostartymi i uniesionymi ramionami, czując się jak kobieta na dnie studni. Mijał czas, odmierzany tylko idiotycznym mruganiem zegara, który wyświetlał stale dwunastą, dwunastą i dwunastą, aż w końcu do mózgu Jessie wkradła się z powrotem klarowna myśl, niebezpieczna, a zarazem przynosząca ogromną ulgę.
Nie ma tu nikogo prócz ciebie, Jessie. Mężczyzna, którego widzisz w kącie, to tylko gra cieni i wyobraźni, nic więcej.
Usiłowała przyjąć z powrotem pozycję siedzącą. Podciągnęła się do góry, krzywiąc się z bólu szarpiącego napięte ramiona, i wbiła bose pięty w prześcieradło, by pomóc sobie nogami. Oddychała płytko i chrapliwie, ani na chwilę nie spuszczając z oczu ohydnie kościstej sylwetki w kącie.
Jest za wysoki i za chudy, by być prawdziwym mężczyzną, Jess – widzisz to, prawda? To tylko wiatr, cienie, odrobina księżyca... i resztki twojego koszmarnego snu. Wierzysz mi?
Prawie uwierzyła i zaczęła się już uspokajać. Przed domem rozległo się kolejne histeryczne szczekanie psa. Czy postać w kącie – postać złożona tylko z wiatru, cieni i odrobiny księżyca – czy owa fikcyjna postać nie obróciła lekko głowy w tym kierunku?
Nie, z pewnością nie. To tylko kolejna iluzja wywołana grą cieni poruszanych wiatrem.