Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Żałuję tego.
Zasłoniła oczy.
- Błagam, zostań! - łkała. - Jeśli tego nie uczynisz, życie moje wypełni pustka... Wkrótce będę musiała odejść do mrocznego, cichego miejsca. Proszę!
Jej oddech stawał się coraz cięższy.
Dilvish wolno pokręcił głową.
Komnata stawała się coraz jaśniejsza.
Ukryte za dłońmi blade oczy otwarły się szeroko.
- Nie chcesz mnie skrzywdzić, prawda? - spytała.
Raz jeszcze potrząsnął głową.
- Dość krzywd wyrządziłem tej nocy. Muszę odejść, Merytho. Wyleczyć cię można tylko w jeden sposób, ale ja nie potrafię podać ci tego lekarstwa. Żegnaj!
- Nie odchodź - powiedziała. - Będę dla ciebie śpiewać. Będę przygotowywać dla ciebie wspaniałe posiłki. Będę cię kochać. Chcę tylko poczuć smak od czasu do czasu, gdy...
- Wampir! - zabrzmiała jego odpowiedź. Usłyszał, jak podąża za nim po schodach. Wstawał szary dzień, kiedy wyszedł na dziedziniec i położył dłoń na szyi Blacka.
Gdy dosiadał konia, dotarł do niego jej przerywany oddech.
- Nie odchodź błagała. - Kocham cię. Kiedy ruszał ku otwartej bramie, wstawało
słońce.
Usłyszał za sobą jej przeraźliwy wrzask.
Nie obejrzał się za siebie.
 
KRÓLESTWO AACHE
 
 
Któregoś dnia, przemierzając Krainy Północy, Diłvish Przeklęty znalazł się na krętej drodze wiodącej przez sosnową dolinę. Jego wielki, czarny rumak wydawał się być niestrudzony, ale nadszedł czas, kiedy Dilvish zatrzymał się i przystąpił do przygotowywania strawy. Bezszelestnie poruszał się w swych zielonych butach po sosnowych igłach. Rozłożył na ziemi płaszcz i umieścił na nim swe jadło.
- Ktoś nadjeżdża - rzekł Black.
- Dzięki - poluzował miecz i dalej jadł już na stojąco.
Po chwili ukazał się potężny, brodaty mężczyzna na dereszu. Wziął zakręt i zwolnił.
- Witaj, wędrowcze! - pozdrowił. - Czy mogę się do ciebie przyłączyć?
- Oczywiście.
Mężczyzna stanął i zsiadł z konia. Podszedł do Dilvisha z uśmiechem.
- Nazywam się Rogis - rzekł. - A ty?
- Dilvish.
- Z daleka przybywasz?
- Tak, z południowego-wschodu.
- Czy także udajesz się z pielgrzymką do świątyni?
- Jakiej świątyni?
- Świątyni bogini Aache, tam pośród wzgórz. - Wskazał ręką na szlak.
- Nie, nie miałem nawet pojęcia, że ona istnieje. Z czego słynie?
- Bogini może rozgrzeszyć człowieka z morderstwa.
- Och? I dlatego się tam udajesz?
- Tak. Czyniłem to wiele razy.
- Z daleka przybywasz?
- Nie. Mieszkam tam przy drodze. Życie jest przez to łatwiejsze.
- Myślę, że zaczynam rozumieć.
- Doskonale. Zatem bądź tak uprzejmy i podaj mi swą sakiewkę, a zaoszczędzisz bogini pracy przy dodatkowym rozgrzeszeniu.
- Podejdź i weź ją sam - powiedział Dilvish z uśmiechem.
Oczy Rogisa zwęziły się.
- Niewielu śmiało tak do mnie mówić.
- A ja może jestem tym ostatnim.
- Hm, jestem od ciebie potężniejszy.
- Nietrudno to zauważyć.
- Wszystko utrudniasz. Czy zechciałbyś choć pokazać mi, czy wieziesz wystarczającą ilość monet, aby nasze wysiłki były czegoś warte?
- Myślę, że nie.
- Mam inny pomysł. Podzielmy pieniądze, a obędzie się bez rozlewu krwi.
- Nic z tego.
Rogis westchnął.
- Sytuacja stała się niezręczna. Ale popatrzmy. Jesteś łucznikiem? Nie. Nie widzę łuku. Nie nosisz też włóczni. Wydaje się, że mógłbym odjechać cały i zdrowy.
- Aby potem przygotować na mnie zasadzkę? Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić. Jest to sprawa przyszłej samoobrony.
- Szkoda - rzekł Rogis - ale i tak wykorzystam swą szansę.
Podszedł do swego rumaka, potem zakręcił się w kółko, trzymając w dłoniach miecz. Ale i Dilvish stał już z wyciągniętą bronią. Wyprowadził cięcie i odparował cios. Rogis zaklął, ciął w odpowiedzi, a następnie wziął zasłonę. Przeprowadzili sześć takich wypadów, aż ostrze Dilvisha ugodziło go w brzuch.
Twarz Rogisa przepełniona była zdumieniem, upuścił swój miecz i kurczowo chwycił się Dilvisha.
Dilvish wyszarpnął ostrze z jego ciała i patrzył, jak pada na ziemię.
- Pechowy dzień dla nas obu - wymamrotał Rogis.
- Dla ciebie bardziej.
- Nie ujdzie ci to na sucho. Bogini darzy mnie swymi względami...
- Ma zatem wyjątkowy gust, jeśli chodzi o ulubieńców.
- Służyłem jej... Zobaczysz... - zamknął oczy i skonał w jękach.
 
- Black, czy kiedykolwiek słyszałeś o tej bogini?
- Nigdy - odpowiedział stalowy posąg konia - ale w tej krainie istnieje wiele rzeczy, o których nie słyszałem.
- Ruszajmy zatem z tego miejsca.
- A co z Rogisem?
- Pozostawimy go na rozstajach dróg na znak, że świat stał się bezpieczniejszy. Rozwiążę pęta koniowi i niech sam znajdzie drogę do domu.
Tamtej nocy, wiele mil dalej na północ, Dilvish spał niespokojnie. Śniło mu się, że duch Rogisa przybył do jego obozowiska, klęknął przy nim i z uśmiechem położył mu dłonie na szyi. Zerwał się krztusząc, a obok nikło jakieś upiorne światełko.
- Black! Black! Zauważyłeś coś?
Cisza. Po chwili nieruchomy posąg przemówił:
- Byłem daleko stąd. Ale widzę ślady na twej szyi. Co się stało?
- Miałem sen, że Rogis jest tutaj, że próbował mnie udusić. - Zakasłał i splunął.
- To było coś więcej niż zwykły sen - stwierdził.
- Wkrótce opuścimy tę krainę.
- Im szybciej, tym lepiej.
Za moment znów zapadł w sen. W pewnej chwili Rogis pojawił się raz jeszcze. Tym razem atak był nieoczekiwany i bardziej gwałtowny. Dilvish obudził się wymachując rękami, ale jego uderzenia trafiały w puste powietrze. Był teraz pewien, że widzi światło, a w nim upiorną postać Rogisa.
- Black, obudź się - powiedział. - Musimy zawrócić z drogi, dotrzeć do świątyni i uspokoić tego ducha. Kiedyś trzeba się przecież wyspać.
- Jestem gotowy. Będziemy tam o brzasku. Dilvish zwinął obozowisko i wsiadł na konia.

Tematy