Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jeśli już, to w Czechach. Jestem tak samo Niemcem, jak Dalmau jest Włochem. W Awinionie coś przekręcili i uznali, że moje rodzinne miasto znajduje się w Bawarii. A więc młócisz językiem po próżnicy.
Spór się zaogniał. Dalmau uderzył dwa razy laską o ziemię.
- Muszę poprosić o wybaczenie ojca Katalończyka - powiedział z pokorą, gdy wszyscy zwrócili na niego oczy. - To ja obraziłem go pierwszy, przypominając jego przynależność do plemienia, którego się wyparł. To, co mówił, rozdrażniło mnie, ale nie jest powiedziane, że papież, który nas tu przysłał, nie podziela jego rozumowania.
- Nie wierzę - mruknął Niemiec.
- Ani ja, lecz nie mogę też tego wykluczyć. Tak czy inaczej, nie naszą rzeczą jest dociekanie motywów: nasz jedyny obowiązek to posłuszeństwo. Przede wszystkim nie możemy pozwolić, aby między nami toczyły się kłótnie. Moc, jaką zyskaliśmy przez te pięć lat, rodzi się z braterskiej więzi.
Katalończyk pochylił głowę.
- Masz rację. Proszę o wybaczenie, ojcze Niemcu.
- A ja proszę o nie ciebie, bracie - odparł tamten, choć jakiś błysk w jego małych niebieskich oczach pozwalał się domyślać, że nie był to pokój wieczysty, jedynie zawieszenie broni.
Dalmau uśmiechnął się.
- Dobrze, a teraz czas brać się do pracy. Ojcze Niemcu, powiedz nam coś o mosiężnej czarze, którą Lemegeton uważa za własność Salomona. Czy duchy, które w sobie kryje, nadal się burzą?
Zapytany dotknął powierzchni naczynia palcem i cofnął natychmiast rękę.
- Tak. Czuję to po jej drżeniu. To dziwne uczucie, czasem bardzo podobne do bólu. Jak lekkie oparzenie ogniem.
- Co więzi w niej duchy poza zaklęciem?
- Nie wiem. Czara została zrobiona tak samo jak pewne naczynia używane w magii perskiej. Są tu zwoje miedzi zanurzone w miksturze z wina, octu, siarki i innych jeszcze substancji, bardzo żrących. Kiedy kazałem ją wykonać, ścianki dosłownie płonęły. Jakby miotała się w niej błyskawica.
Kastylijczyk przytaknął.
- Znam to uczucie, gdyż doświadczyłem go już w moich podróżach. Starożytni władcy egipscy kazali wznosić przed świątyniami wysokie słupy pokryte miedzią. Podczas wichur biły w nie pioruny, oszczędzając świątynie. Także później słupy zachowywały tę dziwną wibrację zadającą ból przy dotknięciu. Sam tego doznałem.
- Osobliwość tej czary - podjął Niemiec, wskazując naczynie - polega na tym, że gdy dotknie jej jedna z pieczęci, ona także wibruje i się żarzy. Druga pieczęć, która dotknie pierwszej, tak samo. I tak dalej.
Dalmau Moner słuchał, zatopiony w rozmyślaniach. Wreszcie przeżegnał się i powiedział:
- Nie znamy praw rządzących demonami, ale przynajmniej znamy ich znaki. Kiedy już założymy pieczęcie tak, aby się dotykały, spróbujemy sprawić, by zajęły się ogniem, posługując się czarą Salomona. Jeśli to nie wystarczy, postawimy na wieży miedziany słup, który został nam opisany. Ważne, aby powstało płonące więzienie, które oddzieli tę wieżę od tamtej, stojącej po przeciwnej stronie zamku.
Francuz przyjrzał się szczelinie prowadzącej do podziemi.
- Na razie demony, które musimy uwięzić, jeszcze się nie objawiły.
- Jeszcze długo się nie pokażą - odparł Katalończyk tonem pouczenia. - Płomienista energia, która je prowadzi, i w dobrym, i w złym, jest zupełnie różna od tej, w którą my wierzymy. Żydzi nazywają ją jecer ha-ra.
- A cóż to oznacza? - zapytał Niemiec.
- Złą skłonność, popęd do rozpusty. Ale to, co jest niegodziwe w oczach rabinów, kabalistom bynajmniej złe się nie wydaje. Twierdzą oni, że to właśnie spotkanie pierwiastka męskiego z żeńskim, czyli Szechiną, daje potęgę, i nazywają je jecer ha-ra, czyli „zaczynem ciasta".
- Co za obrzydlistwo - mruknął Dalmau. Zamknął oczy, jakby chcąc odpędzić jakąś myśl, potem je otworzył. - To przerażające, że znajdujemy się w samym sercu tej wszetecznej magii. Wieża Malchut i Szechina, jeśli dobrze pamiętam, tworzą jedność.
Katalończyk uczynił gest potwierdzenia.
- Właśnie tak. To z Malchut Żydzi czerpią swoją silę. Ta wieża jest połączona także z Kneset Izrael, czyli społecznością żydowską identyfikowaną z Szechiną. Nieprzypadkowo judaizm, nawet jeśli potępia rozpustę, uważa dziewictwo za poważny grzech.
Ostatnie zdanie zgorszyło wszystkich obecnych. Kastylijczyk dał wyraz ogólnemu oburzeniu.
- Dobrze więc, zetrzemy na proch to lubieżne plemię, przeciwstawiając nasz ogień ich ogniowi, nasze demony ich demonom! Oddzielimy kobietę od jej męskiego odpowiednika, zmuszając do wstrzemięźliwości. Dalej, zakładajmy pieczęcie!
Wszyscy rzucili się do worków i zaczęli wyjmować zawartość. Jedynie Dalmau, któremu przeszkadzał ból w nogach, trzymał się na uboczu. Obserwował z radością pełen zaciekłości pośpiech swoich towarzyszy. Jednak po jakimś czasie wypowiedział melancholijne zdanie podyktowane złym samopoczuciem.
- Chyba już rozumiem, dlaczego papież chciał, byśmy byli tacy starzy. Żebyśmy nie mogli paść ofiarą jecer ha-ra.
Francuz, który przyłożył jedną z pieczęci do ściany, aby sprawdzić, jak ją zamocować, odwrócił się do niego.
- Też tak sądzę. Zresztą uważam, że żaden duchowny z naszego zakonu, przekonany, że to Chrystus był Mesjaszem, nie dałby się opętać pokusie cielesnej. Nawet gdyby sam anioł go kusił.
- Biada, gdyby się nie oparł. Skorzystałby na tym wróg.
- Wiecie, że Mesjasz i Szechina w języku hebrajskim mają tę samą wartość numeryczną? - zapytał Kastylijczyk. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi.
Dalmau poczuł, że kręci mu się w głowie, i musiał przytrzymać się ściany. Śmierć, wiedział to, była przerażająco blisko, ale gnębiły go także inne złe przeczucia.
- Biada - powtórzył bez widocznego powodu - biada, jeśli jakiś dominikanin w tym zamku stanie się więźniem własnego ciała!

Tematy