Każdy jest innym i nikt sobą samym.


– Tak – westchnął Krassus. – A ludzie znad Pucharu szerzyliby wieści o niepowtarzalnym i wspaniałym widowisku urządzonym przez Marka Licyniusza Krassusa, wieści, które odbiłyby się szerokim echem od Rzymu aż po obóz Spartakusa w Turiach.
– A dziewięćdziesięciu dziewięciu niewolników by nie żyło.
Krassus popatrzył na mnie w milczeniu i uśmiechnął się blado.
– Ale stało się dokładnie na odwrót. Myślę, Gordianusie, że zaiste można cię nazwać ramieniem Nemezis. Twoja praca w Bajach była jedynie wypełnieniem boskiej woli. Tylko bowiem żartem bogów można tłumaczyć fakt, że dziś siedzę tu i piję ostatnie krople falerna mojego nieodżałowanego kuzyna z jedynym człowiekiem na świecie, który uważa, iż życie dziewięćdziesięciu dziewięciu niewolników jest ważniejsze od ambicji najbogatszego człowieka Rzymu.
– Co z nimi uczynisz?
– Z kim?
– Z tą setką.
Zakręcił kielichem, patrząc na wirujące resztki wina.
– Są już dla mnie bezużyteczni – powiedział. – Na pewno nie mogą wrócić do willi, ani do żadnej z mych posiadłości. Po tym, co zaszło, już nie mógłbym nikomu z nich ufać. Rozważałem możliwość sprzedania ich w okolicy, ale doszedłem do wniosku, że nie byłoby dobrze, gdyby zaczęli paplać o tej historii nad całym Pucharem. Wyślę ich na sprzedaż do Aleksandrii.
– A ten Trak, Aleksandros?
– Iaia już się do mnie w jego sprawie zwracała, prosząc mnie, bym go jej sprzedał na podarunek dla Olimpias. – Pociągnął łyk wina. – Oczywiście to absolutnie nie wchodzi w rachubę.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ jest całkiem możliwe, że ktoś zdecyduje się wnieść oskarżenie przeciwko Faustusowi Fabiuszowi i wymusić publiczny proces. Powiedziałem ci już, że nie mam ochoty na takie przedstawienie. Każdy oskarżyciel naturalnie powołałby Aleksandrosa na świadka, ale niewolnik nie może zeznawać bez zgody swego pana. Dopóki więc jestem jego właścicielem, nigdy nie pozwolę, by cokolwiek na ten temat powiedział. Muszę go usunąć z widoku. Jest młody i silny; zapewne uczynię go galernikiem albo poślę do kopalni. Mogę też sprzedać go na targu niewolników gdzieś tak daleko, że wszelki ślad po nim zaginie.
– Czemu nie chcesz się zgodzić, by wzięła go Olimpias?
– Ponieważ może mu pozwolić na złożenie zeznań, jeśli kiedykolwiek Fabiusz stanie przed sądem za morderstwo.
– Niewolnik może zeznawać tylko na torturach. Olimpias nigdy by na to się nie zgodziła.
– Ona może go wyzwolić. Ba, jestem pewien, że tak by właśnie postąpiła. A wyzwoleniec może sobie zeznawać, ile dusza zapragnie.
– Mógłbyś związać ich słowem...
– Nie! Nie mogę dopuścić, by ten niewolnik pozostał gdziekolwiek nad Pucharem! Czy tego nie rozumiesz? Dopóki on tu będzie, ludzie będą plotkować o sprawie Lucjusza Licyniusza. „Czy to nie ten Aleksandros był podejrzany? Tak, ale podobno okazało się, że zrobił to jakiś patrycjusz”. Widzisz? On musi stąd zniknąć, obojętnie w jaki sposób. Mój sposób jest nieco litościwszy od zwykłego zabicia go, nie uważasz?
Zacisnąłem szczęki. Wino nagle wydało mi się gorzkie.
– A co z Apoloniuszem?
– Mummiusz chce go kupić, ale to też nie wchodzi w rachubę.
– Ależ Apoloniusz nic nie wie!
– Bzdura! Ty sam go posłałeś pod wodę na przystani, by znalazł zatopioną przez Fabiusza broń.
– To prawda, ale...
– A jego obecność wśród pozostałych skazanych dzisiejszego popołudnia uniemożliwia pozostawienie go gdziekolwiek blisko mnie. Mummiusz jest moją prawą ręką; nie mogę pozwolić, by służył mu niewolnik, którego omal nie zgładziłem, by podawał mi wino i słał łoże na noc, wpuszczając mi osę pod prześcieradło. Nie, Apoloniusz musi zniknąć jak Aleksandros. Nie sądzę, abym miał trudności z jego sprzedażą przy jego urodzie i talentach. W Aleksandrii są pośrednicy, którzy skupują niewolników dla bogatych Partów. To byłoby najlepsze, sprzedać go jakiemuś bogaczowi zza krańca świata.
– Zrobisz sobie wroga z Marka Mummiusza.
– Nie bądź śmieszny. Mummiusz jest żołnierzem, nie zmysłowym hedonistą. Jest Rzymianinem! Jego przywiązanie do mnie i poczucie honoru przewyższają wszelkie przelotne zauroczenia urodziwymi młodzieńcami.
– Myślę, że się mylisz.
Krassus wzruszył ramionami. Pod maską rzeczowej logiki ujrzałem na jego twarzy przewrotne zadowolenie. Jak taki wielki i potężny człowiek może czerpać satysfakcję z małostkowej zemsty na tych, którzy stanęli mu na drodze? Zamknąłem na chwilę oczy znużony.