Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ale założę się, że poradziliście sobie sami.
- Bez trudu. Wszyscy tu jesteśmy jedną szczęśliwą rodziną - powiedział dyrektor. - Właśnie rozmawialiśmy o tym, dokąd zmierzamy, ponieważ Biały Dom dał nam nowe wytyczne co do
Iranu.
- Jakie? - zapytał Harry. - Oczywiście jeśli mam mieć dostęp.
- To też przegapiłeś - powiedział Fox. - Wczoraj odbyło się kolejne spotkanie Rady
Bezpieczeństwa Narodowego. Pytano o ciebie. Życzono ci zdrowia. Takie rzeczy.
Harry zignorował Foxa. Był jak jazgotliwy pies. Im głośniej szczekał, tym większą miałeś ochotę wyciągnąć pistolet i go zastrzelić.
- Chcą to upublicznić - wyjaśnił dyrektor. - Ujawnić nowe dowody dotyczące programu
nuklearnego na wielkiej konferencji prasowej w najlepszym czasie antenowym, za tydzień, najwyżej dwa. Później nałożą embargo na Iran. Najpierw morskie, potem powietrzne.
- Zupełnie jak w kryzysie kubańskim - stwierdził Harry.
- Dokładnie - odparł Fox.
- Nie zamierzają przedstawić sprawy w ONZ?
- Nie. Nikt nie chce kolejnego występu w stylu Colina Powella.
Pappas pokręcił głową. Zdawał sobie sprawę, że zmierzają w tym kierunku, ale martwił go ten pośpiech.
- Ile szczegółów na temat irańskiego programu chce ujawnić Biały Dom?
Za dyrektora, do którego skierowane było pytanie, odpowiedział Fox.
- Wszystko co mamy. Polecenie Applemana.
- Ale to, co mamy, nie jest jednoznacznie. I zabijemy w ten sposób naszego człowieka.
- Nie da się tego uniknąć. Ofiara wojny.
Harry popatrzył na dyrektora. Bawił się innym modelem, tym razem okrętu podwodnego,
który wyglądał jak duża szara kiełbaska.
- Zgadza się pan z tym, admirale? Admirał skinął głową.
- Obawiam się, że tak, Harry.
- A jeżeli jakiś szalony dupek z Gwardii Rewolucyjnej uzna, że dostanie przepustkę do raju, jeśli zatopi któryś nasz statek w Zatoce? Co wtedy zrobimy?
- Zaatakujemy, rzecz jasna - odparł Fox.
- Już łapię - stwierdził Harry. - Chcecie ich sprowokować. Żeby mieć pretekst.
- Powiedzmy, że Biały Dom nie będzie tym zmartwiony.
- Cholera - mruknął Pappas. - Popełniacie duży błąd. Wszystko mi mówi, że źle to
odczytujecie.
Dyrektor milczał. Harry nie był pewien, co myśli admirał, ale przypuszczał, że podziela jego wątpliwości.
- To naprawdę bez znaczenia, co o tym sądzisz - powiedział Fox. - Decyzja zapadła, a my rozmawiamy o wprowadzeniu jej w życie. Teraz powinieneś myśleć o wywiadzie
taktycznym. Żeby wesprzeć naszych odważnych żołnierzy i lotników, którzy wkrótce mogą
ruszyć do boju.
- Ile mamy czasu? - spytał Harry.
- Do konferencji prasowej? Tydzień, góra dwa.
- Po co ten pośpiech?
- Ponieważ prezydent chce okazać stanowczość - oznajmił Fox. - Ten problem sam nie
zniknie. Rządzenie polega na podejmowaniu trudnych decyzji. Ale to nie twoja liga, praw-da, Harry? Wy zawsze chcecie więcej czasu. Niestety, czas już się skończył.
- Ale dlaczego, na miłość boską? Nikt nic nie wie o naszych nowych danych. Dlaczego nawet nie staramy się zrozumieć, co oznaczają?
- Mylisz się, Harry, sądząc, że nikt nie wie - odparł Fox. - Izraelczycy wiedzą. Ich premier zadzwonił w weekend do prezydenta. Powiedział, że jeśli Stany Zjednoczone nie zareagują, zrobią to inni.
- Kurwa! Jak się dowiedzieli? - Pappas łypnął na niego spode łba.
- Nie bądź naiwny. To jest Waszyngton. Tu niczego nie da się długo utrzymać w tajemnicy.
Arthur był wyraźnie zadowolony z siebie. Harry podejrzewał, że to on jest odpowiedzialny za przeciek.
- Admirale? - spytał, ale dyrektor strząsał właśnie jakąś nitkę z odprasowanego munduru.
Udał, że nie słyszy.
???
Następne trzy kwadranse rozmawiali o rozkazach wydanych przez międzyagencyjną grupę
specjalną, prowadzącą obecnie politykę irańską zamiast Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Harry był ciekaw, jak dyrektor chce wykorzystać dodatkowych ludzi przerzuconych do
Wydziału Operacji Irańskich, ale admirał nie miał pomysłu. Chciał tylko zabezpieczyć się na wypadek, gdyby ktoś potem spytał, czy do tego zadania skierowano wystarczająco liczną