Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jest już za późno na przeprawę przez zatokę.
Przecież nie spodziewają się ciebie o tej porze. Poczekaj do rana.
– Nie mogę. Nie jest ciocia w stanie tego zrozumieć. Muszę popłynąć natychmiast. Wiem, że matka
na mnie czeka.
Upór w głosie dziewczyny sprawił, że na twarzy pani Cameron pojawił się wyraz rezygnacji.
Zrozumiała, że nie może zatrzymywać Nory dłużej.
– Idź, jeśli musisz. Ale wiatr jest zbyt silny, abyś mogła płynąć sama. Poproszę Clarka Bryanta, żeby
ci towarzyszył.
Nora próbowała protestować, ale bezskutecznie. Po chwili, w ponurym milczeniu, szła brzegiem obok
Clarka, a on żartował z jej złego nastroju. Clark Bryant był wysokim, postawnym mężczyzną o miłej,
inteligentnej twarzy, jednym z młodych milionerów otaczających Johna Camerona, z którymi
przeprowadzał on znakomite transakcje. Bryant od dawna był zakochany w Norze i to właśnie stanowiło
główny powód zaproszenia go do Dalveigh.
Nora lubiła Clarka Bryanta, ale nie okazywała mu żadnych specjalnych względów, a w tej chwili
uważała go wręcz za intruza. Nie chciała, żeby płynął z nią do Racicot. Nie dlatego, żeby wstydziła się
skromnego domu rodzinnego, ale chciała powitać rodziców bez świadków i to w dodatku zupełnie im
obcych.
Davy spuścił na wodę swoją małą łódź i Nora ujęła rumpel. Znała każdy zakątek zatoki. Łódź
natychmiast złapała wiatr w żagle i pomknęła przez spienione fale. Ponury nastrój Nory zniknął gdzieś
bez śladu. Zapomniała nawet o irytującej obecności Clarka Bryanta. Słuchała szumu fal i śpiewu wiatru, a
jej serce wypełniała bezgraniczna radość i szczęście. Tam, gdzie na ciemniejszym brzegu błyskały małe
światełka pod bladym, złotawym niebem, był jej prawdziwy dom. Jaką cudowną pieśń powitalną śpiewał
przyjaciel wiatr! Smagał jej twarz, pozostawiając na ustach słony smak morskiej wody, a łódź pruła
strome grzbiety fal – jakież to było cudowne uczucie!
Clark obserwował ją przez cały czas i w końcu zrozumiał, że nic dla niej nie znaczy, że w jej sercu nie
ma dla niego miejsca. Widział też, że zupełnie zapomniała o jego obecności. A była tak piękna i tak
godna pożądania! Patrząc w toń, pochyliła głowę podobną do rozkwitłej róży, wiatr rozwiewał kaskadę
jej czarnych włosów, bawiąc się nimi pieszczotliwie. Muskał jej cudowne, szkarłatne wargi i oczy,
ogromne i błyszczące, które wpatrywały się w migotliwe światełka domków Racicot.
Kiedy przybili do nabrzeża, Nora wyskoczyła z łodzi, zanim Bryant rzucił cumy. Potem powiedziała
najłagodniej, jak umiała.:
– Nie czekaj na mnie. Już dzisiaj nie wrócę.
Okryła głowę szalem i pospiesznie ruszyła po kamiennym nabrzeżu w stronę wsi. Nie spotkała
nikogo, bo właśnie o tej porze wszystkie rodziny w Racicot zasiadały do kolacji. Również w kuchni
Shelleyów cała rodzina siedziała już za stołem, gdy nieoczekiwanie otwarły się drzwi i na progu stanęła
Nora. Przez chwilę domownicy patrzyli na nią w osłupieniu, jakby zobaczyli ducha; nikt nie znał
dokładnej daty przyjazdu Cameronów do Dalveigh.
– To przecież nasza Nora – powiedział stary Nathan podnosząc się z ławy.
– Mamo! – zawołała Nora i rzuciła się w stronę matki. Przypadła do niej szlochając i tuląc twarz do
jej piersi.
Wiadomość o powrocie Nory natychmiast obiegła Racicot i wkrótce tłum ciekawskich, pragnących ją
powitać, wypełnił dom. Spędzili wesoły wieczór w cudownej, ciepłej i serdecznej atmosferze. Mężczyźni
palili fajki, a kobiety robiły na drutach, rozmawiając przy tym z wielkim ożywieniem. Obecni
jednogłośnie stwierdzili, że wielki świat nie zepsuł Nory. Stary John Meyers wyznał z wielką
otwartością:
– Jesteś zupełnie taka sama jak wtedy, gdy stąd wyjeżdżałaś. Z tą różnicą, że teraz z ciebie wielka
pani. Wszyscy uważamy, że wyszło ci to na dobre.
30
Nora roześmiała się. Bardzo ucieszyły ją te słowa. Nawet Nathan się roześmiał. On również zauważył
przemiany, jakie zaszły w jego małej dziewczynce i musiał przyznać, że miniony rok wpłynął na nią
korzystnie.
Nora siedziała obok matki i była bardzo szczęśliwa. Jednak przez cały czas nie mogła się
powstrzymać, aby nie rzucać ukradkowych spojrzeń na drzwi. Kiedy minął wieczór i wszyscy wyszli,
Nora stanęła przed domem. Wiatr już ucichł i morze tchnęło niezwykłym spokojem. Było już bardzo
późno i wszyscy rybacy, powróciwszy z połowu makreli, odpoczywali w swoich domach. Na niebie
pojawił się księżyc, obejmując we władanie zatokę i srebrząc fale swoim światłem. Jego blask wydobył z
mroku nocy czyjąś postać zmierzającą w kierunku domu Shelleyów. Nora natychmiast ją rozpoznała.
Ruszyła biegiem, a mokry piasek rozpryskiwał się pod jej nogami.
– Rob! Rob!
– Nora! – zawołał otwierając ramiona.
Dziewczyna przypadła do jego piersi, śmiejąc się i płacząc jednocześnie:
– Och, Rob! Czekałam na ciebie przez cały wieczór. Za każdym skrzypnięciem drzwi mówiłam sobie:
teraz to już na pewno on. A kiedy w drzwiach stawał ktoś inny, moje serce zamierało z żalu. Nie miałam
śmiałości pytać o ciebie, bo bałam się tego, co mogłabym usłyszeć w odpowiedzi. Dlaczego nie
przyszedłeś?
– Nie wiedziałem, co ci powiedzieć na powitanie – szepnął, nie wypuszczając jej z objęć. – Chciałem