Mówi³ przesadnie wolno i wyraŸnie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Angielszczyzna sekretarki okaza³a siê p³ynna, z leciutkim amerykañskim akcentem.
- Mogê spytaæ, jak pana godnoœæ?
- Willis. Charles Willis. Œciœle rzecz bior¹c, dzwoniê w imieniu mojego klienta.
- A jak brzmi jego nazwisko?
- Obawiam siê, ¿e nie wolno mi go wyjawiæ nikomu... oczywiœcie z wyj¹tkiem pana Fitzgeralda.
Poproszono go, by chwilê zaczeka³, i uraczono kilkoma minutami nagrania muzyki kameralnej, podczas których przeczyta³ jeszcze raz notatki.
- Pan Willis? - us³ysza³ zaraz potem. - Jean-Marie Fitzgerald. Czym mogê panu s³u¿yæ?
Christie mia³a racjê, pomyœla³ Charlie. Mê¿czyzna mówi³ po angielsku niemal jak rodowity Anglik.
- Mam nadziejê, ¿e mi pan wybaczy, ale zanim przejdziemy do rzeczy, muszê prosiæ o zachowanie naszej rozmowy i wszelkich nastêpnych w tajemnicy. - Charlie zaczeka³, a¿ us³yszy wypowiedziane pó³g³osem zapewnienie, po czym ci¹gn¹³ dalej: - Wystêpujê jako kupiec oraz osobisty konsultant w sprawach trunków bardzo szacownego klienta, wielkiego konesera, cz³owieka, dla którego wino stanowi jedn¹ z najwiêkszych przyjemnoœci w ¿yciu. Jest to równie¿ osoba niezwyk³ej skromnoœci i dyskrecji, dlatego musia³em pana prosiæ o dochowanie sekretu. Lecz przejdŸmy do sedna: mojego klienta niedawno dosz³y wieœci o pañskim winie, Le Coin Perdu. Poleci³ mi zbadaæ sprawê, spróbowaæ wina i byæ mo¿e je nabyæ. W ten oto sposób, niezupe³nie przypadkiem, trafi³em do Francji.
Charlie wyczuwa³ niemal namacalnie ciekawoœæ Fitzgeralda.
- No có¿, panie Willis - rzek³ - powinienem panu odpowiedzieæ, ¿e dyskrecja jest dla mnie rzecz¹ równie istotn¹ jak dla pana. Nigdy nie rozmawiamy o naszych klientach, nasze interesy pozostaj¹ ca³kowicie poufne. Zapewniam, ¿e mo¿e siê pan wyzbyæ obaw. Nie s¹dzê zatem, by zawiód³ pan zaufanie swego pracodawcy, zdradzaj¹c mi jego nazwisko. Muszê wyznaæ, ¿e jestem niezwykle zaintrygowany.
Tu ciê mam, pomyœla³ Charlie. Zni¿y³ g³os niemal do szeptu.
- Moim klientem jest su³tan Tengi.
Na moment zapad³a cisza, gdy Fitzgerald próbowa³ sobie przypomnieæ szacowan¹ wartoœæ maj¹tku su³tana, o której gdzieœ czyta³: sto bilionów? dwieœcie? W ka¿dym razie wystarczaj¹co du¿o.
- A, tak - powiedzia³ na g³os. - Oczywiœcie. S³ysza³em o nim, podobnie jak wszyscy. - Dot¹d machinalnie rysowa³ jakieœ wzory w notesie; teraz zanotowa³ liczbê siedemdziesiêciu piêciu tysiêcy dolarów za skrzynkê. - Mogê wiedzieæ, gdzie mieszka?
- Wiêksz¹ czêœæ czasu spêdza w Tendze. Jak panu zapewne wiadomo, posiada ca³y kraj i lubi przebywaæ w domu. Podró¿e go nu¿¹.
- S³usznie, s³usznie. To ju¿ nie to, co niegdyœ. No có¿, pochlebia mi, ¿e reputacja naszego wina siêga tak daleko.
Fitzgerald nie wiedzia³ dok³adnie, gdzie le¿y Tenga - zdawa³o mu siê, ¿e gdzieœ w Indonezji - lecz by³ pewien, ¿e bardzo daleko. Przekreœli³ sumê w notesie i zapisa³ sto tysiêcy.
- Na szczêœcie zosta³o nam jeszcze parê skrzynek. - Ton jego g³osu siê podniós³, jak gdyby nagle wpad³ na niezwykle szczêœliwy pomys³. - A mo¿e móg³bym zaproponowaæ degustacjê? Naturalnie, z zachowaniem wszelkiej dyskrecji.
- Naturalnie. - Charlie zaszeleœci³ kartkami, na których notowa³: zapracowany cz³owiek interesu wertuj¹cy terminarz. - Móg³bym pana odwiedziæ jutro, jeœli to panu odpowiada. Proszê wybaczyæ, lecz raz jeszcze zastrzegam, ¿e nale¿y za wszelk¹ cenê unikn¹æ... jak to uj¹æ?... wszelkich niedyskrecji. Su³tan z g³êbok¹ odraz¹ odnosi siê do popularnoœci.
I tak to posz³o. Charlie uzgodni³ ostatnie szczegó³y, od³o¿y³ telefon i pozwoli³ sobie odtañczyæ triumfalny taniec wokó³ sto³u, zanim wyszed³ poszukaæ Christie i Maxa na dziedziñcu.
Wyraz jego twarzy zdradza³ wszystko.
- Po³kn¹³ haczyk - ucieszy³ siê Max. - Wiedzia³em, ¿e tak bêdzie. Wiedzia³em. Charlie, jesteœ wielki.
- Prawdê mówi¹c, œwietnie siê bawi³em. Nie musia³em d³ugo czekaæ, a¿ zaproponuje indywidualn¹ degustacjê. Ale modlê siê, ¿ebyœ mia³ racjê. Ile grozi we Francji za podszywanie siê pod kogoœ w celach przestêpczych? Nie, lepiej nie mów. A przy okazji, mam z nim spotkanie jutro o wpó³ do czwartej w Bordeaux. - Uœmiech znikn¹³ z jego twarzy. - Strasznie mi przykro, ¿e o tym wspominam dopiero teraz, ale w³aœnie mi przysz³o do g³owy. Mamy problem. Sk¹d bêdziemy wiedzieæ, czy to naprawdê wino Roussela? Ja z pewnoœci¹ nie umia³bym go rozpoznaæ.
Max wyszczerzy³ zêby.
- Zostaw to mnie - odpar³. - Mam tajn¹ broñ.
***
Niewielka grupka pasa¿erów, czekaj¹cych przy bramce dla odlatuj¹cych do Bordeaux liniami Air France na lotnisku w Marignane, odcina³a siê wyraŸnie od zwyk³ego t³umu biznesmenów z aktówkami: Christie i Max w d¿insach i wiatrówkach; Charlie w blezerze, flanelowych spodniach, pasiastej koszuli, muszce i okularach przeciws³onecznych; rozgl¹daj¹cy siê niepewnie Roussel. Tego ranka by³ to jednak Roussel w wersji wyjœciowej, w dwudziestoletnim garniturze, który wk³ada³ dot¹d jedynie z okazji œlubów i pogrzebów.

Tematy