Każdy jest innym i nikt sobą samym.

–Turner nie zamierzał wyjaśniać prawdziwych motywów odmowy. Nie
mógł przecież powiedzieć chłopcu, że z powodu jego ojca nie był w stanie traktować Lisbeth tak jak
niegdyś. – Proszę cię tylko, abyś przekazał jej jeszcze jedną wiadomość. Nie będzie żadnej licytacji. To ja
jestem faktycznie odpowiedzialny za cały ten proces, to ja kryję się za plecami prawników, ale nie
miałem pojęcia, że właścicielem Cove jest teraz moja dawna mała przyjaciółka, Lisbeth Miller. Będziecie
mieli tyle czasu, ile potrzeba na spłacenie długów. Powiedz jej, że Bobby Turner odwdzięcza się w ten
sposób za to, co podarowała mu w swoje szóste urodziny pod wielką jabłonią. Sądzę, że będzie wiedziała,
o co chodzi. Co się zaś tyczy ciebie, Paul, proszę: bądź dobry dla swojej matki. Mam nadzieję, że gdy
dorośniesz, doskonale poprowadzisz gospodarstwo w Cove. Na razie śpijcie spokojnie, nic wam nie
grozi.
– Ale, proszę pana... proszę pana... – jąkał się z nadmiaru szczęścia i niewysłowionej wdzięczności
Paul. – To zbyt piękne, żeby było możliwe. Mówi pan, że rzeczywiście nie będziemy licytowani?
Dlaczego nie odwiedzi nas pan i sam nie przekaże mamie tej wiadomości? Byłaby taka szczęśliwa i
wdzięczna. Niech pan przyjdzie i pozwoli sobie podziękować.
– Może innym razem. Nie mam dziś czasu. Powtórz jej moje słowa, to wszystko. No, biegnij już, im
szybciej się o tym dowie, tym lepiej!
Obserwował chłopca pędzącego w podskokach w stronę domu, dopóki ten nie zniknął między
skałami.
– Oto moja zemsta – i wymarzona letnia rezydencja a wszystko przez nagły przypływ starego,
przebrzmiałego sentymentu – Robert wzruszył ramionami. – Nie sądziłem, że jestem zdolny do
podobnych uczuć. Ale to w końcu mała Lisbeth. Nie znałem milszej od niej dziewczyny. Dobrze, że nie
poszedłem z chłopakiem. Jest dojrzałą kobietą i do tego wdową po Neilu Jamesonie. Wolę zachować w
pamięci jej dawny obraz: małej, złotowłosej Lisbeth o błękitnych oczach. Cieszę się, że uczyniłem dla
niej chociaż tyle, że może być bezpieczna w swoim domu: To podziękowanie za przyjaźń i uczucie,
którym osładzała moje samotne dzieciństwo.
Ruszył przed siebie z uśmiechem, którego łagodność z pewnością zdurniałaby jego przyjaciół z
wielkiego świata. Potem, idąc wąską wierzbową aleją prowadzącą w stronę domu Toma, zanucił melodię
starej miłosnej piosenki.
Przełożył Adam Augustyniak
25
ODWIECZNY ZEW MORZA
Chłodny, wrześniowy, północno-zachodni wiatr pędził wody zatoki Racicot. Niósł silny, słony zapach
morskich fal, które z groźnym rykiem rozbijały się o skały w pobliżu latarni morskiej po jednej, a na
ławicach piasku po drugiej stronie zatoki, piętrzył wody w wielką, czarną ścianę, szarpał maszty i
kotwice łodzi, z gwizdem wpadał w kominy rybackich chat rozrzuconych na brzegu. Zawodził, wył i
śpiewał na tysiąc różnych sposobów – ale słowa jego pieśni brzmiały inaczej w sercu każdego ze
słuchaczy.
Także Nora Shelley, stojąc w drzwiach rodzinnego domu, wsłuchiwała się w tę pieśń. A wiatr śpiewał
o wielkim świecie i była w tym śpiewie nuta zupełnie inna niż zazwyczaj.
– Przed tobą nowe życie, Noro – wołał wiatr. – Wspaniałe życie, jeśli tylko tego zapragniesz. Jeśli
zechcesz i będziesz miała dosyć siły i odwagi, aby się z nim zmierzyć.
Nora wychyliła się zza drzwi. Uwielbiała ten północny, sztormowy wiatr i zawsze wychodziła mu na
spotkanie; był jej starym przyjacielem. Wysoka i szczupła, o mlecznej cerze podobnej do białej piany,
która rozjaśnia ciemne grzywy fal, miała oczy o niepokojącym błękitnym kolorze morza po wielu dniach