Ale wokół był taki rwetes, że nie jestem tego absolutnie pewny.
— Wychodził pan z kajuty w ciągu nocy? Ferguson uśmiechnął się.
— Nic. Nie brałem udziału w tym słusznym czynie. A szkoda.
— No, no, panie Ferguson! Niech pan zaprzestanie tej dziecinady.
Młodzieniec obruszył się na to.
— Czy nie wolno mi mówić, co myślę? Wierzę w przemoc.
— Ale chyba jej pan nie stosuje na co dzień? — mruknął Poirot. — Jestem ciekaw… — nachylił się do przodu — czy to czasem nie Fleetwood poinformował pana, że Linnet Doyle jest najbogatszą kobietą w Anglii?
— Co Fleetwood ma z tym wspólnego?
— Fleetwood, mój drogi przyjacielu, miał znakomity powód, by zamordować panią Doyle. Czuł do niej głęboką urazę.
Ferguson poderwał się z krzesła jak na sprężynie.
— Więc taka jest wasza nikczemna gra? — zawołał gniewnie. — Zwalić wszystko na tego nieszczęśnika, Fleetwooda, który nie może się bronić, bo nie ma pieniędzy, żeby sobie nająć adwokatów? Jeśli tylko spróbujecie wrobić go w tę sprawę, panowie, wtedy będziecie mieli ze mną do czynienia.
— A kim pan właściwie jest? — spytał z niewinną miną Poirot.
Ferguson aż poczerwieniał.
— Już ja to załatwię przez moich przyjaciół! — warknął opryskliwie.
— Wobec tego nie będzie nam pan na razie potrzebny — odrzekł Race, a kiedy za Fergusonem zamknęły się drzwi, stwierdził dość nieoczekiwanie:
— Mimo wszystko lubię tego szczeniaka!
— Nie uważa pan, że to właśnie ten, którego pan szuka?
— Nie sądzę. Wiem tylko, że ten ktoś jest na statku. Informacja była absolutnie ścisła. Cóż, wracajmy jednak do naszej sprawy. Bierzmy się teraz do Penningtona.
Rozdział XVIII
Andrew Pennington objawił wszystkie przewidziane zwyczajem oznaki smutku i zaskoczenia. Był jak zawsze starannie ubrany. Zmienił tylko krawat na czarny. Na jego pociągłej, gładko wygolonej twarzy malowało się zmieszanie.
— Panowie — odezwał się zgnębionym głosem — jestem do głębi wstrząśnięty. Biedna Linnet! Pamiętam ją jeszcze jako dziecko. Taki dumny był z niej Ridgeway! No cóż. nie ma sensu dalej tego rozpamiętywać. Proszę mi tylko powiedzieć, w czym mógłbym być panom użyteczny?
— W pierwszym rzędzie — rzekł Race — czy pan coś słyszał zeszłej nocy?
— Nic, proszę panów, nie mogę tego stwierdzić. Mam kajutę czterdzieści jeden, zaraz za doktorem Bessnerem i stamtąd dobiegła mnie wprawdzie koło północy jakaś wrzawa, ale wówczas nie miałem pojęcia, co się tam dzieje.
— Nic pan więcej nie słyszał? Żadnych strzałów?
— Absolutnie nic. Pennington pokręcił głową.
— O której położył się pan spać?
— Chyba trochę po jedenastej — rzekł i pochylił się ku przodowi. — Nic będzie to, sądzę, dla panów nowiną, ale po statku krąży mnóstwo plotek.
Jest tu coś podejrzanego z tą pół–Francuzką, Jacqueline de Bellefort. Linnet nic mi nie mówiła, ale przecież nie urodziłem się ślepy ani głuchy. Coś musiało kiedyś łączyć Simona z panną de Bellefort, prawda? Cherchez la femme* — jak głosi stara, mądra zasada i moim zdaniem nie muszą wcale panowie chercher zbyt daleko…
— Więc uważa pan, że to Jacqueline de Bellefort zastrzeliła panią Doyle?
— Tak mi się przynajmniej zdaje. Oczywiście nie wiem jeszcze wszystkiego.
— Ale, my już, niestety, coś wiemy.
— Co mianowicie? — Pennington wyraźnie się zląkł.
— Że to wykluczone, by Jacqueline de Bellefort zabiła Linnet Doyle — oświadczył Race i bardzo dokładnie wyjaśnił okoliczności sprawy. Pennington przyjął to do wiadomości z wyraźną niechęcią.
— W świetle tego wszystkiego jest w idealnym porządku — odpowiedział — Jednak ta pielęgniarka… Daję głowę, że nie czuwała aż całą noc. Mogła się zdrzemnąć, a dziewczyna wymknęła się i powróciła do kajuty niepostrzeżenie.
— Mało prawdopodobne, panie Pennington. Proszę nie zapominać, że dziewczynie wstrzyknięto środek uspokajający. Poza tym pielęgniarki mają z reguły lekki sen i budzą się, kiedy pacjent się tylko ruszy.
— To wszystko brzmi dla mnie bardzo podejrzanie — oświadczył Pennington.
— Niech mi pan uwierzy na słowo — wyjaśnił Race łagodnie i stanowczo zarazem — że przebadaliśmy tutaj dokładnie wszelkie ewentualności. Wynik jest absolutnie pewny. Jacqueline de Bellefort nie zastrzeliła pani Doyle. Toteż zmuszeni jesteśmy szukać sprawcy gdzie indziej. Mamy nadzieję, że będzie mógł nam pan w tym pomóc.
— Ja? — Pennington aż podskoczył nerwowo na krześle.
— Tak. Był pan w bliskiej przyjaźni ze zmarłą. Zna pan niektóre szczegóły z jej życia, na pewno znacznie lepiej od męża, gdyż poznali się ledwie parę miesięcy temu. Będzie pan zapewne wiedział, kto mógłby na przykład żywić do niej urazę albo mieć powody, by czyhać na jej życie?
Andrew Pennington przesunął językiem po wyschniętych wargach.
— Zapewniam panów, że nic mam o niczym pojęcia. Linnet, jak panom wiadomo, wychowywała się w Anglii. Wiem bardzo mało o jej otoczeniu i znajomych.
— A jednak był ktoś — rzekł Poirot wracając myślami w przeszłość — komu zależało na zgładzeniu pani Doyle. Była raz o włos od śmierci, pamięta pan? Kiedy stoczył się ów głaz. Pana przy tym chyba nie było, prawda?
— Nie. Znajdowałem się w świątyni. Dowiedziałem się o tym po wszystkim. Cudem wprost uniknęła śmierci. To był chyba wypadek? Nie sądzi pan?
— Wtedy można było tak jeszcze uważać. Ale teraz zaczyna to być zastanawiające.
— Tak. naturalnie — rzekł Pennington i wytarł twarz znakomitą w gatunku jedwabną chustką do nosa.
— Pani Doyle nadmieniła kiedyś — odezwał się Race — że jest na pokładzie pewna osoba, która jakoby żywi wrogość, wprawdzie nie do pani Doyle osobiście, ale do jej rodziny. Może pan wie, kim jest ta osoba?
Pennington robił wrażenie naprawdę zdumionego.
— Nie mam pojęcia.